czwartek, 24 marca 2016

"Wigilijne psy i inne opowieści" Łukasz Orbitowski

Tajemnicze przesyłki, taksówkarze samobójcy, opuszczony wieżowiec i przekręt kończący przyjaźń. Łukasz Orbitowski, laureat Paszportu Polityki, ponownie w opowiadaniach. „Wigilijne psy i inne opowieści” to drugie wydanie historii pisanych lata temu. Groza, horror i Kraków w tle. 

„Nasze bloki są zaje…” śpiewają dzieciaki wychodzące z podstawówki. Mijają niskie szarobrązowe i odrapane budynki osiedla, rozchodzą się w różne strony, a niektóre z nich podążają w kierunku pawilonu. Tam kupują chemiczne chipsy i barwione napoje, machają ręką do pana Wieśka, który nieustannie sączy własne napoje wyskokowe i zagaduje panią Halinkę zza lady. Idą dalej. Przechodzą koło śmietników, odgrodzonego placu pełnego szarych worków, szarych kotów, szarych foteli i stert szarych ubrań. Mijają boisko przy technikum, gdzie będzie się toczyć ich całe nastoletnie życie, gdzie mają miejsce pierwsze pocałunki, poważne rozmowy o życiu i mini libacje alkoholowe gimnazjalistów. Dzieciaki idą dalej. Dłubią ziarna słonecznika, skorupki zostawiają za sobą, zaraz „skitrają” paczkę papierosów przed starymi i wejdą do bliźniaczo podobnych budynków. 

Bieżanów, czyli „bierz za nóż”, pisze Orbitowski. Bieżanów to dzielnica-legenda, najgorsza, na jaką można trafić w Krakowie, postrach przyjezdnych i blokowisko, w którym nie uświadczysz ani jednego funkcjonariusza policji przez całe swoje życie. Ot, tyle zdążyłam się dowiedzieć, zanim autor spotęgował to uczucie grozy, horroru Bieżanowa i obrzeży Krakowa, gdzie rezydują jedynie bezdomni i cztery psy. „Wigilije psy i inne opowieści” to zbiór opowiadań o zdarzeniach strasznych, o miejskich legendach, o tych absolutnie nieturystycznych miejscach Krakowa, o ludziach, z których wychodzą potwory. Łukasz Orbitowski napisał je lata temu, kiedy był młody i gniewny, jeszcze mocno zakorzeniony w literaturze horroru. „Wigilijne psy i inne opowieści” to geneza dorobku autora, która zachwyca i paraliżuje. 

Czytając „Wigilijne psy…” poczułam się swojsko. Nie ma patosu, jest prawdziwie, czasem brzydko, często bez nadziei. To obrazy mniej lub bardziej zapadające w pamięć, lecz wszystkie potworne, wszystkie historią przypadkowego przechodnia. Nie zrozumcie mnie źle, Kraków to piękne miejsce. Szczególnie Rynek w lecie, gdy słońce świeci, przy Mariackim są ludzkie-posągi, dorożki wożą turystów, a dzieci gonią gołębie wokół straganów, gdy w tle tego obrazka rozbrzmiewa hejnał. Marzenie turysty. 

Uwaga, wsiadamy w 143, kierunek Bieżanów. To gdzieś za bieżanowskim węzłem jest zjazd na Wieliczkę i to tam rozgrywa się akcja „Kacpra Kłapacza”. To opowieść o martwym wieżowcu, o ruinie, która zdaje się żyć jedynie podczas ulewy. Kacper to dom ludzi przegranych, tych straconych, którzy zaszywają się na czwartym piętrze w mieszkaniu o dziurawych ścianach i tekturowych drzwiach. Brzydko? Wycieczka na Azory, linia 173. Mijamy miasteczko AGH, Czarnowiejską i Lea, gdzie wędrowali bohaterowie Orbitowskiego. Na Azorach ostrożnie, można dostać w zęby. Wróćmy taksówką. „Opowieść taksówkarska” zaczarowała mnie, przeczytałam ponownie. Gdzie tkwi tajemnica samobójstw taksówkarzy? 2,80 zł za taryfę nocną. Dość Krakowa? Jedziemy na dworzec, który późnymi wieczorami pełen jest zmęczonych podróżnych z wielkimi plecakami, gołębi i, znów, bezdomnych. Te grupki wesołych dworzan usytuowane są głównie pod peronem pierwszym. Wsiadamy do pociągu. Tego w kierunku Katowic, tego, którego Orbitowski nazywa „Kiblem”. Jest zimno, mocno trzęsie i trochę śmierdzi. O tym mowa w „Sercu kolei”, opowieści o mordercy pasażerów PKP. 

„Wigilijne psy i inne opowieści” to proza mocna, męska i polska. Widać początki stylu Orbitowskiego, nie wszystko jest idealnie, nie wszystko dopięte na ostatni guzik. Bezsprzecznie opowiadania te mają swój klimat, bo trochę w nich z baśni, trochę z horroru i dużo z życia. Bohaterowie stoją często na rozdrożu, dojrzewają, dokonują złych wyborów, kierują się pychą. A to gubi. Groza blokowisk nie zawsze jest taka straszna. Autor wydobywa z nich jednak wszystko, co w nich najgorsze. Nie zawsze musisz drżeć na dźwięk słów Bieżanów, Prokocim czy Kurdwanów. Łukasz Orbitowski tworzy z nich scenerię swoich opowiadań i pokazuje świat diametralnie różny od widoku Rynku Głównego z pocztówki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!