Lata 30. XX wieku. Dublin – tajemnicza, duszna i nieprzejednana plątanina uliczek, wzrost nazizmu w Europie i irlandzkie konflikty religijne. Wolne Miasto Gdańsk – kulturowa mieszanka narodowości przy ogromnych wpływach niemieckich, Polska i Prusy jako niemalże stołeczni sąsiedzi, prężnie rozwijająca się prasa, kultura wysoka i sport. Dwa miasta, dwa niepokojące morderstwa, dwójka śledczych i dziesiątki sekretów pogrzebanych zbyt płytko.
Susan Field znika w tajemniczych okolicznościach na wyspie. Jej bliska przyjaciółka, Hannah Rosen, zaniepokojona jest w stanie zrobić wszystko, by dowiedzieć się co zaszło. W ten sposób poznaje Stefana Gillespie – policjanta, ojca walczącego zawzięcie o prawo do opieki nad synem. Trop się urywa, gdy ostatnia osoba, z którą Susan miała do czynienia ucieka z kraju. Śledztwo rozwija się wraz z odkryciem dwóch ciał, kobiety i mężczyzny. Romans, religijne przeszkody, nielegalne praktyki lekarskie oraz najważniejsi przedstawiciele Kościoła składają się na zagadkę odkrywaną na terenie dwóch państw. Stefan Gillespie i Hannah Rosen wikłają się w niebezpieczną grę z lokalnymi władzami.
Miasto cieni to literacki debiut Michaela Russella, który kompletnym świeżakiem w tworzeniu historii co prawda nie jest. Anglik ukończył literaturę angielską na Oksfordzie, po czym po kilku latach zaczął pracować nad Emmerdale Farm, operą mydlaną. Jest jednakże znany z pewnością jako scenarzysta i producent programów takich jak Morderstwa w Midsomer czy Sprawa dla Frosta. Russell zdecydował się wypróbować samego siebie na nieco bardziej indywidualnym terenie i popełnił ciekawą, klimatyczną, lecz nieco mało kryminalną powieść Miasto cieni, w której przenosi nas do Dublina i Gdańska, oraz jej następczynię The City of Strangers, której akcja toczy się w Nowym Jorku. Miasto cieni to świetny debiut, niezła książka i wyczuwalna atmosfera początku ubiegłego wieku.
Do pewnego czasu nie sądziłam, że czasy około wojenne mogą mnie zainteresować, stać się bliższymi czy inspirować w pewien sposób w doborze lektur. Gdzieś pomiędzy horrorem a dystopią zaczęły wpadać do mnie takie książki, jedna, dwie czy pięć. Lepsze i gorsze, mniej lub bardziej intersujące pod względem treści, ale fascynujące atmosferą. Atmosferą duszną, niepokojącą, zdecydowanie gęstą, atmosferą niebezpieczeństwa. Tego typu niebezpieczeństwa, którego dziś nie znamy. Którego nie zna dzisiejszy Gdańsk. Gdańsk polski, nie niemiecki jak to było około stu lat temu. Irlandia wówczas emanowała katolicyzmem, co jak nietrudno się domyślić, powodowało mnóstwo kłopotów, prześladowań czy gróźb skierowanych przeciwko tym, którzy nie są z nami. Wolne Miasto Gdańsk było natomiast skrajnie nazistowskie, co odczuli na własnej skórze Stefan i Hannah, gdyż trafili tam w przeddzień lokalnych wyborów i nie ominęła ich hitlerowska propaganda. Gdańsk miota się pomiędzy wolnością a niemieckością, które są różnorodnie rozumiane.
Miasto cieni porusza wiele ówczesnych kontrowersji, kontrowersji również dzisiejszych. Piętnowany wówczas homoseksualizm, aborcje wykonywane w gabinetach, gdzie nikt nie posługuje się własnym nazwiskiem, prześladowania na tle religijnym prowadzące do konieczności nawrócenia, sprzeczne ze stanowiskiem praktyki głów Kościoła katolickiego. Michael Russell idealnie wstrzelił się w czasy, gdy nic nie było pewne, a przyszłość jawiła się jako harmonia i ład, czasy, gdy to jeszcze Hitler był wielkim ideologiem. Na tle tej mrocznej i nieco pociągającej historii – dwa morderstwa. Na czele śledztwa – Stefan Gillespie, mężczyzna ciekawy, momentami oschły, ale zdecydowany, jako postać, niestety dość jednowymiarowy. Jak to często w kryminałach bywa, wywiązuje się romans. Romans jednak nienachalny, subtelny, ale i dojrzały. Miasto cieni nie jest jednak kryminałem wśród kryminałów, bo sam w sobie jest prosty, mało skomplikowany i tak jak główny bohater, dość standardowy.
Miasto cieni to niezwykle interesująca książka pod względem historycznym. Michael Russell porządnie się napracował dokopując się nazwisk, zdarzeń, ówczesnych ustrojów czy władz oraz przede wszystkim, panujących nastroi. Pod tym względem było zachwycająco i choć historycznym mózgiem nie jestem, w klimat wciągnęłam się jak nigdy. Pod względem intrygi było niestety nieco gorzej, moje zaangażowanie było znikome. Koniec końców, Miasto cieni otwiera cykl o Stefanie Gillespie, a ja chcę poznać kolejne tomy. Powieść stosunkowo krótka, lekka, którą gorąco polecam niekoniecznie ze względu na dreszcz emocji, a dreszcz wywołany przez Gestapo czy irlandzką policję oraz swastyki w oknach budynków. Michael Russell zapewnia przyjemną i zdecydowanie intrygującą podróż w przeszłość.
Ocena: 7/10
"Ludzie zawsze powtarzali, że nad Irlandią ciążą trzy klątwy: Anglicy,
picie i Kościół. Anglicy dali spokój, picie koniec końców zależało od
twojego wyboru, ale księża zawsze tutaj byli."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!