Idąc ulicą dostrzegamy wiele zamkniętych drzwi. Za zamkniętymi drzwiami toczy się pewna historia, pewna codzienność, która mniej lub bardziej uwiera owych domowników. Co może się za nimi kryć? Nienawiść, przyjaźń, zauroczenie, miłość, małżeństwo, śmierć czy cisza? A może wszystko na raz? Miłostki przeradzają się w małżeństwa, małżeństwa w wieloletnie związki, a wieloletnie związki w rutynę. Jeśli nie jesteście szczęściarzami, rutyna może stać się dodatkowym domownikiem, który manifestuje swoją obecność każdego dnia. To rutyna zmusza do pewnego rodzaju skoku w bok, jakby to niektórzy określili, do nawiązania chwilowego romansu czy jednej nocy poza domem spędzonej oficjalnie na babskim wieczorze u koleżanki czy na piwie z kumplem. Mając przed sobą dni, miesiące i lata, które złudnie wcale się od siebie nie różnią, zaczynamy podświadomie zastanawiać się co by było gdyby… związek z liceum przetrwał, przyjaciel z pracy odważyłby zaprosić na randkę, dziewczyna z kawiarni nie zmieniła tak szybko pracy i gdyby ogrom ludzi, którzy jedynie mignęli w naszym życiu, zostali na dłużej. I pomimo ogromnej miłości okupionej latami doświadczenia, wcale nie czujemy się winni swoich niepokoi i gdybań. Bo nikt nigdy nie jest zbyt stary, by się zakochać. Choćby po raz czwarty.
Alice Munro to przede wszystkim wspaniała pisarka. Kanadyjka, mistrzyni krótkiej formy, aż w końcu noblistka. Gdy w 2013 otrzymała nagrodę Nobla, po raz pierwszy, przyznam ze wstydem, usłyszałam jej nazwisko i tym samym za punkt honoru powzięłam sobie zapoznanie się z jej twórczością. Doszło do tego dopiero teraz i wszystko stało się jasne. Nieczęsto zdarza mi się czytać opowiadania i jeśli miałabym takowe wskazać, przypominam sobie jedynie prozę Schulza czy jedne z tych krótszych opowieści Stephena Kinga. Alice Munro jest znana przede wszystkim z opowiadań właśnie. Z opowiadań o kobietach, o miłościach i zauroczeniach, o codzienności, którą niemal gloryfikuje, o trywialnych i pospolitych wydarzeniach. I wydobywa z nich niecodzienny blask, a to wydaje mi się, że było kluczem do jej sukcesu.
Kocha, lubi, szanuje… to zbiór dziewięciu opowiadań o kobietach zwyczajnych, ich losach, relacjach z mężczyznami czy wątpliwościach, które ma każda z nich. Ich życie naznaczone jest stratą, śmiercią i niekiedy porażką, ale i miłością i przyjaźnią. Ich historie składają się na wiele elementów, łączy je jednak miłość. Miłość szeroko pojęta, bo jest to miłość do męża, do kochanka sprzed lat, do przypadkowego faceta, z którym przeżyło się krótką i wstydliwą przygodę. Czasem takie właśnie przygody na swój sposób ratują małżeństwo przed rozpadnięciem się. Kochankowie zdają się spajać to, co przez lata pielęgnowała para, pojawiając się na dzień czy dwa i znikając przed powrotem partnera. Alice Munro poddaje próbie więzi partnerskie, nagina je do granic możliwości obserwując czy nić się zerwie, czy ponownie wróci do dawnego kształtu. Ile więc szczerości kryje się w miłości aż po grób?
Gdybym miała pisać o każdym opowiadaniu, skończyłabym pewnie w okolicach wieczora, a Wy byście już dawno zaprzestali czytanie, więc pozwolę sobie przytoczyć jedno opowiadanie, które w pewien ciekawy sposób mnie ruszyło. Było to opowiadanie Wiszący most, które opowiada o chorującej na raka Jinny. Jinny, tak jak większość bohaterek, jest kobietą w średnim wieku, dla której życie przerodziło się w nieustającą podróż po szpitalach onkologicznych. Jej mąż stara się ją wspierać i z własnej inicjatywy zatrudnia młodą dziewczynę do pomocy w domu, podczas gdy żona będzie odpoczywać po ciężkim leczeniu. Zamiast jednak poświęcić całą uwagę chorej Jinny, zafascynowany jest Helen, której niemalże nadskakuje. Jinny pozostawiona sama sobie przypadkowo spotyka młodego chłopaka, z którym przeżywa chwilę krótką jak letnia noc. W opowiadaniu tym było coś czarująco niewinnego. Potrzeba miłości, uścisku czy pocałunku, który sprawi, że kobieta słaba jak jeszcze nigdy, nie rozpadnie się niepodtrzymywana przez tego, który powinien jej nie opuszczać. Żadnych ckliwych momentów, a paląca potrzeba.
Wiele z opowiadań Munro dotyka tematu śmierci, delikatnie, z wyczuciem muska jedynie ten temat. Autorka jest niebywałą obserwatorką, która w tej kolekcji opowiadań, ubrała w słowa historie wprost z życia bez zbędnego podkoloryzowania ich. Wiszący most mówi o raku, Pociecha o mężczyźnie nieuleczalnie chorym, który popełnia samobójstwo, Stary niedźwiedź mocno śpi o żonie, która chorując na Alzheimera wyjeżdża do domu opieki powoli zapominając fakty, imiona, twarze i osoby. Kocha, lubi, szanuje… to nie tylko historie kobiet smutnych czy pokonanych. To także losy mężczyzn, którzy zostają sami, którzy również cierpią, ale muszą iść dalej i nie poddawać się. Postacie Alice Munro nie są wyraziste, są bardzo surowe, rzadko kiedy naznaczone indywidualnymi cechami. Autorka skupia się na ludzkich relacjach i emocjach oszczędzając jednak słowa. To proza niezwykle dojrzała, nie tyle co wyrachowana, a stonowana, gdzie w piękny sposób opisana jest przykra rzeczywistość.
Kocha, lubi, szanuje… przedstawia życie. Życie za zamkniętymi drzwiami, bo każde z nich kryją pewną historię. Alice Munro pisze o nieuchronności śmierci i częstych porażkach w wierze, nadziei na coś, co nie nadejdzie. Myślę, że w życiu każdego człowieka przychodzi pewien moment znużenia, gdy budzimy się jakby ze snu mając za sobą lata, które pozornie nic nie znaczą. Munro skłania właśnie do poukładania sobie pewnych spraw, rozpatrzenia ponownie decyzji czy wartości, którymi się kierujemy. Cóż, w moim życiu moment ten jeszcze nie nadszedł, ale jest chyba nieuchronny. Do tego momentu będę tak jak Alice Munro dostrzegać pewien blask i cenne chwile w zwyczajnej rzeczywistości.