wtorek, 31 grudnia 2013

"I'll see you in the future when we're older"

Rok 2013 dobiega końca i... nie, nie powiem, że na szczęście. Nie czekam też na nowy rok z nadzieją czy motywacją do rzeczy wielkich i niemożliwych. Teraz daję sobie już spokój z frazą nowy rok, nowa ja. Teraz czytając post, który udało mi się napisać dokładnie rok temu, śmieję się. Śmieję się sama z siebie. Co roku mówimy sobie o chudnięciu, zmienianiu siebie na lepsze, marzeniach z kosmosu, o których zapominamy, gdy tylko wystrzelą fajerwerki. W tym roku może spróbujemy, spontanicznie? Niczego nie planuję, niczego nie wyczekuję, co będzie, to będzie.

Ale wszyscy robią podsumowania. To ja też spróbuję. Byle nie na facebooku, o nie. Ten rok nie był... ciekawy. Nie przeżyłam jakiś zrywów w moim życiu, nie zmieniło się ono o sto osiemdziesiąt stopni, było dość spokojnie. Ale pomimo tego mogę chyba powiedzieć, że dużo się nauczyłam. O ludziach. O mnie samej też, ale w nieco mniejszym stopniu. A jeśli chodzi o blog... zdobyłam wielu obserwatorów, którzy mam nadzieję, że pozostaną ze mną na długo, poznałam tu nowych ludzi, czego absolutnie nie mogę żałować i jakoś ten rok zleciał, a ja tu wciąż siedzę i piszę, za co i Wam bardzo dziękuję! Życzę Wam, kochani, najwspanialszego Sylwestra pod słońcem i udanego przyszłego roku, jeszcze lepszego niż ten miniony! Bawcie się wspaniale i w dobrym towarzystwie powitajcie nowy rok. ♥

Na koniec mam dla Was jeszcze sklejkę zdjęć z grudniowego projektu Miesiąca w obiektywie:


Do zobaczenia w przyszłym roku! :)

niedziela, 29 grudnia 2013

Recenzja: "Złodziej dusz" Aneta Jadowska

W Toruniu znana jest jako Dora Wilk, policjantka pracująca nad rozwiązywaniem kryminalnych zagadek. W Thronie Dora Wilk staje się Jadą, wiedźmą znaną ze zbyt częstego pakowania się w kłopoty. Główna bohaterka ma na głowie dwie zbrodnie, jedną w realnym świecie, a drugą w tym magicznym. Do pomocy ma miłego i nad wyraz opiekuńczego diabła, którego dziadkiem jest Lucyfer oraz nieco naburmuszonego anioła, który pochodzi natomiast od Gabriela. W Toruniu Dora ma za zadanie zbadać sprawę zamordowania starszej kobiety, gdy do dyspozycji ma jedynie brakującą filiżankę i dwie rany kłute. W Thornie problemem jest mag porywających nadnaturalnych, a jedną z porwanych jest Katia, przyjaciółka Dory, przez co sprawa ma dla bohaterki także charakter osobisty. Po drodze spotykamy wampiry, wilkołaki, a także nastolatkę o skłonnościach samobójczych, która nieco zbyt kolorowo wyobrażała sobie piekło. Ot, dzień jak co dzień.

Autorka przestawiła nam tu dość ciekawą historię, a to dzięki kryminale przeplatanym magią, fantastycznymi stworzeniami i światami niedostępnymi dla przyziemnych ludzi. Świetne poczucie humoru, świat magiczny miesza się z tym realnym, a i natkniemy się na pewien wątek romantyczny. Przykład na to, że wśród polskich autorów mamy i takich, którzy piszą naprawdę dobre urban fantasy. „Złodziej dusz” jest debiutem Anety Jadowskiej, filolożki, która pomysły do swoich książek czerpie z własnego życia, jak sama o tym pisze, a jej debiut wypadł w moim odczuciu bardzo dobrze, pomimo małych niedociągnięć, ale o tym za chwilę.

Dora Wilk jako policjantka i wiedźma w jednym jest osobą szczególnie wygadaną, zawsze ma coś do powiedzenia, a i odpyskuje kiedy trzeba. Zabawna, ekscentryczna, po prostu twarda babka z talentem do pakowania się w kłopoty. Nasza bohaterka swobodnie przemieszcza się między dwoma światami, jakimi są Toruń i Thorn, prowadząc podwójne życie. Sprawę toruńską jest tajemnicze morderstwo niezbyt przyjaznej starszej pani, słuchaczki lokalnego radia, kobiety, która uprzykrzała życie mieszkańcom swojego bloku jak tylko mogła. W Thornie Dora poszukuje winowajcy zaginięć istot magicznych takich jak wilkołaki, czarownice, wampiry czy szyszymora. W sprawie tej pomagają jej przyjaciele – Miron, diabeł z piekła rodem i Joshua, niewinny aniołek, który sprawia wrażenie, gdyby jak najszybciej chciałby uciec od wiedźmy. Obu bardzo polubiłam, wraz z kolejnymi kartkami książki poznajemy ich coraz dokładniej, wzbudzają sympatię, a większość ich wypowiedzi uśmiech na twarzy. Kolejnym plusem jest dla mnie połączenie wszystkich tych bohaterów, których łączy przyjaźń pomimo tak wielu różnic, choćby w sprawie rasy czy religii. Cała trójka to teoretyczni wrogowie, ale tworzą zgrany zespół, a nawet Dora zwykła ich nazywać swoją nadnaturalną rodzinką.

Samo tło jest dobrze dopracowane, a Thorn opisany jako specyficzne i dość ciekawe miejsce, o którym chciałabym poczytać więcej w następnych tomach cyklu. Świat mroczny  i tajemniczy z początku, ale staje się nam bliższy i ciekawszy po scenach w Szatańskim Pierwiosnku, gdzie wszystkie nadnaturalne postaci siedzą razem przy barze czy wybierają się na rundkę pokera. O zasadach rządzącym tym miejscem dowiadujemy się jednak niewiele i wciąż jest nam trochę obcy, żywię więc nadzieję na rozwinięcie tego wątku.

W „Złodzieju dusz” zabrakło mi jednak bliższego opisu przyjaciółki Dory, nie wiemy o niej praktycznie nic, oprócz tego, że jest połączona z główną bohaterką, pojawia się rzadko, jedynie w kilkuzdaniowych fragmentach. Wątki kryminalne też nie były dokładniej przytoczone, jak szybko się rozpoczęły, tak szybko się skończyły i nie miałam okazji poczuć tego dreszczyku emocji przy rozwiązywaniu zagadki zabójstwa czy porwań, a szkoda.

Ogółem jest to bardzo dobra książka, napisana lekkim językiem, w której dużo frajdy sprawia czytelnikowi humor postaci i ironiczne refleksje bohaterki. „Złodziej dusz” to debiut, którego autorka nie ma prawa się powstydzić, ciekawe połączenia i alternatywne światy zyskały sobie wielu wielbicieli, a i przyciągną ich zapewne jeszcze więcej.

Ocena: 7/10

wtorek, 24 grudnia 2013

Choinka z książek - weekendowe zajęcie krok po kroku

W tym roku moi rodzice zdecydowali się przyozdabiać żywe drzewko, które przytaszczone zostało na nasze piętro kilka dni temu. Ja dziś wykorzystałam stosy moich książek i dołączyłam do tego świąteczną atmosferę, tak powstało w moim pokoju drzewko z książek. Pomysł podpatrzyłam na stronkach z inspiracjami i sama zabrałam się do roboty. Zaraz przeczytacie jak możecie skonstruować u siebie taką oto choinkę.

Czego będziesz potrzebować:
- stosy książek (tak wiele, jak tylko jesteś w stanie zgromadzić),
- dwa niewielkie pudełka (jedno jednak powinno być nieco większe od drugiego),
- lampki i inne ozdoby wedle twojego uznania.

Krok pierwszy:
Zbierz swoje książki i poukładaj je według rozmiarów i kształtów, tak będzie ci potem o wiele  łatwiej szukać właściwych książek. Drzewko będzie przypominać budową piramidę, budujemy je od największych książek do tych najmniejszych. Odłóż jednak kilka swoich ulubionych, by wystawić je na szczyt choinki.

Krok drugi: Weź większe pudełko i zacznij układać książki wokół niego. Najlepiej daj na sam spód te największe książki czy te z twardej oprawie, pierwsza warstwa będzie tworzyć bazę.

Krok trzeci: Mniejsze pudełko ustaw na większym i kontynuuj układanie dopóki nie pozostanie ci jedynie kilka książek.

Krok czwarty: Z pozostałych książek zbuduj szczyt choinki, a na sam czubek wystaw swoją ulubioną książkę. Następnie powieś na niej lampki czy inne ozdoby i podziwiaj! Powodzenia! :)
________________________________________________________________________________

Święta, kochani, święta. Pomimo, że w tym roku śniegiem nas nie zaszczycono na Boże Narodzenie, to myślę, że każdy już się powoli wkręcił w tą atmosferę. Zapachy dochodzące z kuchni, migające wszędzie światełka, girlandy, ubrana już choinka czy chociażby świąteczne porządki, których zapewne wiele z Was nienawidzi. Też nie przepadam za tym całym zamieszaniem, ale kiedy jest już wreszcie po wszystkim, można spokojnie odpocząć. Jak na moje święta przystało, spędzę je z książką, filmem czy serialem. Od kilku dni snuję się po domu, gdyż specjalnie nie mam nic do roboty, a że to jakoś tak dziwnie, to nie wiem co ze sobą zrobić. W niedzielę podjęłam jednak pewne świąteczne działania, ciasteczka spod mojej ręki nie wyglądają zbyt wyszukanie, ale są smaczne, a sądzę, że to ważne. W radio już za kilka godzin nieprzerwanie będą nas nawiedzać kolędy, a na stołach będą się pojawiać kolejne tony jedzenia. A do dopiero początek! Mogę Wam więc jedynie życzyć przyjemnej wigilii, udanych świąt, mnóstwo uśmiechu i czasu spędzonego w towarzystwie bliskich, czy to rodziny, czy przyjaciół, ważne, byście je dobrze spędzili. Sprawcie, żeby te święta nie były kolejnymi nic nieznaczącymi dniami w roku, a radością, odpoczynkiem czy spełnianiem marzeń.
Wesołych świąt!

środa, 18 grudnia 2013

Recenzja: "Czas żniw" Samantha Shannon

Jest rok 2059. Absolutnie nie z własnej woli przebywasz w kolonii, gdzie rasa Reifatów, których historia jest owiana tajemnicą, poddaje cię szkoleniu, czyhając jedynie, by wykorzystać twój dar, gdy tylko ten rozwinie się zgodnie z ich planem. Jesteś jasnowidzem, a przynajmniej w tym świecie to przestępstwo. Wybija dzwon. Spieszysz się, by wrócić na czas, nie chcesz, żeby twój Pan ukarał cię za spóźnienie. Na ulicach mijasz chałturników i cyrkowców, którzy wybrali życie zgodne z ich sumieniem, lecz w warunkach, które można określić jako gorsze niż fatalne. Czy taka będzie i twoja przyszłość? Dasz się poddać presji? Powiedz mi… zabiłbyś, by ocalić własne życie? 

Paige Mahoney to dziewiętnastolatka, która posiada pewien ciekawy, ale i niebezpieczny dar. Dziewczyna jest jasnowidzem i potrafi włamywać się w umysły innych. Posiadanie takich zdolności nie jest powszechnie akceptowane w jej świecie, więc nasza bohaterka ukrywa się pracując dla Jaxona Halla, który zapewnia jej bezpieczeństwo w nieprzyjaznej rzeczywistości tyranii. Względna stabilizacja kończy się jednak, gdy zostaje uprowadzona do Oksfordu, gdzie mieści się kolonia karna, by przebywała z ludźmi jej podobnymi. W miejscu, gdzie panują surowe zasady ustanowione przez władczynię Nashirę, Paige zostaje wybrana na podopieczną przez Naczelnika, Małżonka krwi. Od tego momentu członek rasy Reifatów staje się jej władcą oraz sprawuje pieczę nad jej treningami. Dziewczyna musi się dostosować lub zginąć. W Szeolu I litość jest obca.

Czas żniw to dystopijna powieść, która jako debiut Samanthy wzbudziła we mnie z początku niepewność, ale później pochłonęła bez reszty i sprawiła, że będę wyczekiwać kolejnych tomów. Shannon wykreowała niesamowicie szczegółowy obraz bliskiej przyszłości. Już od samego początku jesteśmy rzuceni na głęboką wodę wkraczając w środek akcji oraz zostajemy zasypani nowymi terminami i specyficznymi nazwami. Na ratunek przybywają nam jednak mapka, słowniczek i jasna rozpiska typów jasnowidzenia, więc po krótkim czasie jesteśmy w stanie załapać o co chodzi w świecie Paige. Zaledwie dwudziestodwuletnia autorka lekko i niebanalnie konstruuje akcję od pierwszej do ostatniej strony, co chwila zaskakując czytelnika i nie podając wszystkiego na tacy, co jeszcze bardziej pobudza naszą ciekawość. 

Wyobraźnia brytyjskiej autorki jest nieprawdopodobna, dlatego też wśród wielu krytyków porównywana jest do J.K. Rowling, autorki bestselleru i cyklu dzieciństwa mojego pokolenia. Czy porównanie to jest słuszne? Myślę, że to naprawdę śmiałe stwierdzenie, ale podchodzę do niego entuzjastycznie, bo niewykluczone jest to, że dziewczyna ma talent. Dodatkowo czekamy na zapowiedziane już następne tomy cyklu Czasu żniw, który planowany jest w sumie na siedem części.

Świat, który wykreowała Samantha jest bardzo barwny i szczegółowy. Począwszy od miejsc, przez postacie i po strukturę społeczeństwa Szeolu I wszystko jest przemyślane i nieprzypadkowe. Miejsce, w którym zmuszona jest przebywać bohaterka jest ukrywane przez dwieście lat. To tam odbywają się tytułowe Żniwa, które polegają na dostarczeniu pewnej grupy osób o nadnaturalnych zdolnościach. Są oni wybierani na podopiecznych przez przedstawicieli rasy rządzącej, czyli Reifatów. Pod ich okiem rozwijają swoje zdolności, ale są także głodzeni, traktowani niczym worki treningowe czy przetrzymywani w nieludzkich warunkach. Główna bohaterka nie jest jednak kolejnym jasnowidzem, który dostosuje się do panujących zasad i z pokorą przyjmie kolejną karę. Paige obiera sobie jako cel zniesienie reżimu i rewolucję, która będzie szansą na ucieczkę nie tylko dla niej.

Ogromnym plusem jest tu oczywiście kreacja głównej bohaterki. Paige Mahoney początkowo jako jedna z wielu, cicha i zdystansowana przeradza się w tę najodważniejszą, hardą i co najważniejsze na tyle śmiałą, by starać się zaburzyć funkcjonujący od wieków system Szeolu I. Przez co oczywiście często pada porównanie do Katniss Everdeen z Igrzysk śmierci. W moim odczuciu nie jest to nic złego. Obie bohaterki mają silne charaktery, są sprytne i potrafią sobie radzić w kryzysowych sytuacjach. Nie są zagubionymi dziewczynami, które czekają na ratunek, a same zabierają się do roboty i to sobie w nich cenię. Kolejną postacią z czołówki najlepszych bohaterów jest tu Naczelnik, wysoko postawiony w hierarchii trener Paige. Z początku wróg numer jeden, nieludzki współlokator dziewczyny, który wzbudza niepokój i czujność. Z każdym następnym rozdziałem powoli odkrywamy jego prawdziwą twarz; wciąż jednak znamy jedynie szczegóły i przypadkowe fakty, jego historia nie jest całkowicie odkryta, co fascynowało mnie jeszcze bardziej w jego postaci. Jego relacja z Paige zmienia się z biegiem akcji, by w końcu nienatarczywie wprowadzić wątek przynależności (miłosny nie odzwierciedla tego, co się tu dzieje, a i nie jest na pierwszym planie).

Emocje. Niepewność, strach, napięcie, zwątpienie, irytacja, aż w końcu finałowa scena tworzą mieszankę, która sprawia, że nie sposób cierpliwie czekać na kolejny tom. Losy bohaterów nie stają się mi obojętne, a cała fabuła mocno zmusza do refleksji. Jak mylne może być pierwsze wrażenie? Przez ile trudów trzeba przejść, by obdarzyć zaufaniem drugą osobę? Czy warto się poświęcać, nawet jeśli naraża to nas samych? Aż w końcu… do czego zmierza nasz świat? Czy dążymy do tego, by każdy w społeczeństwie miał określoną wartość? Cóż, oby nie. W przeciwnym razie każdy straciłby swoją indywidualność…

Ocena: 10/10

sobota, 14 grudnia 2013

I'm waiting...

Nadszedł wreszcie dla mnie ten wyczekiwany weekend, który pomimo wszystko będzie weekendem spędzonym z romantyzmem i innymi rozrywkami, które są w planach. 10 dni, kochani czytelnicy, tylko 10 dni dzieli nas od Wigilii i świąt. O ile te ostatnie dni szkoły mnie nie wykończą, to mam nadzieję, na nie tyle co świąteczną gorączkę, a wypoczynek. Nie jestem pewna czy u Was ten przedświąteczny czas się już zaczął czy jeszcze nie, ale wciąż święta wydają mi się dość odległe. Śniegu brak, temperatury bliskie zera specjalnie nie budzą u mnie tego poczucia zbliżających się świąt. Nawet mój świąteczny kubek z reniferem wydaje mi się czasem trochę nie na miejscu. Dopiero wczoraj wchodząc do galerii handlowej uderzyły mnie wszystkie lampki, świecidełka, girlandy, Mikołaje i aniołki. Stosunkowo niedawno przeszłam przemianę w maniaka wszelakich ozdóbek, więc widząc wszystkie te świąteczne dekoracje czułam się jak dziecko w lunaparku. Muszę się jednak nieco uzbroić w cierpliwość, a przynajmniej na kilka nadchodzących dni. Czasu mam zdecydowanie zbyt mało. Po raz kolejny na to narzekam, ale po raz kolejny doba nie ma zamiaru być dłuższa. No cóż...

A po świętach? Po świętach Sylwester, na którego jako takie plany może i mam, ale jeśli chodzi o mnie, to plany, które są knute na długo przed, najczęściej się nie udają. Ale nie bądźmy pesymistami, prawda?
O Grudniu w obiektywie mam nadzieję słyszeliście, pisałam o nim w poprzednim poście, ale projekt można obserwować na wielu innych blogach. Pierwsze dwa tygodnie już za nami, natomiast moje postępy możecie obejrzeć na dole :)





Miłego weekendu Wam życzę!

niedziela, 1 grudnia 2013

"Let the rain wash away all the pain of yesterday"

Cieszę się, że pożegnaliśmy chyba najbardziej depresyjny dzień w roku. Cieszę się, że za 23 dni wigilia i święta. Cieszę się, że jeszcze tylko 15 dni szkolnych w tym roku. Cieszę się, że za okrągły miesiąc ten rok się skończy, bo momentami był beznadziejny. Ale skupmy się na radosnych rzeczach, bo chcę, żeby ten post był radosny, ot tak, żeby Wam umilić życie.

Listopad nie był nie wiadomo jak dobrym miesiącem, ale beznadziejny też nie był. Minął mi dość szybko, sama nie wiem kiedy te dni zleciały. W listopadzie wpadłam w różne pożeracze czasu, między innymi instagram, z którego wynikać by mogło, że był to miesiąc picia kawy i czytania książek. Ku Waszemu zaskoczeniu dodam, że robiłam też coś poza wymienionymi czynnościami. W listopadzie udało mi się wziąć udział w 24-godzinnym maratonie z języka angielskiego i nie umrzeć, wybrać się na warsztaty teatralne z klasą, które były krótkie, acz zabawne, udało mi się także rozchorować, przeczytać ciekawe książki takie jak Carrie czy Szczęściarz oraz obejrzeć Rock Operę na podstawie Krzyżaków Sienkiewicza. Andrzejek  jakoś specjalnie nie obchodziłam, ale ostatnie dni listopada spędziłam w towarzystwie pozytywnie zakręconych osób. W tym miesiącu zmieniłam także adres bloga na good-impression, który mam  nadzieję, że Wam się podoba.

Grudzień oprócz przyszłego tygodnia, który jest dla mnie zawalony na maksa, zapowiada się dość dobrze. Już od samego początku udziela mi się ta świąteczna atmosfera, uwielbiam przyozdobione galerie handlowe czy wszelkiego typu ozdoby, których teraz nie da się nie spotkać w sklepach. W grudniu biorę także udział w kolejnej edycji projektu Miesiąc w obiektywie, tym razem będziemy pstrykać zdjęcia w ostatnim miesiącu roku, który mam nadzieję, że będzie mroźny i śnieżny w granicach estetyki. Podsumowując, zaczynam popijanie ciepłej herbaty w nowego świątecznego kubka z reniferem, wkładam czapkę Mikołaja i czekam na święta!


A do tego mały kącik muzyczny, bo zauważyłam, że dawno nie udało mi się takiego zrobić:

wtorek, 26 listopada 2013

Recenzja: "Szczęściarz" Nicholas Sparks



Co byłoby dla ciebie większym zaskoczeniem? Znalezienie zdjęcia pięknej dziewczyny w samym środku piekła na ziemi czy fakt, że owo zdjęcie niewytłumaczalnie chroni cię przed niebezpieczeństwami, przed którymi twoim kolegom nie udaje się ujść z życiem? Nie mając nic do stracenia wyruszasz przez cały kraj, by podziękować nieznajomej, która nieświadomie ratowała Ci życie przez cały ten czas. Nie zawsze jest jednak tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać…

Logan Thibault jest byłym żołnierzem, który ma za sobą niejedną zmianę w Iraku. Z tego właśnie miejsca nie wszystkim udaje się wydostać bez szwanku, główny bohater dokonuje tego z małą pomocą nieznajomej. Talizmanem Logana jest zdjęcie znalezione na pustyni, zdjęcie przedstawiające kobietę, którą po powrocie do domu decyduje się odnaleźć za namową przyjaciela. Victor oprócz uświadomienia Loganowi jego szczęścia związanego ze zdjęciem, próbuje przekonać go, że jego przeznaczeniem jest odnaleźć dziewczynę i wynagrodzić jej to wszystko. Thibault wyrusza pieszo w towarzystwie psa Zeusa aż do Hampton, by osiągnąć wyznaczony sobie cel. Beth, dziewczyna z fotografii, nie ma w życiu lekko z dziesięcioletnim synem i byłym mężem, który jest jednocześnie wnukiem najbardziej wpływowego obywatela miasta. Na głowie ma również masę innych obowiązków, dom oraz babcię, którą musi się opiekować. Czas na wielką miłość zawsze się znajdzie, nie zawsze jednak nie będzie ona niczyją przeszkodą.

Nicholas Sparks to autor, którego znamy głównie jako autora literatury romantycznej. W większości trafia zapewne do damskiej części czytelników, a ekranizacje jego powieści są znane na całym świecie i z pewnością każdy z nas słyszał kiedyś o Ostatniej piosence, Pamiętniku, I wciąż ją kocham czy o Jesiennej miłości, które powstały właśnie na podstawie historii spisanych przez Nicholasa. Szczęściarz jest kolejną powieścią napisaną w stylu Sparksa, która dotyczy oczywiście tematu jakim jest miłość.

Postaci w książce nie mamy zbyt wiele, możemy się spokojnie skupić na każdej z nich, bo każda ma swój odmienny i interesujący charakter oraz zmaga się ze swoimi problemami. Choć mają wiele dobrych momentów, muszę przyznać, że niekiedy dialogi wydały mi się wymuszone. Z góry wiadomo, że nie zaistniałyby w normalnej rozmowie. Raziły mnie także niektóre wypowiedzi dziesięcioletniego Bena, który chociaż nad wyraz dojrzały na swój wiek, nie powiedziałby jednak słów tak poważnych i przemyślanych, które czasem się mu zdarzały.

Nicholas Sparks jest autorem, którego styl jest dość charakterystyczny; krótkie, ale treściwe opisy, brak zastojów w akcji czy liczne retrospekcje i podział rozdziałów na punkty widzenia wydarzeń poszczególnych postaci w książce. Szczęściarza czytało mi się bardzo przyjemnie i szybko, budowanie napięcia i zwroty akcji jedynie to ułatwiają. Sparks pokazuje życie takie, jakie jest, problemy, które może mieć każdy z nas oraz odnajdywanie szczęścia, do którego tak uparcie dążymy.

Historia Logana uświadamia nam, że warto jest walczyć o miłość, nawet jeśli nie będzie to proste. Jest ona także podnoszącą na duchu opowieścią o życiu, poszukiwaniu w świecie własnego miejsca oraz mierzeniu się z problemami niezależnymi od nas. Sądzę, że każdy byłby w stanie odnaleźć w tej powieści coś dla siebie, bez względu na wiek czytelnika. Pozwólmy sobie zrozumieć, że nasze losy, tak jak losy bohaterów książki, to często szczęście w nieszczęściu.

Ocena: 7/10

"Kiedy ktoś jest tak wyjątkowy, wiesz o tym prędzej, niż się spodziewasz. Poznajesz to instynktownie i masz pewność, że cokolwiek się stanie, już nigdy nie będzie nikogo takiego jak on."

wtorek, 19 listopada 2013

Recenzja: "Carrie" Stephen King



Niewinna, wyśmiewana i dręczona, a przecież taka sama jak cała reszta. Wychowana przez fanatyczkę religijną, trzymana na niewiarygodnie krótkiej smyczy, dorastająca pod kopułą niewiedzy stworzonej przez matkę. Dziewczyna będąca codziennie obiektem żartów, wyzwisk czy pełnych obrzydzenia spojrzeń. Los podstawia jej nogę niemal na każdym kroku, czyhając na upadek przy salwach śmiechu. Ta znosi ze spokojem upokorzenia i chichoty nieświadomie rosnąc w siłę. Z dnia na dzień kumuluje w sobie złość, której kiedyś już nie będzie potrafiła trzymać na wodzy. A wtedy wszyscy jej oprawcy pożałują, wszyscy zobaczą jej prawdziwą naturę. 

Carrie to zwyczajna dziewczyna. Nie jest uderzająco piękna, ale nie jest też brzydka. Nie jest głupia, nie zrobiła nic, czym mogłaby podpaść swoim rówieśnikom. A pomimo to, została popychadłem i obiektem drwin ze strony znajomych ze szkoły. Carrie jest w oczach innych dziwadłem, które nie ma prawa bytu, jest powodem do śmiechu i wytykania palcami. Nie różniłaby się tak bardzo od swoich kolegów, gdyby nie moc, którą posiada. Moc, która apogeum osiąga na wiosennym balu w Chamberlain w stanie Maine w roku 1979. 

Cała powieść jest mieszanką narracji, artykułów z gazet, zeznań świadków i ocalałych oraz fragmentami książek naukowych czy psychologicznych. Oprócz głównego biegu wydarzeń, autor podrzuca nam przerywniki w postaci wyżej wymienionych form, które pozwalają nam już z samego początku zorientować się jak potoczy się akcja i czego możemy spodziewać się w finale powieści. King serwuje nam różnego rodzaju teorie i przypuszczalne zbiegi wydarzeń, które mogły mieć miejsce w rodzinie Carrie. Chociaż nauka wyklucza zjawisko telekinezy, niektóre fragmenty zakładają, że powodem zaistnienia tej nadnaturalnej sytuacji były niefortunne powiązania genetyczne, podobne do dziedziczenia hemofilii.

Moja przygoda ze Stephenem Kingiem rozpoczęła się stosunkowo niedawno. Wciąż dziwię się sama sobie, że jeszcze te cztery czy pięć lat temu pochłaniając stosy książek nie trafiłam na żaden horror jego autorstwa. Aż wreszcie podsunięto mi „Miasteczko Salem” i tak wpadłam po uszy. Pamiętam, że nieco ciężko było mi przebrnąć przez początki Salem, opisy niemiłosiernie mnie nudziły, ale czytałam, czytałam, czytałam aż ostatnie 200 stron przemknęło mi przed oczami w ciągu kilku krótkich godzin. Zamknąwszy oprawę książki wpatrywałam się w las, którego widok miałam wtedy przed oczami i kontemplowałam tak, jak tylko mogłam w wieku 15 lat. Z kontemplacji tych wynikło, że jest to naprawdę dobra książka. Naprawdę dobra książka, z której pokroju niczym wcześniej nie udało mi się spotkać. Teraz mając już za sobą te pierwsze, ciężkie zmagania z tego typu literaturą, z ogromnym zaciekawieniem zabrałam się za lekturę Carrie. 

Powieść ta jest, jak wszyscy zainteresowani wiedzą, debiutem Kinga. Mogę nawet powiedzieć, że debiutem nie byle jakim. Wyraźnie widać, że to jego początki, styl jakim teraz operuje nie różni się zupełnie od Carrie, ale jest o wiele bardziej wyraźny niż w powyższym horrorze, w którym elementy grozy są nie tyle co straszne, a przykre. O tak, mamy momenty, to oczywiste. Ale nie tyle powieść mnie przeraziła, a raczej zasmuciła. Potworem wychodzącym z szafy nie jest tu sama Carrie, która zrobiła to, co zrobiła, ale jej matka. Religijna aż do przesady Margareth White. Margareth wyrządzała Carrie krzywdę od jej najmłodszych lat, od wyzwisk, po zrażanie do najmniejszych rozrywek, aż po zamykanie na długie godziny w komórce. Matka Carrie nie była świadoma swojej ciąży prawie do samego jej końca. Uważała natomiast, że powiększający się brzuch jest powodem raka, na którego cierpi, i który będzie powodem jej śmierci, po czym będzie mogła dołączyć do swojego męża po drugiej stronie. Uważam, że to właśnie Margareth poprzez motywy, które nią kierowały jest grozą tej książki.
King w większość akcji swojej powieści umieścił w murach liceum Carrie. Szkoła średnia potrafi być naprawdę parszywym miejscem dla niektórych nastolatków. Nie zawsze wiąże się z najlepszym czasem w życiu człowieka, często jest to właśnie najgorszy czas, który trzeba przetrwać. Carrie jest dość przykrym przykładem torturowanej nastolatki, która mierzy się ze strachem, niebezpieczeństwami i agresją ze strony tych wyżej postawionych w szkolnej hierarchii. Tym samym przedstawione postacie wydawały się tak realne jak tylko mogłyby być.

Carrie nie jest typowym horrorem, który mógłby sprawić, że będziemy się bać szmerów za oknem, nie zmusi nas do schowania głowy pod kołdrę, ale zmusi nas do myślenia. Do przemyślenia tego, że największym potworem w tym świecie może być człowiek. King wybrał temat stosunkowo nieskomplikowany, ale dobitnie uświadomił nam jak niesprawiedliwy potrafi być los i jaką krzywdę może wyrządzić głupota ludzka. Carrie jest powieścią ponadczasową, a dla fanów Kinga pozycją obowiązkową.

Ocena: 10/10

„Tylko że żal jest jak plaster na zranione uczucia. Możesz powiedzieć, że jest ci przykro, kiedy wylejesz kawę albo kiedy spudłujesz podczas gry w kręgle. Prawdziwy żal jest tak samo rzadki jak prawdziwa miłość.”