wtorek, 26 maja 2015

"Zakon Mimów" Samantha Shannon

Londyn to niebezpieczna mozaika ulic. Wróżbici, augurzy, media i sensorzy to jedynie wierzchołek góry lodowej jaką jest społeczeństwo Sajonu. Dzieli się ono na Kohorty i Sekcje, gdzie samotna jednostka nie jest w stanie przetrwać. Powstają więc grupy, lepsi i gorsi lordowie, a wkrótce powstanie i całkowity nadzór. To świat, gdzie solidarność jest rzadkością, a ludźmi rządzi desperacja, chęć władzy czy przetrwania i mim-lord wiecznie wstrzymujący wypłatę. Tu nie jest bezpiecznie. Uciekaj, lecz nieustannie oglądaj się za siebie. 

Pamiętasz pewien listopadowy dzień, około półtora roku temu? No pewnie, że pamiętasz, czytelniku. Wtedy to oficjalną premierę miał Czas Żniw, debiut młodej i piekielnie utalentowanej Brytyjki. Książka ta była swego czasu niemalże na każdym blogu czy literackim portalu, a i nieco wcześniej można było się w nią zaopatrzyć na krakowskich Targach, o ile mnie pamięć nie myli. Czas Żniw powoli dezorientował czytelnika skomplikowanym obrazem i strukturą Londynu przyszłości, następnie wzbudzał falę ochów i achów, by na sam koniec pozostawić go głodnego dalszych przygód. Może to nudne, ale… Zakon Mimów powiela ten schemat. 

Ucieczka Paige i jej grupy z Szeolu I zakończyła się powodzeniem, lecz teraz na ich głowy spływają kolejne problemy. Priorytetem stało się ukrywanie przed władzami i możliwe niewychylanie się. Paige ma do powiedzenia więcej niż niektórzy chcą, by powiedziała, jej stosunki z Jaxonem Hallem, mim-lordem I Kohorty stają się napięte, odwieczny wróg całkiem pomocny, życie w cieniu nużące, a prawda coraz bardziej uciążliwa. Twarz Paige znajduje się w każdym zakątku Londynu, a dziewczyna poszukiwana martwa lub żywa wdaje się w grę, w której pozycja faworyty jej absolutnie nie ratuje. 

Zakon Mimów to porządny kawał literatury. Ta ponad pięciusetstronicowa powieść okazała się jedną z najlepszych przygód, przez które przebrnęłam w ostatnich miesiącach. Przyznam, że początek nie należał do najłatwiejszych. Trochę czasu od lektury pierwszego tomu minęło, lecz wraz z pojawianiem się kolejnych postaci, pewne zakamarki mojej pamięci zaczęły się odblokowywać i już w okolicach trzech czwartych Zakonu Mimów wciągnęłam się na dobre. W drugim tomie The Bone Season spotykamy starych dobrych bohaterów. Paige wciąż ta sama, odważna i szybka, lecz moim zdaniem o nieco gorącej głowie. Faworyta Jaxona Halla chce wciąż więcej i nie boi się po to sięgać, lecz o konsekwencjach myśli nieco później. Jaxon Hall, jedna z ulubionych i fascynujących mnie postaci w tym cyklu. Ekscentryczny, niedoskonały i o nieodpartym uroku osobistym. To w moich oczach najlepsza kreacja w tej powieści, ale ja zawsze miałam słabość do czarnych charakterów, nie zaprzeczę. I w końcu Naczelnik, postać budząca ciekawość i odrazę społeczeństwa, potwór wśród ludzi, który tutaj pokazuje twarz o wiele bardziej ludzką niż ci, od których jest to oczekiwane. 

Paige dojrzała. Nie pragnie zemsty, lecz sprawiedliwości. Przelała wiele krwi, ale nie jest to machiavellistyczna wizja po trupach do celu, a ofiary sytuacji, w której się znalazły. Samantha Shannon zrobiła spore zamieszanie Czasem Żniw, lecz nie odczuwam, by następczyni była lepsza czy gorsza w jakimkolwiek stopniu. Jest to płynna kontynuacja, czasem myślę, że nawet zbyt doskonała na stworzenie tak skomplikowanej historii w tak młodym wieku, o czym oczywiście muszę napomknąć. Dwudziestoczteroletnia Shannon ma zaskakującą łatwość w operowaniu dialogami i akcją, niewymuszenie, niewyczuwalnie. Groza, napięcie, namiętność, wątpliwości i intrygujące postaci. Choć tu mam ból co do niektórych kreacji. Bohaterowie nie są biali i czarni, autorka przejawia pewne odcienie szarości w poszczególnych postaciach, lecz mogłoby być ich więcej. Nie przepadam za przylepianiem komukolwiek etykietki tyrana, lecz ciekawa jestem jak rozwinie się to w następnej części. 

Czytelniku, jeśli masz za sobą lekturę pierwszego tomu, doskonale wiesz o czym mówię, jeśli nie, nie masz powodu by po niego nie sięgnąć. Sajon to fascynujące i niebezpieczne miejsce, to dystopijna wizja Londynu w całkiem niedalekiej przyszłości. Już Czas Żniw wzbudził we mnie ciekawość i zachwyt, Zakon Mimów utwierdził mnie jedynie w przekonaniu, że czekanie na kolejne i kolejne tomy będzie tego warte. Na rynku wydawniczym debiutuje mnóstwo młodych autorek i autorów, którzy w swoich powieściach idą w antyutopię i fantastykę, co czasem daje mi się we znaki i ostrzeżenie, że tematy te już mi się przejadły. Samantha Shannon tworzy świat, który wciągnął mnie bez reszty, to mój konik, ot co. Teraz pozostaje mi wyczekiwać trzeciego tomu i marzyć, że kiedyś, może kiedyś, będę w stanie sama stworzyć coś takiego. Marzyć przecież można, prawda? 

"(...) słowa są wszystkim. Słowa dodają skrzydeł nawet tym zdeptanym, załamanym i pozbawionym nadziei..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!