sobota, 27 czerwca 2015

"Collide" Gail McHugh

Miłość, jak to miłość, uderza nagle, niespodziewanie i kompletnie na zabój. W życiu natomiast jest tak, że kiedy coś się wali, fala nieszczęść niczym domino, spada na nasze wątłe barki, a pomocy znikąd. W książkach zaś jest tak, że będąc w największym życiowym bagnie, dostrzegamy pomocną dłoń, którą wyciąga do nas rycerz na białym koniu. Czy dobrze więc mamić się tego typu wizjami? Zwykle tego nie robię, ale dziś zrobię wyjątek. I choć Gavin absolutnie nie jest rycerzem na białym koniu, to może być księciem z bajki. 

Emily kończy w swoim życiu pewien etap. Za sobą ma już collage, ale także śmierć i pogrzeb matki. Nic nie trzyma jej w rodzinnym mieście, więc wraz ze wspierającym ją w trudnych chwilach chłopakiem, przeprowadza się do wielkiego Nowego Jorku, by tam rozpocząć wszystko na nowo. Nie decyduje się na zamieszkanie z Dillonem, co byłoby ogromnym krokiem w dorosłość w ich związku, a zamierza pomieszkiwać z przyjaciółką. Rozpoczyna niezobowiązującą pracę jako kelnerka w nowojorskiej restauracji i już pierwszego dnia spotyka Gavina. Mężczyznę czarującego, seksownego, obrzydliwie bogatego, a co najważniejsze, wyraźnie nią zainteresowanego. Emily zaczyna się wahać, a to przysporzy jej wielu kłopotów. 

Gavin Blake, nowojorski Chistian Gray, powiecie. Nie porównam, nie czytałam, omijam szerokim łukiem pomimo atakujących mnie zewsząd reklam, zapowiedzi, plakatów filmowych i zagryzającej wargę Any Steel. Nie zrozum mnie źle, Czytelniku, nie mam nic do literatury erotycznej. Żyjemy sobie spokojnie w dwóch różnych światach, a ja nawet po lekturze „Collide” nie poznam się na jej wspaniałości. Seks to tani temat. Po (nie)świętym Gray’u nastąpił wysyp erotyków o okładkach do złudzenia do siebie podobnych i może jest to coś nowego, może to coś wartego uwagi, może to zniesienie pewnego tabu, lecz wciąż jest to harlequin, tyle że w ładnej okładce na półce w księgarni, nie w kiosku. Collide zapowiadało się na taką książkę, jednak erotyk ewoluował do New Adult. Zaskakujące. 

Gail McHugh przedstawia nam trzech głównych bohaterów. Emily, nieco zahukaną młodą kobietę, która po stracie matki nie za bardzo ma się gdzie podziać. W Nowym Jorku zamierza podjąć pracę nauczycielki, do której kształciła się w ostatnich latach, jednak nieco bez powodzenia. Centrum jej świata zdaje się być Dillon, facet bogaty, pomocny, kochający, jednak niemający dla niej zbyt wiele czasu, co Emily bardzo przeżywa. Kochany Dillon ma, jak się okazuje, kilka tajemnic i dziewczyna, którą wybrał, by adorowała go co dzień, nie ma zamiaru być na każde jego zawołanie. Pojawia się Gavin, patrz wyżej: książę z bajki, by uratować Emily z opresji i nieco skomplikować jej światopogląd. Nowopoznany mężczyzna zdaje się być nieco napastliwy, jednak to w jego ramionach płakać będzie Emily. Schematyczny trójkąt miłosny odsłania warty poruszenia temat przemocy, manipulacji i dominacji fizycznej oraz psychicznej mężczyzny nad kobietą. Z głupiutkiej opowiastki o problemach sercowych wyszła, zamierzona lub nie, cenna lekcja. 

Nie mam pojęcia, czy Gail McHugh zrobiła to celowo, ale wyszło to w miarę dobrze. Literatura NA traktuje o problemach nieco poważniejszych niż szkolne zauroczenie, kłótnia z rodzicami czy bolesna w wieku nastoletnim plotka. Emily straciła matkę, a na jej szczęście obok był Dillon, który załatwiał sprawy związane z pogrzebem i przeprowadzką, gdy dziewczyna nie miała do tego głowy. Świetnie. Ten sam Dillon jednak okazał się draniem, który sądzi, że miłość równa jest posiadaniu. Związek to nie zniewolenie drugiej osoby. Nikt, absolutnie nikt nie powinien być zmuszany do seksu, prowadzony za partnerem na niewidzialnej smyczy (bez podtekstów) czy atakowany z powodu opacznie rozumianej zazdrości. Wszystkie nieprzyjemne sprawy łatwo wytłumaczyć w obliczu drogiej biżuterii, markowych ubrań i bogato wyposażonych apartamentów na Manhattanie. Przemoc rodzi strach. 

Na nieszczęście tego wątku, jego tłem jest wielki i cudowny Nowy Jork, wille z basenami, drogie imprezy i arystokracja Piątej Alei rodem z Gossip Girl (serialu, którego zdzierżyć mogłam jedynie pięć odcinków, by dać sobie z nim spokój na wieki). Nie oszukujmy się, historia ta jest prosta i naiwna, a oślepiające światła Miasta, Które Nigdy Nie Śpi, jedynie to potęgują. Dillon i Gavin zakrawają na milionerów, młodzi bogowie są właścicielami wielkich firm, na nasza miłosna parka wpada na siebie na każdym rogu Nowego Jorku (co przykładem Teda Mosby’ego jest wyjątkowo trudne, sami wiemy jak długo szukał tam matki swoich dzieci).

Collide to powieść, którą czyta się niezwykle szybko, jest pasjonująca pomimo swojej głupoty i wciągająca na parę dobrych godzin. Nie należy jednak do tego typu książek, podczas których lektury czujemy jak nasze szare komórki obumierają, jednak także nie wnosi nic nowego. I choć trochę sceptycznie do niej podchodzę, to czytanie sprawiło mi pewną przyjemność, a Emily, Dillon i Gavin byli na tyle zajmujący, bym nie zważała na pewne irytujące drobnostki. Collide to powieść przyjemna, płynna i wciągająca każdego w sposób, do którego nikt się nie przyzna.  

"Czasami niewłaściwe rzeczy prowadzą nas do właściwych ludzi."
 

środa, 24 czerwca 2015

"Nadchodzi ogień" Gillian Anderson, Jeff Rovin

Z Archiwum X. Dziewięć sezonów, dwieście dwa odcinki, miliony fanów na całym świecie. Brzmi nieźle, prawda? Jeśli chodzi o ten kultowy dziś serial, jestem zaprawiona w boju. Emisja kolejnych odcinków przypada wprawdzie na lata 1993-2002, a zakładam, że wtedy w większości nie byłam jeszcze w stanie wymówić tytułu tego telewizyjnego dzieła, lecz u każdego człowieka przychodzi taki czas, że zaczyna się próbować tych starych rzeczy, sprawdzając czy podpasuje. Mi podpasowało. I to bardzo. Agent Mulder i agentka Scully to gwarancja potworów, spisków i pełnego napięcia śledztwa. Dziś jednak serialu nie ma, bo wszystko, co dobre kiedyś się kończy i, według mnie, nie powinno być ponownie odgrzewane, jednak(!) dostajemy newsa o kontynuacji serialu. Czy to dobrze? Oceńcie sami, ja pozostanę sceptyczna. By podgrzać atmosferę, na rynek wchodzi powieść dziwna, niepokojąca i cudownie klimatyczna, rodem z wspaniałego serialu z udziałem autorki. Nadchodzi ogień – Gillian Anderson we współpracy z Jeffem Rovinem. Musiałam mieć. 

Na linii Indie – Pakistan trwają negocjacje. Ambasador Indii, Ganak Pawar zostaje zaatakowany w Nowym Jorku, jednak wychodzi z tego cało. Jego nastoletnia córka, Maanik, przejawia objawy niepasujące do jakichkolwiek zaburzeń znanych psycholożce dziecięcej, Caitlin O’Harze. Atak wyrywa szesnastolatkę z rzeczywistości, skłania do samookaleczania się i wypowiadania słów w nieznanym języku. Doktor O’Hara podejmuje wyzwanie i zgłębia stan psychiczny córki ambasadora Indii, będącego nieustannie na językach. Tymczasem w różnych częściach świata nastolatkowie padają ofiarą podobnych symptomów. Caitlin O’Hara poruszy niebo i ziemię, by dociec w czym rzecz. 

Zaciekawiona opisem i komentarzami pojawiającymi się pod zapowiedziami książki, moje oczekiwania rosły. W końcu to TA Gillian Anderson, TA Dana Scully! A porównania do jednego z uwielbianych przeze mnie seriali, kupiły mnie jeszcze przed premierą. Ze współpracami jak jest, wszyscy wiemy. Jest to debiut przyjemny, ciekawy, jeśli tak naprawdę to Anderson jest główną autorką. Wiemy także jak działa reklama. Zapowiedź kontynuacji Z Archiwum X? Świetnie! Zarzućmy książką. Jest tajemniczo, jest niepokojąco, jest klimatycznie. Nadchodzi ogień to zapowiedź apokalipsy, powieść o dwóch światach, zaginionych cywilizacjach, rytuałach, voodoo, symbolach, potężnych mocach i wierze, którą wykazać się musi doktor O’Hara, sceptyczna i praktyczna tak jak agentka Scully. Od porównań się nie uwolnię, wybaczcie. Caitlin O’Hara szuka kontaktu w potężnymi mocami, nie ugania się za zielonymi ludzikami, lecz robi to całkiem podobnie. 

Nadchodzi ogień to książka w pewnym sensie sucha. Bardzo prostolinijna, choć i wielowątkowa, lecz opuszcza wiele elementów, których można byłoby się spodziewać, a których czasem brakuje. Potoczność miesza się tu z psychologicznymi aspektami i kwestiami rodem z CIA. Autorzy pomijają jednak zupełnie opisy wyglądu bohaterów, ich wieku, nawet odczuwanych przez nich emocji. Jest działanie, tu i teraz. Nieco mi tego brakowało, choćby w małym stopniu, bo gdyby zapytać mnie o to jaka jest główna bohaterka, nie wiem, co miałabym odpowiedzieć. O głównych bohaterach wiemy stosunkowo niewiele. Doktor Caitlin O’Hara to psycholog dziecięca specjalizująca się w leczeniu traum, ma doświadczenie i dużą wiedzę, jest matką Jacoba i przyjaciółką Bena. Tyle. Suche fakty. Debiut Gillian Anderson to nie tylko apokaliptyczne wizje. Pojawia się także wątek tajemniczej, pradawnej skały odnalezionej na dnie oceanu, wątki okultystyczne takie jak rytuały, dawne kultury i wierzenia, ale jest także wątek miłosny, co prawda dość przewidywalny, ale przyjemny i niezbyt natrętny. Nadchodzi ogień to powieść w większości logiczna, z elementami sci-fi, posiadająca duży potencjał, choć i momentami nieco udziwniona i paradoksalnie spłaszczająca psychologicznie głównych bohaterów. 

Debiut aktorki, Gillian Anderson, nie do końca spełnił moje oczekiwania, nie mogłam poddać się akcji, a książkę jak szybko zaczęłam, tak i skończyłam. Jest w niej jednak pewna odmienność, rzadko spotykany przeze mnie surrealizm, który skłoni mnie do sięgnięcia po drugi tom. Bowiem Nadchodzi ogień to pierwszy tom Sagi końca świata. Może być też jeszcze dziwniej i różnorodniej, ale także lepiej pod pewnymi, irytującymi mnie względami. To dobry debiut, całkiem niezła książka i wystarczająco ciekawa otoczka zapowiedzi apokalipsy. Nie jest wspaniale, ale to interesująca powieść, jednak nie na miarę Z Archiwum X

"Nie wierzę w kosmicznego arbitra. Bo odnoszę wrażenie, że do tego sprowadza się idea boga. Niebo jest w niej nagrodą za absolutnie subiektywny model postępowania, różniący się we wszystkich kulturach."

 

wtorek, 16 czerwca 2015

"Z Archiwum X. Żywiciele" Joe Harris, Chris Carter

W kanałach pod New Jersey zostaje znalezione ciało. Śledztwo dotyczące morderstwa zostaje przydzielone Mulderowi, który zajmuje się Archiwum X, a nie wydziałem moderstw. Komuś musi porządnie zależeć, by sprawa nie okazała się rutynowym śledztwem, a sprawą rodem ze sławetnego działu agenta Muldera. Po przeprowadzeniu sekcji, Scully odkrywa, że denat to nosiciel pasożyta. „Musisz osiągnąć sukces w tym śledztwie”, pada z ust Skinnera. Mutant powstały w wyniku awarii reaktora w Czarnobylu powraca w Żywicielach. The Host drugi odcinek drugiego sezonu kultowego Z Archiwum X to początek historii. 

"Skoro na Ziemi codziennie giną trzy
nowe gatunki, to ile powstaje nowych?"

 Poruszona w poprzednim tomie historia Akolitów schodzi na drugi plan, a Mulder i Scully otrzymują sprawę niewyjaśnionego utonięcia. Trop prowadzi ich do tragedii w Czarnobylu, co przywodzi na myśl potwora, z którym już wcześniej mieliśmy do czynienia. To Flukeman, humanoid-pasożyt żyjący w systemach kanalizacyjnych. Historii tej poświęcona jest okładka komiksu, lecz to nie jedyny w nim potwór. Sprawa żywicieli to powrót do starego, dobrego Z Archiwum X. Nieco sentymentu i trochę więcej techniki, a co ważne, powrót do historii sprzed lat. Dwa pierwsze rozdziały drugiego tomu komiksu są ściślej związane z serialem niż cały poprzedni tom moim zdaniem. Klimat Z Archiwum X jest bardziej wyczuwalny, dialogi nieco luźniejsze (co w poprzednim tomie nieco mnie irytowało), a i dbałość o szczegóły się zwiększyła, choćby patrząc na sławne ołówki Muldera wbite w sufit, co cieszy oko weterana w poszukiwaniu prawdy z Mulderem.

"Pasożyt przedostaje się do organizmu
żywiciela, gdy ten połknie larwę lub jajo.
One nie napadają ludzi na ulicach."

 Główną bohaterką kolejnego rozdziału okazuje się nie porywacz w Pensylwanii, a sama Scully. To w jej psychikę się zagłębiamy, stare rany się otwierają, bo szczebiocącego boga usłyszeć mogą osoby, które coś straciły. Potwór żeruje na bólu, słabości i smutku. Oprócz tego w Z Archiwum X. Żywiciele znajdziemy rozdział dotyczący Palacza, jego przeszłości i przemyśleń, okraszony najlepszymi w tym tomie rysunkami. Jest tajemniczo, niejasno i fantastycznie, co idealnie oddaje obraz nieodgadnionego mężczyzny z papierosem w dłoni.  

"To coś szybko zdrowieje, a jeśli
znalazło żywicieli, mogło się rozmnożyć."

Komiksy Z Archiwum X wydane nakładem SQN to nie tylko gratka dla starych wielbicieli serialu, ale także zachęta dla całkowitych świeżaków. Oczywistym jest, że nie dorówna odcinkom sprzed lat, ale będzie przyjemną namiastką. Powraca dobrze znana forma monser-of-the-week. Drugi tom stawia poprzeczkę nieco wyżej, o wiele więcej czerpie z serialu niż ten poprzedni, a i bohaterowie, Mulder i Scully, są jakoś bardziej swojscy. W tomie pierwszym nieco te dialogi mi kulały, jednak zostało mi to wynagrodzone. Twarda oprawa, śliski papier i znajoma czcionka Archiwum X wygląda genialnie, a i widzę, że każdy tom wzbogacony będzie w swego rodzaju fanarty. Niecierpliwie czekać będę na tom trzeci, by całość skompletować tuż obok kolekcji sezonów serialu. The truth is out there… 


sobota, 13 czerwca 2015

"Poduszka w różowe słonie" Joanna M. Chmielewska

Zawsze lubiłam perły, choć nigdy żadnych nie miałam i wciąż nie mam. W mojej głowie jawiły się jako pewnego rodzaju przywilej, atrybut kobiet dojrzałych, doświadczonych, szanowanych. Nie były one świecidełkiem na szyi Lisy Simpson, a raczej elementem kreacji babki Mii Thermopolis z Pamiętnika księżniczki, kobiety władczej i dostojnej. Perły to piękna biżuteria, ale to biżuteria świadcząca o szyku, doświadczeniu i pewnego rodzaju elegancji, której ja sama nie jestem w stanie osiągnąć. Perły to pełna kobiecość nie tylko dla mnie. Dla Hanki również. 

Hanka może powiedzieć, że ułożyła sobie życie. Ma stabilną, zadowalającą pracę, mieszkanie tylko dla siebie, matkę i jej nieustanne uwagi daleko stąd, trzydzieści lat i brak partnera. Hanka jednak wcale nie chce by ktokolwiek pojawiał się w jej życiu. W kontakcie z mężczyznami unika ich dotyku, który nie może się przebić przez gruby mur przestrzeni osobistej budowany od lat. Gdy potrzebuje z kimś porozmawiać, zwraca się do Ewy, jej jedynej przyjaciółki już od lat szkolnych. Ewa rozumie i nie pyta bez potrzeby. Życie Hanki jest dla niej wygodne, niezakłócane przez żadne czynniki zewnętrze, które mogłyby powodować, żeby czuła się nieswojo. Pewnego dnia z życia Hanki znika Ewa, a pojawia się pięcioletnia Ania. Kobieta musi wpuścić intruza nie tylko do swojego mieszkania, ale także swojej codzienności, tak pielęgnowanej w samotności od lat. 

Poduszka w różowe słonie to nie nowość na polskim rynku wydawniczym, a wznowienie, które pozwoliło mi poznać nazwisko autorki. Joanna M. Chmielewska to autorka książek obyczajowych, myślę, że w dużej mierze literatury kobiecej, bo po przeczytaniu tej powieści nie wyobrażam sobie innego wyjścia. Nie jest tajemnicą, że zwykle nie sięgam po tego typu powieści, rzadko czuję, że to mój kubek herbaty, przywołując angielski idiom. Historia Hanki jednak na tyle mnie zaciekawiła, że chciałam wiedzieć jak poradzi sobie z pięciolatką osoba o dwóch lewych rękach do dzieci, zupełnie tak jak ja. 

Hanka nie wie jak rozmawiać z dziećmi, nie wie jak się z nimi bawić, jak otoczyć namiastką maminej troski osieroconą Anię, jak spędzać z nią czas i jak przestać jej unikać. Hanka zamyka drzwi pokoju, zakłada słuchawki na uszy i stara się zagłuszyć cichą, lecz wymowną obecność drugiej osoby w mieszkaniu. Ma przecież dość na głowie. Praca, nowy projekt, niezrażonego jej nieczułością, mężczyznę, tęsknotę do dawnego życia, aż wreszcie… tęsknotę do najbliższej jej osoby, Ewy. Przyjaciółka zostawiła ją samą z tak wieloma sprawami. Z samotnością, z pogrzebem, z Anią i z poduszką w różowe słonie, która nie odpędzi wszystkich nocnych mar Hanki. Ania natomiast straciła matkę i poczucie bezpieczeństwa, którego początkowo nie może znaleźć w ramionach cioci Hani. Dom jest obcy, misiek Florian niepocieszony, śniadanie nie do przełknięcia, a smutek nie do wyleczenia. Obie boleśnie doświadczone wspomnieniem raka, który nie zważał na to, że zabiera osobę tak im cenną, obie tak siebie blisko i tak daleko. Ania musi nauczyć się, że śmierć jest nieunikniona i często niespodziewana, Hanka musi nauczyć się jak żyć z dzieckiem przyjaciółki pokonując strach i znajdując dawno zapomnianą czułość. 

Poduszka w różowe słonie to powieść bardzo realistyczna. Krótka, choć bogata w emocje obu głównych bohaterek. Pani Chmielewska wspaniale, moim zdaniem, przedstawiła depresję Ani po stracie matki oraz rozpacz Hanki, w życie której włamał się ktoś niepożądany. Codzienność kobiety zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, samotne wieczory, flirty z nieznajomymi i leniwe soboty tracą rację bytu. To coś, co zostało zabrane bezpowrotnie i teraz sama, bez wsparcia przyjaciółki, uczy się jak pokazać, że ciocia Hania też może być fajna. To trudne, bez dwóch zdań. Poduszka w różowe słonie to powieść bardziej smutna niż wesoła, bardziej realna niż naiwna, często niejednoznaczna i rzadko nużąca. Moje pierwsze spotkanie z twórczością Joanny M. Chmielewskiej było inspirujące, nieco nostalgiczne i pocieszające. W końcu nie ma takiego potwora, któremu nie stawię czoła z poduszką w różowe słonie... 

"Kilka słów, uśmiech, trochę uwagi - wystarczyło tak niewiele zachodu, by dostać w zamian kilka niezbędnych do życia głasków. Bez zobowiązań i wzajemnych oczekiwań. I bez rozczarowań."

 

środa, 10 czerwca 2015

"Pod kopułą" Stephen King

Pojawia się kopuła. Zabija stojącą przy gospodzie krowę przedzielając ją na pół z chirurgiczną niemal precyzją; staje się przeszkodą na lecących ptaków, które łamią sobie kark przy bliskim spotkaniu z barierą; poważnie rani kobietę pracującą w ogródku, który to staje na linii ognia klosza; przebija się przez domy, chaty, zapewne i drzewa oraz powoduje mnóstwo wypadków, nie tylko tych samochodowych, ale i lotniczych. Angie McAlister przywołuje w rozmowie z Barbiem pozornie nic nieznaczącą historię. Otóż Angie miała kiedyś akwarium ze złotymi rybkami. Niektóre z rybek nie przetrwały, zmarły. Inne zaczęły zjadać siebie nawzajem. Wkrótce różowe gwiazdy zaczną spadać jedna po drugiej… 

Chester’s Mill w stanie Maine. Prowincjonalne miasteczko, niewielka społeczność, gdzie każdy zna każdego, plotki rozchodzą się na bieżąco, sąsiedzi wiedząc co robisz, a z kelnerką w lokalnej restauracji jesteście po imieniu, znacie się przecież od dziecka. Życie miasta to jedyna niezależna stacja radiowa, gazeta opisująca życie społeczności oraz kościół, miejsce spotkań i zebrań. Pewnego dnia w samym środku tygodnia pojawia się kopuła dopasowana idealnie do granic miasta. Chester’s Mill zostaje całkowicie odcięte od świata, bariera ta nie dość, że jest dźwiękoszczelna, to jeszcze zdaje się być niezniszczalna. W momencie pojawienia się klosza nie wszyscy mieszkańcy siedzieli cicho we własnych czterech kątach. To był dzień, a Chester’s Mill bogatsze było o kilku przejezdnych, niektórzy miejscowi zaś ubożsi o bliskich, którzy w ten akurat dzień wyjechali gdzie indziej. Społeczność nie stworzy sprawnie funkcjonującego systemu na czas tej anomalii, o nie, kopuła zacznie przypominać akwarium ze złotymi rybkami. 

Pod kopułą to historia ludzi, którzy w obliczu zagrożenia dzielą się na kilka grup. Poddają się, gotowi są zapanować nad sytuacją lub wykorzystują ją do osiągnięcia własnych celów, wcześniej nieosiągalnych. Zapasy jedzenia i propanu koniecznego, by utrzymać pracę generatorów, kurczą się w mgnieniu oka, sąsiedzi tak niegdyś pomocni, dziś nie otwierają drzwi, a autorytety pędzą niby w wyścigu szczurów, by zlikwidować obciążające ich dokumenty i zdobyć konieczną pozycję. Mierząc się z nieznanym, z całkowitym odcięciem oraz, co jest tu naprawdę ważne, ze strachem, z człowieka wychodzą jedne z jego najmniej przyjemnych cech. Masowa histeria, fala samobójstw słabych, co prawda, jednostek, wrogość, przemoc, aż wreszcie żądza władzy i panowania nad małym i porządnie osłabionym miasteczkiem. Kiedy wszystko zaczyna się walić w posadach, można być pewnym, że znajdzie się pewnie jeden mądry, by ogarnąć ten chaos. Gorzej, gdy przez faceta przemawia obsesja. James Rennie jest zaślepiony możliwością władzy, jaką daje mu kopuła. Bez pytania, nie bacząc na nikogo, staje się liderem w Chester’s Mill. To daje mu, w jego ocenie, niepisane prawo by manipulować faktami, ignorować demokrację i wsadzać do więzienia każdego, kto mu się narazi bezpośrednio, ale również pośrednio. W opozycji do niego stoi Dale Barbara, były żołnierz wojny w Iraku, który w momencie pojawienia się bariery, był w trakcie opuszczania miasta. Nikt zdaje się nie rozumieć, że miasto nie jest wielkie, wszyscy gramy razem

Stephen King podszedł do swojej powieści na bogato. Ponad 900 stron, mnóstwo bohaterów i jeszcze więcej wątków. Senne i prowincjonalne miasteczka to jego wizytówka, mam takie wrażenie. I lubię ten motyw, jestem przekonana, że ich mieszkańcy mają zazwyczaj dużo za uszami, rzadko kiedy dobre pierwsze wrażenie jest w stanie przetrwać nieco dłużej. Miasteczka takie jak Chester’s Mill są interesujące, niepokojące i nieco przerażające w moich oczach. Wolę tą wielkomiejską anonimowość, dla własnego spokoju. Stephen King nigdy mnie nie zawiódł. Tak było i tym razem, bo wciąż nie mogę wyjść z wrażenia tak złożonej, kompletnej historii na tak wielu stronach. I choć zakończenie nieco kuleje przy tym fantastycznym pomyśle, to nie byłabym sobą, gdybym nie poleciła Ci, Czytelniku, jakiejkolwiek powieści Mistrza Horroru. Więc jeśli jeszcze się z nim nie spotkałeś, idź. Idź. Przeczytaj. Zakochaj się. 


środa, 3 czerwca 2015

Stosik 02/2015


Witam w czerwcu, kochani! Ostatni miesiąc był trochę szalony, nie wspominając o pierwszej połowie tego roku, i pojawiały się tu co jakiś czas jedynie recenzje. Dziś uginam się pod ciężarem stosiku (ach, drugiego już w tym roku), bo lubię je ja i lubicie je Wy. Stosik w połowie recenzencki, w połowie zebrany z milionów egzemplarzy, które kupiłam dawno temu i obiecałam sobie przeczytać. Zaczynamy!

By dobrze zacząć czerwiec, zdecydowałam się przyłożyć sobie cegłą w głowę, a co za tym idzie, sięgnęłam po Pod kopułą Stephena Kinga. Moja miłość do niego nie słabnie, serial wciąż się kręci, odcinki do nadrobienia mnożą, a ja nadrabiam wszystko, czego jeszcze nie przeczytałam, a co ukazało się okraszone nazwiskiem Mistrza Horroru. Następnie nieco lżej, czyli Poduszka w różowe słonie, wznowienie od Wydawnictwa MG, z którym będzie mi dane się zapoznać. Oglądaliście Z Archiwum X? Jeśli tak, kolejne nazwisko jest Wam doskonale znane. Otóż Gillian Anderson, serialowa Dana Scully, powraca do korzeni i wydaje Nadchodzi ogień we współpracy z Jeffem Rovinem. Międzynarodowe spiski i intrygi zapowiadają kryminał na miarę serialu, a tak przynajmniej zaznacza blurb z Wydawnictwa Literackiego. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że będzie fantastycznie! Następne trzy książki przybyły z Wydawnictwa Sine Qua Non i są to: Dopóki nie zgasną gwiazdy Piotra Patykiewicza, czyli postapokalipsa, której okładka przywodzi mi na myśl połączenie Gry o tron i Thorgala (ale pewnie się mylę), Moja historia futbolu Stefana Szczepłka, skarbnica wiedzy dla piłkarskiego maniaka oraz, pozostając w klimacie tajnych akt Archiwum X, The X Files. Żywiciele, drugi tom rewelacyjnego komiksu o dalszych sprawach Muldera i Scully. Dwie pozostałe pozycje ufundowałam sobie ja sama, a są to Laura J. K. Johansson, którą chcę przeczytać jeszcze przed premierą drugiego tomu, czyli Noory oraz tom pierwszy Nawałnicy mieczy Georga R.R. Martina, bo z serialem w końcu trzeba ruszyć dalej, a i ja desperacko chcę wiedzieć co dalej.

To dziś na tyle, a do Was klasyczne pytania, kochani... Co już sami przeczytaliście, co polecacie (lub i odradzacie), a co Was najbardziej interesuje? Czekam na odpowiedzi w komentarzach, a tymczasem życzę Wam ciepłego i słonecznego czerwca przy samych intrygujących lekturach!