Sherlock
Holmes. Kto go nie zna, kto o nim nie słyszał? Cóż, niewielu by się takich
znalazło. Opowiadania o niesamowitej umiejętności dedukcji detektywie są znane
na całym świecie i wciąż chętnie czytane. Razem z doktorem Watsonem stawili
czoła niejednej fascynującej zagadce, ale jak się okazuje, mają niecodziennego
rywala. Irene Adler, bo o niej dzisiaj czytamy, jest piękną, utalentowaną i co
ważniejsze sprytną kobietą, która może poszczycić się tym, że jest jedną z
niewielu, którzy przechytrzyli samego Holmesa.
Carole Nelson Douglas wzięła na tapetę postać intrygującą, elegancką i elokwentną oraz umiejącą się zachować nawet w prawdziwie ekstremalnych sytuacjach. Do klimatu XIX-wiecznego Londynu dodała parę znanych postaci takich jak Oscar Wilde czy Tiffany, ukryty skarb, śmierć czeskiego króla, a doprawiła adrenaliną prawdziwej rywalizacji. Wszystko to sprawiło, że byłam zafascynowana powieścią, która jawiła się w moich oczach atmosferą zasnutego mgłą serca Anglii, spotkaniami śmietanki towarzyskiej, damami i dżentelmenami… I klimat ten uchwyciłam, ale niestety niewiele więcej poza tym.
Narratorką
tej historii jest Penelope Huxleigh, córka zmarłego pastora, która po wielu
trudach samotnie spędzonych trzydziestu lat, kończy włócząc się po ulicach
Londynu poszukując schronienia. Spotkanie z Irene odmienia jej szarą monotonię
i już jako współlokatorka Adler zostaje porwana w wir intryg i zagadek. Od tego
momentu podróżuje niemal wszędzie wraz z nową przyjaciółką i choć zazwyczaj w
cieniu diwy, ma ogromny wkład w jej sukces. Sama Irene jest przeciwieństwem
nieśmiałej Nel i jako śpiewaczka operowa nagina zasady do granic możliwości
tak, by wyjść na tym jak najlepiej.
Douglas zdecydowała się przejąć styl Doyle’a i całkiem dobrze na tym wyszła, bo czytało
się to naprawdę przyjemnie. Świetnie oddała nieco ironiczny angielski humor i
powoli snuła historię niezależnej śpiewaczki. Już od samego początku rzucił mi
się w oczy schemat niekonwencjonalnego i nieco chaotycznego bohatera do spółki
z cichą myszką, której zadaniem jest trzymać w ryzach swojego przyjaciela. Irene
i Penelope są idealnym odzwierciedleniem wspólników z Baker Street, Holmesa i
Watsona. Irene jednak pomimo całego jej blasku i nieprzewidywalności nie udało
mi się polubić. Nie wzbudziła we mnie sympatii swoimi śmiałymi działaniami tak,
jak zrobiła to sama Penelope. Ta natomiast jako dążąca do samodzielności
dojrzała kobieta zyskała w moich oczach więcej niżeli zwariowana Amerykanka.
Trudno
wskazać mi główny wątek całej powieści, akcja jest dość chaotyczna i nie ma
wyraźnego punktu kulminacyjnego. Momentami sprawiała, że rozdziały przelatywały
jeden za drugim, a czasem zmuszała do leniwego przewrócenia oczami nad
rozwlekłością jednego wątku. Interesujące są z pewnością wątki podróży Irene
jak i nawiązania do pewnych wydarzeń historycznych. Adler jest osobą, która
długo nie usiedzi w jedynym miejscu, toteż czytamy o warszawskim teatrze i
pięknym hymnie, którym możemy się pochwalić, ale także o urokach Pragi, gdzie
bohaterka zostaje na dłużej.
Nie
była to zła lektura, a stosunkowo miła odskocznia od Baker Street i choćby dla
tego cudownego klimatu i masy szczegółów z londyńskiej codzienności polecę tą
książkę. Wielbiciele najbardziej brytyjskiego detektywa w historii z pewnością
przywitają ją z otwartymi ramionami i przekonają się o tym na własnej skórze.
Trochę mało napięcia, niezbyt zagadkowo, ale Saffron Hill było ciekawym
miejscem na spędzenie wieczoru.
Ocena: 6/10
"Miłość w moim życiu byłaby jak piach w delikatnym instrumencie."