Końca dobiega właśnie miesiąc, który był dla mnie niesamowicie chaotyczny i sprowadzał się do wyczekiwania kolejnych i kolejnych dat, które na swój sposób były dla mnie wyjątkowe. Tak oto czerwiec stał się zlepkiem co ciekawszych wydarzeń przeplatanych długimi nic nieznaczącymi dniami czy kolejną chorobą, której znowu nie mam czasu wyleczyć. Ale teraz jestem tu. A przede mną dwa miesiące spełniania się pod każdym możliwym względem. Bo nie chcę leniuchować. Chcę móc powiedzieć, że nie mam czasu.
Początek tego miesiąca oznaczam datą 5 czerwca, kiedy po raz pierwszy dane było mi zobaczyć na żywo bohaterów dzieciństwa, którzy od tamtego momentu zostali ze mną na starych empetrójkach czy innych przenośnych sprzętach, a i ja sama lubię ich muzykę coraz bardziej. Ale co tu będę się na ten temat rozpisywać, skoro wszystko zostało już powiedziane tu [link]. Powtarzając się powiem, że Wrocław ma swój urok i teraz pamiętam go jako bardzo kolorowe miasto. Wrócę tam. W wakacje. Nowy punkt do listy to do.
Następnie płynnie przeszłam do daty 11 czerwca, kiedy stałam się legalnie stara kończąc osiemnaście lat. Jestem już dorosła. Jak głupio brzmi to w mojej głowie... Nie powiem tego więcej i wciąż będę kłaść palec na nosie chcąc się wywinąć z jakiegoś obowiązku, w porządku? Bo kto w ogóle chciałby być dorosły?
19 czerwca nie był u mnie jedynie dniem wolnym, a kolejną wyczekiwaną datą, wyczekiwanym wyjazdem do blogowej koleżanki Kariny, która z niewiadomych powodów zgodziła się, żebyśmy z Martą i Kamilą siedziały jej na głowie ponad trzy dni. Masa zdjęć, masa jedzenia, masa telefonów, którymi poprawiałyśmy humory i znajomym, i nam. Było to kilka dni zapomnienia o bożym świecie i cieszenia się po prostu swoim towarzystwem, a także zwiedzanie Radomska na własną rękę, kiedy to niezbędny był także GPS.
Końcówka zleciała bardzo szybko. Zakończenie roku, rozdanie świadectw, parę godzin poza domem i w końcu 28 czerwca mała impreza osiemnastkowa organizowana dla znajomych. Stanęli oni na wysokości zadania i muszę przyznać, że dostałam wspaniałe prezenty. Od małych drobiazgów, przez książki, po prezenty, których zdecydowanie się nie spodziewałam. Szczególnie tego rysunku po prawej, gdzie siedzę na Żelaznym Tronie. Idealnie.
Oficjalny pierwszy dzień wakacji uhonorowałam spaniem do godziny jedenastej, co mam nadzieję, że się nie powtórzy. Cyferki, które zobaczyłam na ekranie telefonu po przebudzeniu postawiły mnie na nogi szybciej niż mocne espresso. Jak na razie pozostaje mi chyba wybaczyć sobie takie marnotrawstwo dnia. Na wakacje po raz kolejny żadnych konkretnych planów nie mam, żadne wyjazdy nie są ustalone, a noclegi też niezarezerwowane. Średnio mnie to cieszy, ale coś może jeszcze uda się zorganizować. Jeśli nie, to i tak (mam nadzieję) czeka mnie materac na podłodze u koleżanki w Krakowie, co by w domu samej nie siedzieć.
Książkowo czerwiec był taki sobie, za mną trzy pozycje i jedna w trakcie czytania. Wilkowi z Wall Street wciąż nie udaje się wciągnąć mnie w świat nowojorskiej giełdy i miliardowych akcji, ale dam mu jeszcze szansę.
- Lolita, Vladimir Nabokov [link]
- Jądro ciemności, Joseph Conrad
- Marynarka, Mirosław Tomaszewski [link]
June - photo diary
instagram | twitter |
___________________________________________________________________________________
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu + 5,6 cm, więc = 44,9 cm z 157 cm.