poniedziałek, 28 grudnia 2015

"Próba" Eleanor Catton

Licealna miłość. Pryszczata, niezręczna, na zawsze i na chwilę, namiętna, niedojrzała, niewinna, dobra i zła. Zauroczenie chłopakiem ze starszej klasy, tym, który nigdy na Ciebie nie spojrzy, zauroczenie klasowym badboyem w stylu Travolty, zauroczenie drobną blondyneczką z ciętym językiem, w której kocha się cała szkoła… zauroczenie nauczycielem, zakochanie, wzajemność? Co wtedy? Czy to ona uwiodła starszego czy on uwiódł młodszą? Skandal obyczajowy. Miłość skazana na niepowodzenie. Molestowanie nieletniej. Wykorzystanie. W wieku niedojrzałej seksualności dzieją się dziwne rzeczy. 

Liceum huczy od plotek. Podobno nauczyciel, pan Saladin, wdał się w romans z uczennicą. Victoria znika sprzed oczu koleżanek, Saladin zostaje zwolniony. Co się wydarzyło? Nikt nie wie, uczennice przekrzykują się w najnowszych doniesieniach, mieszając fakty z własnymi, czasem zawistnymi, podejrzeniami. Sąsiednia szkoła aktorska wystawia spektakl. Pierwszoroczni wykorzystując medialne donosy, przenoszą miejscową aferę na deski teatru. Czy nie lepiej milczeć, gdy wokół buzują hormony? 

Dojrzała, wielowątkowa, tajemnicza, dygresyjna. Tak określiłabym debiut autorki Wszystko, co lśni, która dostała Bookera, ale wierzę, że tego akurat nie trzeba nikomu przypominać. W Próbie sam romans nie jest jednak ważny. Wyróżniłabym dwójkę głównych bohaterów. Isolde, młodszą siostrę Victorii, oraz Stanley’a, studenta Instytutu Dramatycznego, który to grać będzie w tej kontrowersyjnej sztuce. Isolde zawsze jest druga. Wszystko, co jej dotyka, dotknęło już kiedyś Victorię. nie ma niespodzianki, nie ma tyle uwagi ze strony rodziców, nie ma niczego, co byłoby tylko jej. Dziewczyna gra na saksofonie. Nauczycielka gry gromadzi trzy uczennice na swoich lekcjach i z czasem wychodzi daleko poza kompetencje pedagoga. Staje się terapeutą. W świetle ostatnich wydarzeń, nastolatki są niepewne, zagubione, nieco zazdrosne i zaciekawione własną kobiecością. Sami nauczyciele również reagują. Ruszają spotkania, na których wyjawia się tajemnice, obawy, pragnienia, dyskutuje o tym, co właściwe, a co nie, mają one na celu zapobiec kolejnemu bulwersującemu zdarzeniu w szkolnej społeczności. Równolegle w szkole aktorskiej również buszuje pewna niedojrzałość. Stanley i pozostali artyści pierwszego roku są wciąż nieukształtowani, buntują się, wściekają, protestują i manifestują swoją prawie dorosłość. Czy ktoś z nich ma jednak tą iskrę? 

Próba to gra, mieszanka tematów tabu i inicjacji. Nic nie jest do końca powiedziane, a pytania nie znajdują odpowiedzi. Ba, cały romans pozostaje tajemnicą. Bohaterowie na różnym stopniu zaangażowani w wydarzenia, mają własne zdanie, dociekają prawdy i po trochu widzą Victorię jako kogoś, kto nie jest na równi w szkolnej hierarchii. Bo jak to mogło wyglądać? Było to głupie zauroczenie, obustronny błąd czy faktyczne molestowanie nieletniej dziewczyny? Czy to ona grała dorosłą czy może on młodszego niż jest? Liceum to czas opowiadania o pierwszych pocałunkach, pierwszych chłopakach i wielu pierwszych razach. Czy więc warto już bawić się w dom? Victoria odskoczyła o lata świetlne w doświadczeniu od swoich koleżanek. Takie rzeczy chyba nie zostają wybaczone. 

Eleanor Catton już w swoim debiucie porusza temat intrygujący, nieco zakazany, niewygodny i absolutnie przyciągający. Próba nie skupia się na akcji, skupia się na psychice, na różnych punktach widzenia. Czy to próba Stanley’a, Victorii, może samej Isolde? Historia ta przypomniała mi pewną rewelacyjną powieść, którą miałam okazję czytać w tegoroczne wakacje. Przekleństwa niewinności, tak się ona nazywała. Równie wiążąca, uwodzicielska, na granicy ryzyka, duszna, sensualna i niejednoznaczna. Traktowała o czymś podobnym. O tym brzydkim wieku, pierwszych razach i inicjacji w dorosłość. Próba, opowiedziana fantastycznie, też ma pewien magnetyzm. Lecz jest bardziej kontrowersyjna. Któż to wie, jak było naprawdę z Saladinem i Victorią?

"Molestowanie nie znaczy, że ktoś was musi dotykać, moje drogie. Molestować można też spojrzeniem. Molestowanie polega też na tym, że ktoś patrzy na was w taki sposób, który wam się nie podoba"

 

piątek, 18 grudnia 2015

Stosik 6/2015

Czytam wiele różnych książek, słucham dziwnej muzyki, piję coraz więcej kawy i chodzę na wykłady z historii, bo łudzę się, że to sprawi, że ją zdam. Czas mi płynie szybciej, nie chcę teraz świąt i apeluję o przesunięcie Sylwestra, bo i mam, i nie mam planów. "Nie, nie wiem, gdzie będę po świętach", odpowiadam na pytanie każdego zainteresowanego, jednocześnie snując rozbudowane plany przyszłościowe na pięć kolejnych lat. Piszę dużo. Na zajęcia, w dokumencie Worda z porannymi nieuczesanymi myślami, w notatniku ajfona, w zeszycie z papugami i na blogu, choć tu rzadziej niżbym tego chciała. Udaję, że panuję nad wszystkim, lecz wierzę, że radzę sobie nie najgorzej. Słucham Dawida. Po części identyfikuję się z jego kudłatymi rozmyślaniami. Też patrzę tylko w dobrą stronę. Nie ma tej złej, nawet jeśli mama mówiła, że takie rzeczy tylko po ślubie. Odświeżam sobie Miasteczko Twin Peaks. I na nowo zakochuję się w Dale'u Cooperze. Znów podziwiam Audrey Horne.

Rok kończyć będę z Dziwną myślą w mojej głowie Orhana Pamuka oraz Próbą Eleanor Catton od Wydawnictwa Literackiego. Następnie trochę klasyki, czyli kolejny Dostojewski od Wydawnictwa MG, wyczekane Biesy oraz Dekameron Giovanniego Boccaccio, który bardzo długi czas nie był dostępny na rynku. Wkrótce zaczytywać się będę w dziennikach Szczepana Twardocha, Wieloryby i ćmy jawią mi się jako kawał dobrej literatury i manifestacja autorskiego ego w jednym. Targowa zdobycz z podpisem wciąż nieubłaganie flirtuje z moim umysłem. Z niedawnego wydania Newsweeka dołączyła do mnie Dziewczyna z pociągu Pauli Hawkins, czyli powieść z pewnością intrygująca i polecana przez Pana Mistrza Kinga - pytania zbędne. Eksperymentalnie Czasy second-hand Swietłany Aleksijewicz. Koniec roku będzie dobry.


niedziela, 13 grudnia 2015

"Futbol i cała reszta" Przemysław Rudzki

Byłam ja, był mój najlepszy kumpel, był Gruby, był Wąski i był nawet Mały. Te ksywki się chyba nie zmieniają. Zmieniają się podwórka, piłki i odzywki. Bo w naszych, myślę, było mniej przekleństw, niż na dzisiejszych Stamford Bridge czy Camp Nou pod szarym krakowskim blokiem. Te piętnaście lat temu na Śląsku wiele rzeczy wydawało nam się wielkich. Na przykład to nasze boisko, na którym nie było trawy, tylko skopana ziemia, parę dołków i trzepak, który był najlepszą zaimprowizowaną bramką w świecie. Boisko to otaczał wysoki na dwa i pół metra płot pokryty brązowym odłażącym lakierem. Bez trudu się na niego wdrapywaliśmy po skończonych rozgrywkach i zastanawialiśmy się, kto w przyszłości zostanie wielkim piłkarzem w Realu czy Barcelonie. Nigdy nie byłam to ja, jedyna dziewczyna w grupie chłopaków zawsze ma ciężko, ale i moje ambicje takie nie były. Kiedy się miało te pięć czy osiem lat ważne były wygodne buty, miażdżący skład i popołudniowe mecze. Tych prawdziwych z dzieciństwa niewiele pamiętam. Były jakieś nierzeczywiste, kiedy mieszkało się niemalże na końcu świata z jednym sklepem za rogiem i przystankiem, z którego odjeżdżał autobus „do miasta”. Ale nieważne były wtedy metropolie, a najlepszym piłkarzem na świecie jawił się wówczas w moich oczach Puyol. Mecze, które zaczęły się liczyć obejrzałam dopiero parę lat później z tatą, a następnie z kumplem słuchając hiszpańskiego komentarza czy w barze oraz na zlocie kibiców. W futbolu ważna jest czerwona kartka, silny napastnik czy gol strzelony w doliczonym czasie, ale jeszcze ważniejsza jest cała reszta. 

Przemysław Rudzki, czyli dziennikarz nc+, głos znajomy z ligi angielskiej, autor English Breakfast w Przeglądzie Sportowym, gość tegorocznych krakowskich Targów Książki, ale i rewelacyjny pisarz jak się okazuje. W Futbolu i całej reszcie snuje historię wciągającą, nostalgiczną i przepełnioną zapewne wieloma własnymi doświadczeniami z piłką nożną. Doczekałam się w końcu tej stosunkowo niewielkich rozmiarów książki o podwórkowym życiu, śląskich rzeczywistościach, dorastaniu i pierwszych dziewczynach. Pierwszych wygranych i pierwszych porażkach. O meczach, którymi odmierza się czas. Bo dawno, dawno temu ani Przemysław Rudzki, ani ja, nie mieliśmy pełnego pakietu programów sportowych. Mecz był świętem. Paręnaście lat minęło, a mecz świętem wciąż jest. 

Akcja toczy się w Czeladzi. Śląsk, Zagłębie, podwórko w latach osiemdziesiątych. Nie ma wielu perspektyw. Świat jest jakiś taki mały, a wszyscy ojcowie pracują w kopalniach. To telewizja, zdjęcie w gazecie czy pierwszy komputer u kolegi w bloku stwarzają okazję do zobaczenia czegoś nowego, czegoś wielkiego i nieznanego. Za każdymi drzwiami w blokowisku kryje się inna historia, ta normalna czy ta patologiczna. Chłopcy przyjaźnią się odkąd pamiętają. Połączyła ich piłka, później szkoła, dziewczyna, aż wreszcie dorosłe życie. To, jak się okazuje, nie jest ani trochę przewidywalne, nie rządzi się żadnymi zasadami, a i nic nie jest w nim pewne. Futbol jest stałą. Bo choćby świat się walił w posadach, to nic nie zmieni faktu, że następna środa będzie pucharowa, w piątek będziemy mogli obejrzeć Ekstraklasę, a w sobotę zacznie się kolejka w Anglii. 

„Słodko–gorzka autobiografia pokolenia dzisiejszych 30– i 40–latków”, mówi mi okładka. PRLu pamiętać nie mogę, piłkarzem nigdy być nie chciałam, a dziś dobijam raczej dwudziestki niż czterdziestki. Pomimo to Futbol i cała reszta jest jedną z lepszych tegorocznych premier, jakie miałam okazję poznać. Rzeczywistość przedstawiona przez Rudzkiego nie jest mi zupełnie nieznana, nie jest jaką abstrakcją, bo po części mogę wyobrazić sobie taki świat. Ba, sama dorastałam na takim boisku. Gdzieś poza wielkim miastem, upływem czasu i dzisiejszym konsumpcjonizmem. Ja też chodziłam „na komputer” do kolegi, żywiłam się kanapkami zrobionymi przez jedną z mam dla całego podwórka i podziwiałam nowe korki Wąskiego, których wszyscy mu zazdrościli. Dziś Śląsk jest inny, osiedla również, a dzieciaki marzą o tym, by grać na wielkich stadionach z Ronaldo czy Messim, tak jak my dawniej chcieliśmy kopać piłkę z Puyolem.


wtorek, 1 grudnia 2015

"Chcę wszystko" Charlotte Brontë & Dorota Combrzyńska-Nogala

Jeśli chodzi o gatunki literackie czy pokolenia pisarzy, to są tacy, których nie podrobisz. Choćbyś nie wiem jak się starał, nie oszukasz pióra oraz kunsztu mistrza. Moim osobistym mistrzem jest Król Grozy (koniecznie dużymi literami), Stephen King. Siedzi mi on już gdzieś za skórą od lat, wciąż zachwyca, wciąż przeraża i wciąż motywuje. Bo chciałabym pisać tak cudownie jak on, bo chciałabym mieć takie wyczucie i chciałabym tak lekko i z przekonaniem lania wody, snuć historie. Bo wiesz, Czytelniku, ja mam do niego taką troszkę słabość i nawet kiedy mówią, że ta nowa książka jest zupełnie w nie jego stylu, to ja i tak jestem zakochana. Ważne, by dobrze wybrać swojego mistrza. Daje to tego kopa motywacji, energii i zapału, a kupując jego nową książkę mamy wrażenie dobrze wydanych hajsów, bo dostaliśmy je od mamy, babci czy zarobiliśmy je sami. I tak jak Stephen jest Mistrzem Horroru, tak Charlotte Brontë jest Mistrzynią klasyki literatury angielskiej. Wyobraźcie sobie, że ktoś porywa się na dokończenie pozostawionych przez nią szkiców nowej powieści. Szalone, prawda? Mój sceptycyzm sięga granic, a sama mam nadzieję, że przed moim Mistrzem jeszcze wiele pracowitych lat i udanych powieści. 

Charlotte Brontë stworzyła typowego XIX-wiecznego łobuza. Aleksander Ashworth, hulaka, próżniak, prowadzący na ówczesne realia konsumpcyjny styl życia. Postanawia się ustatkować ze względu na pannę Wharton. Państwo już Ashworth rozpoczynają wspólne, dość standardowe życie do czasu, gdy kobieta umiera, pozostawiając Aleksandra z malutką jeszcze córką. Po niedługim czasie mężczyzna odsyła ją na pensję, a gdy ta wraca, jest już kobietą, dojrzałą, rozsądną i gotową do bywania w towarzystwie. Opowieść się urywa, a po wielu latach na nowo podejmuje ją Dorota Combrzyńska-Nogala. Mary Ashworth nie jest pełnokrwistą XIX-wieczną bohaterką, lecz niewiele jej brakuje. Polska autorka ożywia pannę Ashworth i proponuje czytelnikowi iście brontë’owskie wrażenia. 

Kim jest bohaterka Charlotte Brontë? To dziewczyna odważna, niezależna i pracowita, taka, która wie jak o siebie zadbać i na przekór konwenansom podejmuje działania, prędzej czy później uwikłana w zwykle kontrowersyjny romans. Jane Eyre, upraszczając. Mam do niej ogromny sentyment, a Mary bardzo mi ją przypomina. Ten ledwie zalążek powieści w wykonaniu Angielki rozpoczął w głowie Combrzyńskiej-Nogali historię o zdradzie w rodzinie, walce o majątek, czarnych charakterach i wreszcie zmaganiach oraz pierwszej samodzielności młodej kobiety. Wszystko, co u Charlotte było najlepsze, zostało powtórzone. Brontë ze swoim charakterystycznym językiem, wyważonym słowem i opowieścią o mocnej kobiecej przyjaźni, to oczywiście nie to samo, co Chcę wszystko. Polska autorka nie tyle naśladuje styl angielskiej pisarki, co stara się odtworzyć w konstrukcji, słowie, subtelnych gestach czy zakrawających na ironię wypowiedziach. Robi to dobrze, klimat się tworzy, lecz od czasu do czasu coś zgrzyta. Bo język czasem może zbyt nowoczesny, scena nieco przesadzona, a może i to wyznanie miłości niewyczerpujące. Miłość w stylu Brontë – szybka, burzliwa, namiętna i na zawsze. Czy to wszystko tu było? Niekoniecznie. Lecz kto dałby radę w pełni usatysfakcjonować wielbiciela klasyki? 

Losy bohaterów stworzonych lata temu i dziś są fascynujące. W tej nietypowej, niecodziennej i stworzonej na nowo wersji. Podjęcie jej przez Dorotę Combrzyńską-Nogalę było nie lada wyzwaniem, z jednej strony usłyszeć można by było, że takich rzeczy się po prostu nie robi. Że profanacja. To byłyby krzyki tych najbardziej zagorzałych wielbicieli klasyki. Ja jednak powiem: do dzieła! Bo sama przez tą opowieść przyjemnie płynęłam, a i czasem zastanawiałam się, że może ten język nieco przystępniejszy niż u samej Brontë. Chcę wszystko było ciekawą przygodą, ale jak sądzę, również swego rodzaju eksperymentem. Po części udanym i przyjemnie zaskakującym. Czekam teraz na powieść polskiej autorki w podobnych klimatach. W stylu bardziej już swoim niż tym czysto wiktoriańskim, lecz również z pięknymi sukniami, okazałymi posiadłościami, takimi jak Thronfield, Ashworthami czy innymi Rochesterami. 

"- Wszystko, co zechcesz! Wszystko!
- Wobec tego chcę wszystko!"