Niewinna,
wyśmiewana i dręczona, a przecież taka sama jak cała reszta. Wychowana przez
fanatyczkę religijną, trzymana na niewiarygodnie krótkiej smyczy, dorastająca
pod kopułą niewiedzy stworzonej przez matkę. Dziewczyna będąca codziennie
obiektem żartów, wyzwisk czy pełnych obrzydzenia spojrzeń. Los podstawia jej
nogę niemal na każdym kroku, czyhając na upadek przy salwach śmiechu. Ta znosi
ze spokojem upokorzenia i chichoty nieświadomie rosnąc w siłę. Z dnia na dzień
kumuluje w sobie złość, której kiedyś już nie będzie potrafiła trzymać na
wodzy. A wtedy wszyscy jej oprawcy pożałują, wszyscy zobaczą jej prawdziwą
naturę.
Carrie
to zwyczajna dziewczyna. Nie jest uderzająco piękna, ale nie jest też brzydka.
Nie jest głupia, nie zrobiła nic, czym mogłaby podpaść swoim rówieśnikom. A
pomimo to, została popychadłem i obiektem drwin ze strony znajomych ze szkoły.
Carrie jest w oczach innych dziwadłem, które nie ma prawa bytu, jest powodem do
śmiechu i wytykania palcami. Nie różniłaby się tak bardzo od swoich kolegów,
gdyby nie moc, którą posiada. Moc, która apogeum osiąga na wiosennym balu w Chamberlain
w stanie Maine w roku 1979.
Cała
powieść jest mieszanką narracji, artykułów z gazet, zeznań świadków i ocalałych
oraz fragmentami książek naukowych czy psychologicznych. Oprócz głównego biegu
wydarzeń, autor podrzuca nam przerywniki w postaci wyżej wymienionych form,
które pozwalają nam już z samego początku zorientować się jak potoczy się akcja
i czego możemy spodziewać się w finale powieści. King serwuje nam różnego
rodzaju teorie i przypuszczalne zbiegi wydarzeń, które mogły mieć miejsce w
rodzinie Carrie. Chociaż nauka wyklucza zjawisko telekinezy, niektóre fragmenty
zakładają, że powodem zaistnienia tej nadnaturalnej sytuacji były niefortunne
powiązania genetyczne, podobne do dziedziczenia hemofilii.
Moja
przygoda ze Stephenem Kingiem rozpoczęła się stosunkowo niedawno. Wciąż dziwię
się sama sobie, że jeszcze te cztery czy pięć lat temu pochłaniając stosy
książek nie trafiłam na żaden horror jego autorstwa. Aż wreszcie podsunięto mi
„Miasteczko Salem” i tak wpadłam po uszy. Pamiętam, że nieco ciężko było mi
przebrnąć przez początki Salem, opisy niemiłosiernie mnie nudziły, ale
czytałam, czytałam, czytałam aż ostatnie 200 stron przemknęło mi przed oczami w
ciągu kilku krótkich godzin. Zamknąwszy oprawę książki wpatrywałam się w las,
którego widok miałam wtedy przed oczami i kontemplowałam tak, jak tylko mogłam
w wieku 15 lat. Z kontemplacji tych wynikło, że jest to naprawdę dobra książka.
Naprawdę dobra książka, z której pokroju niczym wcześniej nie udało mi się
spotkać. Teraz mając już za sobą te pierwsze, ciężkie zmagania z tego typu
literaturą, z ogromnym zaciekawieniem zabrałam się za lekturę Carrie.
Powieść
ta jest, jak wszyscy zainteresowani wiedzą, debiutem Kinga. Mogę nawet
powiedzieć, że debiutem nie byle jakim. Wyraźnie widać, że to jego początki,
styl jakim teraz operuje nie różni się zupełnie od Carrie, ale jest o wiele bardziej
wyraźny niż w powyższym horrorze, w którym elementy grozy są nie tyle co
straszne, a przykre. O tak, mamy momenty, to oczywiste. Ale nie tyle powieść
mnie przeraziła, a raczej zasmuciła. Potworem wychodzącym z szafy nie jest tu
sama Carrie, która zrobiła to, co zrobiła, ale jej matka. Religijna aż do
przesady Margareth White. Margareth wyrządzała Carrie krzywdę od jej
najmłodszych lat, od wyzwisk, po zrażanie do najmniejszych rozrywek, aż po zamykanie
na długie godziny w komórce. Matka Carrie nie była świadoma swojej ciąży prawie
do samego jej końca. Uważała natomiast, że powiększający się brzuch jest powodem
raka, na którego cierpi, i który będzie powodem jej śmierci, po czym będzie
mogła dołączyć do swojego męża po drugiej stronie. Uważam, że to właśnie
Margareth poprzez motywy, które nią kierowały jest grozą tej książki.
King w
większość akcji swojej powieści umieścił w murach liceum Carrie. Szkoła średnia
potrafi być naprawdę parszywym miejscem dla niektórych nastolatków. Nie zawsze
wiąże się z najlepszym czasem w życiu człowieka, często jest to właśnie
najgorszy czas, który trzeba przetrwać. Carrie jest dość przykrym przykładem
torturowanej nastolatki, która mierzy się ze strachem, niebezpieczeństwami i
agresją ze strony tych wyżej postawionych w szkolnej hierarchii. Tym samym
przedstawione postacie wydawały się tak realne jak tylko mogłyby być.
Carrie
nie jest typowym horrorem, który mógłby sprawić, że będziemy się bać szmerów za
oknem, nie zmusi nas do schowania głowy pod kołdrę, ale zmusi nas do myślenia.
Do przemyślenia tego, że największym potworem w tym świecie może być człowiek.
King wybrał temat stosunkowo nieskomplikowany, ale dobitnie uświadomił nam jak
niesprawiedliwy potrafi być los i jaką krzywdę może wyrządzić głupota ludzka.
Carrie jest powieścią ponadczasową, a dla fanów Kinga pozycją obowiązkową.
Ocena:
10/10
„Tylko że żal
jest jak plaster na zranione uczucia. Możesz powiedzieć, że jest ci przykro,
kiedy wylejesz kawę albo kiedy spudłujesz podczas gry w kręgle. Prawdziwy żal
jest tak samo rzadki jak prawdziwa miłość.”