Miasto
niebiańskiego ognia to szósta i już ostatnia część serii Dary Anioła autorstwa
Cassardry Clare. Przygodę z jej książkami rozpoczęłam w 2009 roku, więc jak
łatwo obliczyć, ponad pięć lat temu. Może będę do bólu sentymentalna, ale Jace,
Clary i reszta moich ukochanych bohaterów przez ten czas sprawiała, że się
śmiałam i płakałam, łamali oni moje serce po to, by zaraz je skleić, a potem
złamać ponownie. Clare zafundowała mnie i rzeszy swoich fanów porządny roller
coaster emocji, a w dodatku z ciekawą historią i lekkim piórem, kupiła nas
całkowicie. Moja pierwsza jej książka, czyli Miasto kości, pojawiła się na
moim regale zaraz po premierze i kusiła tajemniczą okładką. Blondwłosy chłopak
zerkając na mnie ukradkiem sprawił, że bardzo szybko sięgnęłam po książkę, o
której nie wiedziałam jednak nic konkretnego. Zdawkowy blurb mówiący o półaniołach,
wampirach i trudnej miłości zachwycił mnie oczywiście całkowicie i już po
chwili moje ledwo trzynastoletnie oczy chłonęły słowa Cassandry Clare jedno po
drugim. Wpadłam bez reszty w tą historię, która na moje szczęście nie okazała
się drugim Zmierzchem, a czymś o parę stopni ambitniejszym. Pozwoliłam zatem
by zakończenie Miasta kości rozbiło mnie emocjonalnie i cierpiałam tak, jak
tylko trzynastolatka cierpieć może. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałam
kolejnego tomu i tak mi już zostało, że ani się obejrzałam, a trzymałam w ręce
już szóstą część historii o Nocnych Łowcach.
Miasto
niebiańskiego ognia podejmuje zdarzenia z piątego tomu serii, Miasta
zagubionych dusz. Jace i spółka mają za zadanie powstrzymać demonicznego brata
Clary, Sebastiana, przed zniszczeniem gatunku Nefilów, którzy z kolei chronią
świat przed działaniem szeroko pojętych sił piekielnych. Po masie ataków na
instytuty, Nowy Jork nie jest już bezpieczny i bohaterowie są zmuszeni
przenieść się do rodzimego kraju Nocnych Łowców, Idrisu. Jedynym sposobem do
powstrzymania Sebastiana zdaje się być użycie niebiańskiego ognia, który płynie
w żyłach Jace’a. Ten wciąż walczy o kontrolę nad nim, by użyć go jako broni.
Clary i jej przyjaciele są gotowi zrobić wszystko, by uratować ich świat przed
zniszczeniem.
Jeżeli
czytałeś książki Cassandry, to wiesz w jak przyjemny sposób kreuje swoje
historie, tworzy dających się lubić bohaterów, a następnie odwraca ich losy o
sto osiemdziesiąt (nie trzysta sześćdziesiąt) stopni. Pod tym względem nie
zawiodła mnie w ostatnim tomie serii. Jak zwykle udało jej się mnie
rozśmieszyć, a zaraz potem spowodować powódź łez. Lub niekiedy zrobić to w tym
samym czasie. Czytelnicy Miasta niebiańskiego ognia, którzy są fanami Darów
Anioła lub przynajmniej są na tyle ciekawi końca serii, na pewno odnajdą się w
świecie Nefilów, stylu i kreacji historii, która dla mnie przynajmniej była
przyjemnie znajoma, jak stary, dobry przyjaciel. Wszystko jest tak samo jak
było, Dary Anioła to rozległa fabuła, ale wszystko ma tam swoje miejsce. Clare
wciąż balansuje pomiędzy akcją i romansem, postacie walczą z Jonathanem
Morgensternem, ale wciąż znajdują czas, by martwić się sercowymi rozterkami;
może zbyt często, ale o tym później.
Miasto
niebiańskiego ognia rozpoczyna się śmiercią i na kolejnych stronach trup
ściele się gęsto. Następnie akcja nieco zwalnia i niemiłosiernie się ciągnie, ale
z czasem autorka wplata w fabułę Darów Anioła serię Diabelskich Maszyn i
nadchodzącą już The Dark Artifices. Ktoś, kto prequel opowiadający o Tessie
Gray ma jeszcze przed sobą, w szóstym tomie nie ma czego szukać. W pewnym
momencie dwa światy łączą się, a mnie w oku kręci się łezka, bo jestem boleśnie
świadoma tego, co już było. Połączenie trzech serii i trzech postaci jakimi są
Clary, Tessa i wkrótce Emma, było świadomym zabiegiem, swoistym inside joke od
autorki. Cassandrze udało się zakończyć jedną serię, ale jednocześnie
podtrzymać prequel i sprawić, że emocjonalnie powitałam znajome postaci
ponownie. Serie Clare nigdy tak naprawdę się nie kończą. Bohaterowie już zawsze
się gdzieś pojawiają, nawiązują do innych czy są czyimś wspomnieniem. To samo
pisałam przy Mechanicznej księżniczce, jedna historia się kończy po to, by
kolejna mogła się rozpocząć.
Nie
wszystko jest jednak piękne i sentymentalne… Po pierwsze, książka jest
zdecydowanie zbyt długa. Wiem, wiem, ja też nie chcę się z nimi rozstawać.
Jednak, hej!, rozwleczona do granic możliwości historia nie jest dobrym
wyjściem. Zbyt dużo przestojów, niezliczenie wiele ckliwych momentów (ale ja
podobno nie mam serca, więc możecie się nie zgodzić) i parę zupełnie
bezcelowych rzeczy, których brak nie zaszkodziłby fabule absolutnie. Dwa, nic niewiarygodnie
nieprzewidywalnego się nie stało. Ja lubię być zaskakiwana, lubię rwać włosy z
głowy i w napięciu przewracać kolejne strony. Wszystko, co mogłoby spowodować
zaskoczenie zostało odsunięte na bok, czytelnika nic nie boli, tętno czytelnika
jest w normie i wszyscy czytelnicy są szczęśliwi. Żadnych niespodzianek.
Żadnego szoku pourazowego. Trzy, seria The Dark Artifices. Kroniki Bane’a
zrozumiem. Diabelskie Maszyny były rewelacyjne, tak. Pod paroma względami
książki te przyprawiły mnie o szybsze bicie serca częściej niż zrobiły to Dary
Anioła. Najgorsze i najlepsze zarazem jest to, w jaki sposób obie te serie się
łączą. Jeśli Tessa, Jem i Will nie są Ci znani, to Brat Zachariasz w Darach
Anioła pozostanie tylko Bratem Zachariaszem i nie będzie to dla Ciebie czymś
wyjątkowym. Z drugiej strony jeśli czytałeś Diabelskie Maszyny, te dwa światy
zazębiają się dla Ciebie wręcz idealnie i widzisz jak w mistrzowski sposób
historia Nocnych Łowców trwała, trwa i będzie trwać. Ale po co kolejna seria?
Po co robić coś po raz drugi bazując na tym samym? Przecież jeśli po raz
kolejny, i kolejny, i kolejny będziemy dostawać to samo, straci to swoje
znaczenie. Więc dlaczego? Wiem, wiem, nie odpowiadaj.
Pomimo
wszystko, Miasto niebiańskiego ognia to coś, co fani chcieli dostać. I ja
też. Częściowo rozminęło się to z moimi oczekiwaniami, ale nie zmienia to
faktu, że zakończenie serii po tylu latach było jednocześnie przyjemne i
bolesne. To tak, jakbyś dostał pudełko czekoladek i cios pięścią prosto w
brzuch. Gorzki posmak pozostawiło u mnie jednak zakończenie, ale pewnie nie z
powodu, o jaki mnie podejrzewasz. Clary, Jace, Simon, Isabelle, Alec, Magnus i
cała reszta zasługuje na nieco inne zakończenie. Może bardziej tragiczne, może
bardziej znaczące. Happily ever after tu nie pasuje… Miasto niebiańskiego
ognia jako zakończenie serii jest jedną z tych książek, jakie zapamiętujesz,
bo lubisz je, masz do nich sentyment tak jak ja, a po jakimś czasie chętnie do nich
wracasz. Jednak powracanie wciąż do tego samego, tylko w nieco innym wydaniu
jest trochę jak picie tej samej herbaty codziennie z innego kubka. Niestety,
rzadko kiedy ma sens.
"Świat nie jest wcale podzielony na zwyczajnych
i wyjątkowych. Każdy ma w sobie potencjał i może się taki stać. Jeśli
tylko masz duszę i wolną wolę, możesz być wszystkim, robić wszystko,
wybierać wszystko."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!