poniedziałek, 30 czerwca 2014

Podsumowanie - czerwiec '14

Końca dobiega właśnie miesiąc, który był dla mnie niesamowicie chaotyczny i sprowadzał się do wyczekiwania kolejnych i kolejnych dat, które na swój sposób były dla mnie wyjątkowe. Tak oto czerwiec stał się zlepkiem co ciekawszych wydarzeń przeplatanych długimi nic nieznaczącymi dniami czy kolejną chorobą, której znowu nie mam czasu wyleczyć. Ale teraz jestem tu. A przede mną dwa miesiące spełniania się pod każdym możliwym względem. Bo nie chcę leniuchować. Chcę móc powiedzieć, że nie mam czasu. 

Początek tego miesiąca oznaczam datą 5 czerwca, kiedy po raz pierwszy dane było mi zobaczyć na żywo bohaterów dzieciństwa, którzy od tamtego momentu zostali ze mną na starych empetrójkach czy innych przenośnych sprzętach, a i ja sama lubię ich muzykę coraz bardziej. Ale co tu będę się na ten temat rozpisywać, skoro wszystko zostało już powiedziane tu [link]. Powtarzając się powiem, że Wrocław ma swój urok i teraz pamiętam go jako bardzo kolorowe miasto. Wrócę tam. W wakacje. Nowy punkt do listy to do.

Następnie płynnie przeszłam do daty 11 czerwca, kiedy stałam się legalnie stara kończąc osiemnaście lat. Jestem już dorosła. Jak głupio brzmi to w mojej głowie... Nie powiem tego więcej i wciąż będę kłaść palec na nosie chcąc się wywinąć z jakiegoś obowiązku, w porządku? Bo kto w ogóle chciałby być dorosły?

19 czerwca nie był u mnie jedynie dniem wolnym, a kolejną wyczekiwaną datą, wyczekiwanym wyjazdem do blogowej koleżanki Kariny, która z niewiadomych powodów zgodziła się, żebyśmy z Martą i Kamilą siedziały jej na głowie ponad trzy dni. Masa zdjęć, masa jedzenia, masa telefonów, którymi poprawiałyśmy humory i znajomym, i nam. Było to kilka dni zapomnienia o bożym świecie i cieszenia się po prostu swoim towarzystwem, a także zwiedzanie Radomska na własną rękę, kiedy to niezbędny był także GPS.

Końcówka zleciała bardzo szybko. Zakończenie roku, rozdanie świadectw, parę godzin poza domem i w końcu 28 czerwca mała impreza osiemnastkowa organizowana dla znajomych. Stanęli oni na wysokości zadania i muszę przyznać, że dostałam wspaniałe prezenty. Od małych drobiazgów, przez książki, po prezenty, których zdecydowanie się nie spodziewałam. Szczególnie tego rysunku po prawej, gdzie siedzę na Żelaznym Tronie. Idealnie. 
Oficjalny pierwszy dzień wakacji uhonorowałam spaniem do godziny jedenastej, co mam nadzieję, że się nie powtórzy. Cyferki, które zobaczyłam na ekranie telefonu po przebudzeniu postawiły mnie na nogi szybciej niż mocne espresso. Jak na razie pozostaje mi chyba wybaczyć sobie takie marnotrawstwo dnia. Na wakacje po raz kolejny żadnych konkretnych planów nie mam, żadne wyjazdy nie są ustalone, a noclegi też niezarezerwowane. Średnio mnie to cieszy, ale coś może jeszcze uda się zorganizować. Jeśli nie, to i tak (mam nadzieję) czeka mnie materac na podłodze u koleżanki w Krakowie, co by w domu samej nie siedzieć. 

Książkowo czerwiec był taki sobie, za mną trzy pozycje i jedna w trakcie czytania. Wilkowi z Wall Street wciąż nie udaje się wciągnąć mnie w świat nowojorskiej giełdy i miliardowych akcji, ale dam mu jeszcze szansę.
  1. Lolita, Vladimir Nabokov [link]
  2. Jądro ciemności, Joseph Conrad
  3. Marynarka, Mirosław Tomaszewski [link]
June - photo diary

instagram | twitter
___________________________________________________________________________________
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu + 5,6 cm, więc = 44,9 cm z 157 cm.

wtorek, 24 czerwca 2014

"Marynarka" Mirosław Tomaszewski


Grudzień 1970, rewolta grudniowa czy masakra na Wybrzeżu. Wydarzenia te mają wiele określeń dla wielu pamiętających te czasy, data ta będzie jawiła się jako obrazy demonstracji, protestów i strajków, a także krwi i śmierci mniej lub bardziej bliskich osób. Dziś chyba każdy zna wers ballady „Janek Wiśniewski padł” czy choć raz słyszał co nieco o czarnym czwartku. Okres PRL-u nam, nieco młodszym nie zawsze jest dobrze znany. Wiedzę swoją opieramy na tym co mogliśmy usłyszeć w szkole czy tym co obiło nam się o uszy podczas oglądania faktów w telewizji. Mirosław Tomaszewski wziął na siebie to zadanie, by przybliżyć tą nowszą historię Polski czy dać do myślenia i pokazać te wydarzenia z może innej strony tym, którzy mają je za sobą. Marynarka to powieść historyczno-kryminalna, która wraz z elementami obyczajówki ukazuje jak duży wpływ może mieć przeszłość na teraźniejszy naród.

Spośród wielu bohaterów książki to Adam wyróżnia się zdecydowanie i jest główną postacią całej przedstawionej tu historii. Jest on dość cynicznym facetem, który za sobą ma niemałą karierę jako Smutny, członek punk rockowego zespołu Amnezja. Teraz jednak, kiedy w okolicach czterdziestki młodzieńczy bunt jest już daleko za nim, żyje bez celu wciąż zmieniając pracę i egzystując dzień za dniem. Wreszcie na swojej drodze spotyka Ninę, chorobliwie ambitną dziennikarkę, której regułą jest „po trupach do celu”, szczególnie gdy trafi na gorący temat. Karol Jarczewski natomiast jest właścicielem dobrze prosperującej firmy Karo Sp. Z.o.o., który na głowie oprócz spółki ma zięcia, który chętnie przejąłby ten biznes. Z czasem rodzi się pomysł na napisanie książki o grudniu 1970 roku, co ciekawie łączy pozornie zupełnie różnych bohaterów.

Nie okłamujmy się. Oprócz dosłownie paru wyjątków szerokim łukiem omijam naszych, polskich autorów. Marynarka pojawiła się u mnie całkiem przypadkowo, ale teraz cieszę się, z takiego obrotu zdarzeń. Było lekko i przyjemnie, a przy okazji liznęłam trochę tej historii. Mirosław Tomaszewski, bo to on jest autorem tej książki jak widać na załączonym obrazku, jest absolwentem Politechniki Gdańskiej i ma na koncie już trzy książki wraz z powyższą. Oprócz tego ma za sobą masę scenariuszy do polskich seriali i komedii teatralnych. W roku 2013 została wydana Marynarka, która dzięki połączeniu wielu gatunków, nie jest stricte powieścią historyczną, a udaje jej się nieco przybliżyć pewne wydarzenia.

Już od samego początku jesteśmy wrzuceni w tłum bohaterów, którzy mają swoje do odegrania i przechodzą na dalszy plan, w trakcie kiedy my czytamy już o kimś zupełnie innym. Nie powiem, plątałam się z początku niesamowicie. Po pewnym czasie niektórych polubiłam, a przy okazji zaczęłam rozróżniać coraz to innych bohaterów. Każdy z nich niesie swój krzyż, a także ciąży na nim przeszłość z roku 1970, który pośrednie lub bezpośrednie łączy ze sobą wszystkie te postaci. Akcja jest szybka, nie ma tu niepotrzebnych opisów, wydarzenia przechodzą całkiem płynnie. Tło, gdyż wszystko to dzieje się w paru miejscach w Trójmieście, wydaje się być bardzo rzetelne. Dokładne opisy i konkretne miejsca łatwo podsyłały mi obrazy miejsc, w których niekoniecznie zdarzyło mi się być.

Główni bohaterowie zostali skonstruowani dość ciekawie, jednak to, czego mi zabrakło, to głębsze zarysowanie tych postaci. Brakowało im nieco indywidualnych cech charakteru i dokładniejszej przeszłości, która plasowałaby się między rokiem 1970 a 2005, w którym toczy się teraźniejsza akcja. Według mnie najciekawszym, najbardziej aspirującym bohaterem był Adam, który teraz już jako przebrzmiała gwiazda wspomina lata, w których robił to, co kocha. Wyraźnie widzimy, że muzyka go nie opuściła, a przez marzenia, które nie do końca zostały spełnione, stał się zgorzkniały i momentami nawet gburowaty. Tak jak mówi jego pseudonim jest on dość smutną postacią, nie ma żadnych nadziei, planów, jest człowiekiem, którego zawiodło własne życie.

Marynarka pomimo małych wpadek takich jak ogromne namnożenie wątków i słabsze portrety psychologiczne to niezła książka. Autor prostym językiem i trafnymi metaforami ciekawie przedstawił kawałek historii Polski. Chociaż niezbyt chlubny, to wypada się orientować w temacie. Jak już pisałam, było łatwo i przyjemnie, a sam tytuł, chociaż z początku spodziewałam się czegoś innego, zaskoczył mnie swoją historią.

Ocena: 7/10 

"Tak wygląda życie. Przereklamowana sprawa. Ludzie nie są dobrzy, proszę pani."

Blog Pana Tomaszewskiego - tomaszewski.edumuz.pl/

czwartek, 12 czerwca 2014

"Lolita" Vladimir Nabokov

Kim jest Lolita? Jak się dowiadujemy już z pierwszej strony, że jest ona światłością życia i ogniem lędźwi narratora, czyli Humberta Humberta. Lolita była najwyraźniej muzą mężczyzny, miłością jego życia czy po prostu partnerką. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Lolita nie miałaby dwunastu lat… w czasie w gdy Humbert ma ich na karku około czterdziestu. Temat pedofilii wywołał wówczas skandal i wielkie oburzenie, a samego autora najchętniej wsadzono by do więzienia. Dlaczego więc książka jest uznawana za klasykę dwudziestego wieku?

Humbert Humbert to zwyczajny mężczyzna, który za sobą ma nauczanie języka angielskiego i redagowanie podręcznika akademickiego. W całej historii ważną rolę odgrywa jego dzieciństwo, kiedy to zakochał się w Annabel Leigh. Z dziewczyną tą łączyło go gorące młodzieńcze uczucie, które niespodziewanie zakończyło się śmiercią Annabel spowodowaną tyfusem. Od tego momentu bohatera ogarnęła erotyczna obsesja na punkcie małych, nieletnich „nimfetek”, którymi nazywał jedynie dziewczęta, które odznaczały się określonym typem urody. Humbert przenosi się do Nowego Jorku, gdzie zamieszkuje w Ramsdale, gdzie zamierza pracować nad książką. Trafia do domu Charlotty Haze, która mieszka tam wraz ze swoją dwunastoletnią córką, Dolores Haze. Głównym celem Humberta staje się teraz nawiązanie kontaktu za małą współlokatorką. Po wielu mniej lub bardziej przyjemnych splotach okoliczności mała Dolores zostaje sam na sam ze starszym mężczyzną i razem wyruszają w podróż po Stanach Zjednoczonych.

Zanim stwierdzicie, że coś takiego do Was kompletnie nie przemawia, poświęćcie chwilę, by zapoznać się z pięknym językiem, którym Nabokov napisał swoją „Lolitę”. Vladimir  Nabokov pisze z pasją, wypowiedzi Humberta są boleśnie poetyczne w przeciwieństwie do niekiedy szczeniackich odzywek jego obiektu uczuć. Autor zagłębia się tu w środkach stylistycznych, narzuca wiele skojarzeń, nie przebiera w metaforach i nawiązaniach do innych, znanych tekstów literackich. Powieść sama w sobie ma wiele wątków kryminału, romansu, przewodnika, a także dziennika czy sekretnych zapisków pedofila, które skupia w utworze Humbert o naturze, można by rzec, socjopaty.

Charaktery głównych postaci to mistrzostwo. Z jednej strony mamy Humberta – dojrzałego mężczyznę, gentlemana, którego myśli wędrują tak daleko i intensywnie, że samego go to czasem przerasta. Ma wygórowany obraz miłości, a jego teoria nimfetek zdawała mi się mocno nierealna w czasach, w których żył. Małe dziewczynki lata temu były posłuszne, grzeczne, ułożone i upiększane tylko po to, by być podziwiane, niekoniecznie jest tak samo w jego czasach. Tymczasem tak właśnie Humbert traktuje swoją Lolitę. Dolores jest natomiast przeciwieństwem tego typu kobietki, jest często irytująca, wulgarna, próżna. Dwunastolatka najlepiej sprawdza się w szantażach i kłamstwie. Mężczyzna nieustannie jednak idealizuje swoją piękność i zdaje się nie dostrzegać wad. Pomimo szczerych chęci Humbert i Dolores to dwa różne światy.

„Lolita” jednych urzeka, a drugich odpycha. Mnie urzekła. Nawet pomimo tematyki. Zrozummy jednak, że nie jest to wcale pochwała pedofili. W powieści nie znajdziemy żadnych scen erotycznych, Humbert przeżywa wszystko w sferze myśli, w swojej sferze duchowej. Nie bez powodu „Lolita” jest klasyką ubiegłego wieku i teraz wiem, że za te parę lat kiedy cała historia nieco zatrze się w mojej pamięci, będę gotowa, żeby ponownie sięgnąć po dzieło Nabokova i wybrać się w tą bolesną podróż z Humbertem.

"Wkrótce potem jechałem w mżawce dogorywającego dnia, a wycieraczki chodziły na pełnych obrotach, ale były bezradne wobec moich łez."

sobota, 7 czerwca 2014

What I've Done

5 czerwca był długo wyczekiwaną przeze mnie datą, miesiącami odhaczałam kolejne dni, a w moim telefonie owa data również dawała ciągle o sobie znać dzięki odliczaniu. Kiedy myślałam o pierwszej mojej wizycie na stadionie wrocławskim nie sądziłam, że nie będzie ona związana z futbolem, aczkolwiek takie rozwiązanie przypadło mi do gustu... i to bardzo. Gdzieś w połowie lutego, jeśli pamięć mnie nie myli, dostałam bilety na koncert zespołu, który towarzyszył mi od dawien dawna. Z radości skakałam pod sufit, wierzę jednak, że możecie sobie chociaż w połowie to wyobrazić, bo dobrze wiem jaka byłaby Wasza reakcja na koncert jednego z ukochanych zespołów, który nie dość, że gra w Polsce, to jeszcze zostanie przez Was obejrzany na żywo. Pomińmy więc rzeczy mało istotne.

Godzina 10.00 - wyjazd z mojego miasta do Wrocławia. Samochodem, więc fajnie, szybko i bezproblemowo... do czasu. Słyszeliście o wypadku na A4? No, ja tak. Bo stałam w korku. Długo. Ruch zablokowany w obu kierunkach, ludzie wysiadają z samochodów, tudzież z TIR-ów i spacerują w tą i z powrotem. Wyobraźcie sobie mój szok kiedy przeczytałam w internecie, że utrudnienia potrwają przynajmniej dwie godziny. Na szczęście po godzince spędzonej na świeżym powietrzu ruszyliśmy i dalej nie było już problemów. Witaj, Wrocławiu!

W okolicach 13.30 parking pod stadionem był w miarę pusty, dobrze. Teraz czas na poszukiwanie połączenia spod stadionu do rynku, gdziekolwiek on jest... Jechał akurat jakiś tramwaj, wsiadłam, dlaczego nie skoro pani obok powiedziała, że dojadę, gdzie chcę. Zwiedzanie było, jedzenie było, masa zdjęć też była. Najbardziej przyjemnym widokiem było wędrowanie przez miasto w koszulce Linkin Park i mijanie przechodniów ubranych tak jak ty, bo dobrze wiesz, że w tym konkretnym miejscu o tej samej godzinie będziecie tam wszyscy razem.
18.00 - otwarcie bram. Dotarłam pod stadion nieco po szóstej, ale najwidoczniej otwarcie też się trochę przeciągnęło. Zawędrowałam pod bramki na trybuny i przyglądałam się ludziom przy bramkach na płytę, którzy z szalonymi spojrzeniami biegli w stronę stadionu, by zająć jak najlepsze miejsca. Rewelacyjny widok. Też bym biegła. Przy okazji wymieniałam smsy z Kocią, z którą planowo miałam się spotkać pod miejscem koncertu, ta jednak miała jeszcze większe problemy z dotarciem do Wrocławia, więc niestety jednie na smsach się skończyło.

Po nieco dwugodzinnym włóczeniu się po wytyczonym sektorze B, Fall out Boy rozpoczęli swój godzinny koncert. Ich muzykę też lubię, w gimnazjum szczególnie często ich słuchałam, ale po kilkukrotnym wcześniejszym przesłuchaniu ich nowego albumu wciąż nie mogę powiedzieć na nich złego słowa. Wypadli świetnie, szczególnie wzbudzili ekscytację pana parę metrów ode mnie, który z ogromnym zaangażowaniem wyśpiewywał wszystkie piosenki. Było fajnie i energicznie, a przy okazji Pete Wentz miał urodziny, o czym chłopaki zdążyli napomknąć.

Po przerwie i lekkim opóźnieniu czas na gwiazdę wieczoru, światła zgasły, a następnie zaczęły migać w szalonym tempie, kiedy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Guilty All The Same, nowego singla z nadchodzącej płyty. Następnie Giving Up, co podniosło wszystkich na trybunach ze swoich siedzeń i wprowadziło wszechobecną euforię. Koncert sam w sobie był fantastyczny. Osobiście cieszę się, że naprawdę spora liczba piosenek to były utwory ze starszych albumów, a chłopaki nie ograniczali się jedynie do tych najnowszych. Co prawda, to prawda, Sylwia już powiedziała o tym u siebie, najbardziej magicznym momentem było połączenie Leave Out All The Rest/Shadow Of The Day/Iridescent, kiedy wszyscy wyciągnęli latarki czy komórki i cały stadion rozbłysł małymi światełkami. Końcowe utwory to między innymi Numb, What I've Done, Bleed It Out, gdzie za sprawą wymienionego wyżej pana wszyscy dotychczas siedzący wstali i zdzierali swoje gardła w jednym rytmie.

Tu [link] możecie przeczytać relację Sylwii, ja natomiast idę kurować się dalej, bo chyba już bardziej nieodpowiedniego czasu na chorowanie nie mogłam sobie wybrać. Miłego weekendu, kochani!

środa, 4 czerwca 2014

Podsumowanie - maj '14

Uwierzycie, że maj już za nami? Przede mną natomiast nieco zapchany miesiąc, wierzę więc, że zleci równie szybko jak miniony. Wreszcie będę mogła powiedzieć, że żyję. Pomimo tego, że uwielbiam leniuchować to równie mocno kocham pracować na pełnych obrotach i wciąż mieć grafik zapisany w granicach możliwości, oczywiście. Z przyjemnością więc będę odhaczała kolejne punkty w moim kalendarzu.

A co konkretnie za mną? Maj był dla mnie całkiem niezłym miesiącem i chyba nie mam powodów do narzekań. Dzięki maturom wpadło nieco wolnego początkiem tego miesiąca, z czego skorzystałam i odwiedziłam Kraków (trzy razy w sumie w ciągu całego miesiąca) oraz Izulkową przy okazji. Po drodze wzbogaciłam się o kilka nowych książek czy płyt, a końcem miesiąca udało mi się być na maratonie X-Menów z premierą trzeciej części z Izą, która już niedługo będzie mnie miała dość, a wakacje się jeszcze nawet nie zaczęły, ha!. Miesiąc zakończyłam wycieczką klasową w góry, która pomimo deszczu całe trzy dni z rzędu nie była nieudana. 

Pomimo stricte książkowych postów pojawiła się notka z typu tych moich subiektywnych, w której rozprawiam o tym Dlaczego nie chce nam się chcieć? A w ciągu tego miesiąca zdarzyło mi się czytać:
  1. Wonder, R.J. Palacio [link]
  2. Starcie królów, George R.R. Martin [link]
  3. Ocean na końcu drogi, Neil Gaiman [link]
Tymczasem odliczanie czas zacząć, bo już jutro o tej porze będę stała w długiej zapewne kolejce, by wejść na wrocławski stadion i po raz pierwszy zobaczyć na żywo Linkin Park. Mam nadzieję, że całość wypadnie świetnie, fani szykowali w ostatnich miesiącach dużo akcji i większość z nich (w tym również ja) zaopatrzyło się w koncertowe koszulki z datą piątego czerwca nadrukowanej na nich. W miarę możliwości postaram się opublikować post z wrażeniami wraz ze zdjęciami w lepszej czy gorszej jakości. 

May - photo diary
instagram | twitter

___________________________________________________________________________________
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu + 10 cm, więc = 38,3 cm z 157 cm.