środa, 18 grudnia 2013

Recenzja: "Czas żniw" Samantha Shannon

Jest rok 2059. Absolutnie nie z własnej woli przebywasz w kolonii, gdzie rasa Reifatów, których historia jest owiana tajemnicą, poddaje cię szkoleniu, czyhając jedynie, by wykorzystać twój dar, gdy tylko ten rozwinie się zgodnie z ich planem. Jesteś jasnowidzem, a przynajmniej w tym świecie to przestępstwo. Wybija dzwon. Spieszysz się, by wrócić na czas, nie chcesz, żeby twój Pan ukarał cię za spóźnienie. Na ulicach mijasz chałturników i cyrkowców, którzy wybrali życie zgodne z ich sumieniem, lecz w warunkach, które można określić jako gorsze niż fatalne. Czy taka będzie i twoja przyszłość? Dasz się poddać presji? Powiedz mi… zabiłbyś, by ocalić własne życie? 

Paige Mahoney to dziewiętnastolatka, która posiada pewien ciekawy, ale i niebezpieczny dar. Dziewczyna jest jasnowidzem i potrafi włamywać się w umysły innych. Posiadanie takich zdolności nie jest powszechnie akceptowane w jej świecie, więc nasza bohaterka ukrywa się pracując dla Jaxona Halla, który zapewnia jej bezpieczeństwo w nieprzyjaznej rzeczywistości tyranii. Względna stabilizacja kończy się jednak, gdy zostaje uprowadzona do Oksfordu, gdzie mieści się kolonia karna, by przebywała z ludźmi jej podobnymi. W miejscu, gdzie panują surowe zasady ustanowione przez władczynię Nashirę, Paige zostaje wybrana na podopieczną przez Naczelnika, Małżonka krwi. Od tego momentu członek rasy Reifatów staje się jej władcą oraz sprawuje pieczę nad jej treningami. Dziewczyna musi się dostosować lub zginąć. W Szeolu I litość jest obca.

Czas żniw to dystopijna powieść, która jako debiut Samanthy wzbudziła we mnie z początku niepewność, ale później pochłonęła bez reszty i sprawiła, że będę wyczekiwać kolejnych tomów. Shannon wykreowała niesamowicie szczegółowy obraz bliskiej przyszłości. Już od samego początku jesteśmy rzuceni na głęboką wodę wkraczając w środek akcji oraz zostajemy zasypani nowymi terminami i specyficznymi nazwami. Na ratunek przybywają nam jednak mapka, słowniczek i jasna rozpiska typów jasnowidzenia, więc po krótkim czasie jesteśmy w stanie załapać o co chodzi w świecie Paige. Zaledwie dwudziestodwuletnia autorka lekko i niebanalnie konstruuje akcję od pierwszej do ostatniej strony, co chwila zaskakując czytelnika i nie podając wszystkiego na tacy, co jeszcze bardziej pobudza naszą ciekawość. 

Wyobraźnia brytyjskiej autorki jest nieprawdopodobna, dlatego też wśród wielu krytyków porównywana jest do J.K. Rowling, autorki bestselleru i cyklu dzieciństwa mojego pokolenia. Czy porównanie to jest słuszne? Myślę, że to naprawdę śmiałe stwierdzenie, ale podchodzę do niego entuzjastycznie, bo niewykluczone jest to, że dziewczyna ma talent. Dodatkowo czekamy na zapowiedziane już następne tomy cyklu Czasu żniw, który planowany jest w sumie na siedem części.

Świat, który wykreowała Samantha jest bardzo barwny i szczegółowy. Począwszy od miejsc, przez postacie i po strukturę społeczeństwa Szeolu I wszystko jest przemyślane i nieprzypadkowe. Miejsce, w którym zmuszona jest przebywać bohaterka jest ukrywane przez dwieście lat. To tam odbywają się tytułowe Żniwa, które polegają na dostarczeniu pewnej grupy osób o nadnaturalnych zdolnościach. Są oni wybierani na podopiecznych przez przedstawicieli rasy rządzącej, czyli Reifatów. Pod ich okiem rozwijają swoje zdolności, ale są także głodzeni, traktowani niczym worki treningowe czy przetrzymywani w nieludzkich warunkach. Główna bohaterka nie jest jednak kolejnym jasnowidzem, który dostosuje się do panujących zasad i z pokorą przyjmie kolejną karę. Paige obiera sobie jako cel zniesienie reżimu i rewolucję, która będzie szansą na ucieczkę nie tylko dla niej.

Ogromnym plusem jest tu oczywiście kreacja głównej bohaterki. Paige Mahoney początkowo jako jedna z wielu, cicha i zdystansowana przeradza się w tę najodważniejszą, hardą i co najważniejsze na tyle śmiałą, by starać się zaburzyć funkcjonujący od wieków system Szeolu I. Przez co oczywiście często pada porównanie do Katniss Everdeen z Igrzysk śmierci. W moim odczuciu nie jest to nic złego. Obie bohaterki mają silne charaktery, są sprytne i potrafią sobie radzić w kryzysowych sytuacjach. Nie są zagubionymi dziewczynami, które czekają na ratunek, a same zabierają się do roboty i to sobie w nich cenię. Kolejną postacią z czołówki najlepszych bohaterów jest tu Naczelnik, wysoko postawiony w hierarchii trener Paige. Z początku wróg numer jeden, nieludzki współlokator dziewczyny, który wzbudza niepokój i czujność. Z każdym następnym rozdziałem powoli odkrywamy jego prawdziwą twarz; wciąż jednak znamy jedynie szczegóły i przypadkowe fakty, jego historia nie jest całkowicie odkryta, co fascynowało mnie jeszcze bardziej w jego postaci. Jego relacja z Paige zmienia się z biegiem akcji, by w końcu nienatarczywie wprowadzić wątek przynależności (miłosny nie odzwierciedla tego, co się tu dzieje, a i nie jest na pierwszym planie).

Emocje. Niepewność, strach, napięcie, zwątpienie, irytacja, aż w końcu finałowa scena tworzą mieszankę, która sprawia, że nie sposób cierpliwie czekać na kolejny tom. Losy bohaterów nie stają się mi obojętne, a cała fabuła mocno zmusza do refleksji. Jak mylne może być pierwsze wrażenie? Przez ile trudów trzeba przejść, by obdarzyć zaufaniem drugą osobę? Czy warto się poświęcać, nawet jeśli naraża to nas samych? Aż w końcu… do czego zmierza nasz świat? Czy dążymy do tego, by każdy w społeczeństwie miał określoną wartość? Cóż, oby nie. W przeciwnym razie każdy straciłby swoją indywidualność…

Ocena: 10/10