niedziela, 31 maja 2015

"Agent. Naga prawda o kulisach futbolu"

Kocham piłkę nożną z całego serca. Tak, zachwycam się golami kolejki. Tak, wyczekuję niecierpliwie starcia tytanów czy kolejnego szlagieru. Tak, cieszę się, gdy moja drużyna wygrywa kolejne puchary. Czy myślę o tym, co się dzieje, gdy fajerwerki już wystrzelą, kibice opuszczą stadion, a kapitan drużyny pozostawi klubową flagę w kącie i uda się do autobusu? Nie. A to najdziksza, niekiedy najciekawsza i często najbardziej haniebna strona futbolu. Sportu tak pięknego, jak skorumpowanego. Tak jednoczącego kibiców, jak spornego. Po historii anonimowego piłkarza w „Futbolu obnażonym”, czas na spowiedź angielskiego agenta. Cytując Andrzeja Twarowskiego, Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy

Praca agenta sportowego to nie praca na osiem godzin dziennie, a dwudziestoczterogodzinna harówka i czuwanie przy telefonie przez siedem dni w tygodniu przez cały rok. Nie ma tu czegoś takiego jak dzień wolny czy urlop na wakacje z rodziną, ba!, nie ma żadnej rodziny. Od agenta wymaga się całkowitego poświęcenia czy to dzień czy noc, święto czy niedziela, problem w życiu piłkarskim czy prywatnym. Agent piłkarski jest na dobrą sprawę nie tylko od piłki, jest agentem od wszystkiego. Agentem od rachunku, zdjęć w prasie, obraźliwego komentarza, załatwienia kontraktu, podwyżki, podatków, opieki nad żoną, szkoły dla dziecka, rozwodu czy prezentów dla rodziny. Czy to wszystko jest więc warte tych milionów i najlepszych drinków w hotelu? Jest to czasochłonna i brudna zabawa z FA i manipulacją prawem, ale jakże ekscytująca. 

Zawsze wiedziałem, że chcę zajmować się w jakiś sposób piłką nożną, podobnie jak wiedziałem, że chcę być bogaty. Agent, jak na to wskazuje poprzedni akapit, musi być rozeznany we wszystkim, o czym przebąkują wszelakie media, musi być dość szybki, często bezwzględny, a przede wszystkim musi umieć tak manipulować faktami, by osiągnąć cel wraz z nawiązką, a wszystko to winno być nieskazitelne. Takie, by nie było zwyczajnie do czego się przyczepić. Media pamiętają, media również nie zapominają. A i sam piłkarz nie podpisze kontraktu z kimś niepewnym. Ale o tym się nie mówi. Niewidoczny wręcz wyścig szczurów. Potwierdza to historia autora. Agenta, który najpierw wybił się na współpracowniku, by po latach samemu stać się drabiną w karierze nowicjusza. 

Środowisko agentów to nie miejsce na przyjaźnie, współprace czy równy podział zyskiem. Anonimowy autor oprócz wariackiego pościgu za wschodzącą gwiazdą skupia się również na kibicach i oczywiście piłkarzach, klientach w jego oczach. Cóż, nie są to klienci łatwi. To agent ma urzeczywistniać wszystkie jego zachcianki, kupować kolejne pary butów w określonych kolorach, załatwiać współprace z najlepszymi markami czy uciszać dziewczyny poznane na wczorajszej imprezie. Piłkarze, jak i kibice, są różni. Jeden rozwiąże współprace po własnym, niezatuszowanym przez agenta, potknięciu i zasygnalizuje to przez pośrednika, drugi od czasu do czasu błyśnie wdzięcznością w życiu swojego agenta. Nie czarujmy się, tych pierwszych jest więcej. Agent w oczach piłkarza jest cudotwórcą, facetem, który za comiesięczną wypłatę wszystko załatwi, naprawi, naprostuje i wynegocjuje. Największa gra ma miejsce już poza boiskiem. Jest to jednak niewdzięczna robota. 

Kiedy w grę wchodzą kosmiczne pliki banknotów i kontrakty z największymi światowymi klubami, łatwo zapomnieć o moralności. Anonimowy autor również o nią nie dba, lecz nie czuje wyrzutów sumienia nawet po tych wszystkich latach. Biznes to biznes. Bo futbol, jak się okazuje, to nie tylko cudowne akcje i mistrzostwa, a drogie zegarki, dziewczyny na jedną noc, najnowszy samochód na parkingu i więcej, coraz więcej wszystkiego. W tym świecie nie liczy się już jakość, a ilość. I jeśli masz na tyle mocne nerwy, by puścić to mimo uszu, wchodzisz do gry. Tyle, że ta gra nigdy się nie kończy. 


wtorek, 26 maja 2015

"Zakon Mimów" Samantha Shannon

Londyn to niebezpieczna mozaika ulic. Wróżbici, augurzy, media i sensorzy to jedynie wierzchołek góry lodowej jaką jest społeczeństwo Sajonu. Dzieli się ono na Kohorty i Sekcje, gdzie samotna jednostka nie jest w stanie przetrwać. Powstają więc grupy, lepsi i gorsi lordowie, a wkrótce powstanie i całkowity nadzór. To świat, gdzie solidarność jest rzadkością, a ludźmi rządzi desperacja, chęć władzy czy przetrwania i mim-lord wiecznie wstrzymujący wypłatę. Tu nie jest bezpiecznie. Uciekaj, lecz nieustannie oglądaj się za siebie. 

Pamiętasz pewien listopadowy dzień, około półtora roku temu? No pewnie, że pamiętasz, czytelniku. Wtedy to oficjalną premierę miał Czas Żniw, debiut młodej i piekielnie utalentowanej Brytyjki. Książka ta była swego czasu niemalże na każdym blogu czy literackim portalu, a i nieco wcześniej można było się w nią zaopatrzyć na krakowskich Targach, o ile mnie pamięć nie myli. Czas Żniw powoli dezorientował czytelnika skomplikowanym obrazem i strukturą Londynu przyszłości, następnie wzbudzał falę ochów i achów, by na sam koniec pozostawić go głodnego dalszych przygód. Może to nudne, ale… Zakon Mimów powiela ten schemat. 

Ucieczka Paige i jej grupy z Szeolu I zakończyła się powodzeniem, lecz teraz na ich głowy spływają kolejne problemy. Priorytetem stało się ukrywanie przed władzami i możliwe niewychylanie się. Paige ma do powiedzenia więcej niż niektórzy chcą, by powiedziała, jej stosunki z Jaxonem Hallem, mim-lordem I Kohorty stają się napięte, odwieczny wróg całkiem pomocny, życie w cieniu nużące, a prawda coraz bardziej uciążliwa. Twarz Paige znajduje się w każdym zakątku Londynu, a dziewczyna poszukiwana martwa lub żywa wdaje się w grę, w której pozycja faworyty jej absolutnie nie ratuje. 

Zakon Mimów to porządny kawał literatury. Ta ponad pięciusetstronicowa powieść okazała się jedną z najlepszych przygód, przez które przebrnęłam w ostatnich miesiącach. Przyznam, że początek nie należał do najłatwiejszych. Trochę czasu od lektury pierwszego tomu minęło, lecz wraz z pojawianiem się kolejnych postaci, pewne zakamarki mojej pamięci zaczęły się odblokowywać i już w okolicach trzech czwartych Zakonu Mimów wciągnęłam się na dobre. W drugim tomie The Bone Season spotykamy starych dobrych bohaterów. Paige wciąż ta sama, odważna i szybka, lecz moim zdaniem o nieco gorącej głowie. Faworyta Jaxona Halla chce wciąż więcej i nie boi się po to sięgać, lecz o konsekwencjach myśli nieco później. Jaxon Hall, jedna z ulubionych i fascynujących mnie postaci w tym cyklu. Ekscentryczny, niedoskonały i o nieodpartym uroku osobistym. To w moich oczach najlepsza kreacja w tej powieści, ale ja zawsze miałam słabość do czarnych charakterów, nie zaprzeczę. I w końcu Naczelnik, postać budząca ciekawość i odrazę społeczeństwa, potwór wśród ludzi, który tutaj pokazuje twarz o wiele bardziej ludzką niż ci, od których jest to oczekiwane. 

Paige dojrzała. Nie pragnie zemsty, lecz sprawiedliwości. Przelała wiele krwi, ale nie jest to machiavellistyczna wizja po trupach do celu, a ofiary sytuacji, w której się znalazły. Samantha Shannon zrobiła spore zamieszanie Czasem Żniw, lecz nie odczuwam, by następczyni była lepsza czy gorsza w jakimkolwiek stopniu. Jest to płynna kontynuacja, czasem myślę, że nawet zbyt doskonała na stworzenie tak skomplikowanej historii w tak młodym wieku, o czym oczywiście muszę napomknąć. Dwudziestoczteroletnia Shannon ma zaskakującą łatwość w operowaniu dialogami i akcją, niewymuszenie, niewyczuwalnie. Groza, napięcie, namiętność, wątpliwości i intrygujące postaci. Choć tu mam ból co do niektórych kreacji. Bohaterowie nie są biali i czarni, autorka przejawia pewne odcienie szarości w poszczególnych postaciach, lecz mogłoby być ich więcej. Nie przepadam za przylepianiem komukolwiek etykietki tyrana, lecz ciekawa jestem jak rozwinie się to w następnej części. 

Czytelniku, jeśli masz za sobą lekturę pierwszego tomu, doskonale wiesz o czym mówię, jeśli nie, nie masz powodu by po niego nie sięgnąć. Sajon to fascynujące i niebezpieczne miejsce, to dystopijna wizja Londynu w całkiem niedalekiej przyszłości. Już Czas Żniw wzbudził we mnie ciekawość i zachwyt, Zakon Mimów utwierdził mnie jedynie w przekonaniu, że czekanie na kolejne i kolejne tomy będzie tego warte. Na rynku wydawniczym debiutuje mnóstwo młodych autorek i autorów, którzy w swoich powieściach idą w antyutopię i fantastykę, co czasem daje mi się we znaki i ostrzeżenie, że tematy te już mi się przejadły. Samantha Shannon tworzy świat, który wciągnął mnie bez reszty, to mój konik, ot co. Teraz pozostaje mi wyczekiwać trzeciego tomu i marzyć, że kiedyś, może kiedyś, będę w stanie sama stworzyć coś takiego. Marzyć przecież można, prawda? 

"(...) słowa są wszystkim. Słowa dodają skrzydeł nawet tym zdeptanym, załamanym i pozbawionym nadziei..."

czwartek, 21 maja 2015

"Sekretne życie pszczół" Sue Monk Kidd

Człowiek potrzebuje miłości. Czułości matki, bezpiecznych ramion ojca czy ciepłego uśmiechu przyjaciółki. Bez tego, myślę, gubi się, po trochu więdnie, umiera w środku. Każdy ma potrzebę bezpieczeństwa, bliskości drugiej osoby. A i człowiek, zupełnie tak jak pszczoła, jest stworzeniem stadnym. Pszczoła i człowiek lgnie do innych, szuka kontaktu. Co jeśli go nie znajdzie? 

W Sylvanie, w Południowej Karolinie jest rok 1964, a czternastoletnia Lily Owens mieszka na brzoskwiniowej farmie wraz z agresywnym ojcem. Dziewczynka żyje w poczuciu winy, gdyż jako dziecko nieumyślnie spowodowała śmierć własnej matki. Nie może szukać pocieszenia i ratunku w T. Rayu, ojcu, który jednocześnie ignoruje córkę i wykorzystuje ją jako siłę roboczą. Lily wychowywana jest przez Rosaleen, dumną i szczerą czarnoskórą kobietę, która jest jedyną bliską osobą dziewczyny. Lily, gorąco wierząc w dawną miłość matki, zamierza ruszyć jej śladem, a wyniku przykrych zdarzeń, obie zmuszone są uciec z miasta. Swe kroki kierują do Tiburonu, który z czasem okaże się pewną arkadią pełną wsparcia, pomocy i zaskakującej miłości. 

Wierzę, że Sue Monk Kidd nie trzeba przedstawiać nikomu. W Polsce niemałe zamierzanie zrobiły Czarne skrzydła, od niedawna na półkach gości wznowienie debiutu autorki, czyli Sekretne życie pszczół. Historia słodko-gorzka, ciepła, dająca nadzieję i siłę. Kidd w stosunkowo ładnej powieści zawarła tematy poważne, nieco ciężkie, ale zdecydowanie warte poruszenia. Rok 1964 to czas znamienny dla południowej Ameryki. Dotychczasowa władza człowieka białego nad czarnym zaczynała słabnąć, a czarnoskórzy ruszyli ku równouprawnieniu. Segregacja rasowa, zamieszki, upodlenie człowieka, nieludzkie czyny i niepojęty dla mnie system posiadania człowieka przez człowieka. 

Sekretne życie pszczół to powieść poruszająca wiele tematów, ważnych tematów, dla których czas pierwszych praw dla czarnoskórych i powszechne niezadowolenie z tego powodu, to jedynie tło. Książka Sue Monk Kidd nie jest książką polityczną, nie jest książką mającą na celu ukazanie problemów społecznych lat 60. w Ameryce. Jest książką, która przedstawiając problem rasizmu, mówi także o dojrzewaniu, wierze, życiu we wspólnocie, pracy i wybaczaniu, które nie na tyle dużym wyzwaniem jest w stosunku do drugiej osoby, co do samego siebie. Sobie samemu wybaczamy z największym wysiłkiem. A trwać to może wiele, wiele lat. Główną bohaterką jest Lily. Dziewczynka czternastoletnia, stosunkowo emanująca wciąż dziecięcą niewinnością, którą dopiero świat, w którym żyje zaczyna kształtować po ucieczce z domu. Jej najbliższą przyjaciółką jest Rosaleen. Kobieta tak jej bliska, a tak różna. Tak opiekuńcza, a tak tłamszona przez społeczeństwo. Lily i Rosaleen spędzają na pasiece w Tiburonie magiczny czas pełen rytuałów, pracy, miłości i opieki, której obie nigdy nie zaznały. 

Sekretne życie pszczół to historia, która dała mi wszystko, czego oczekiwałam. Ciepła, przyjemna, pełna delikatnych symboli, poruszająca rzeczy wówczas niemożliwe w sposób niezwykle subtelny, przez co mogą być zrozumiane jako niedopowiedziane. Powieść ta jest jednak bardzo wyważona, choć to prosta historyjka o białej dziewczynce wśród czarnych kobiet. Całość pozostawiła mnie nie tyle co w niedosycie, a nostalgicznym spokoju, który godny jest wspomnienia pasieki w Tiburonie. Tak jakby całe zło świata unikało tego jednego miejsca na ziemi. Do czasu, oczywiście. Sue Monk Kidd zachwyciła mnie po raz pierwszy. Aż strach sięgnąć po Czarne skrzydła, które stawiają podobno poprzeczkę nieco wyżej. Nie wiem czego spodziewać się po Sekretnym życiu pszczół, w którym znalazłam pewien czytelniczy dom, spokój i niemalże arkadię. Sue Monk Kidd, wrócę do pasieki. Ale teraz szykuję się na więcej. 

Ocena: 10/10

"Nie możemy myśleć o tym, żeby zmienić kolor naszej skóry. [...] Powinniśmy myśleć o tym, żeby zmienić świat."


niedziela, 17 maja 2015

"Queen. Królewska historia" Mark Blake

Is this a real life? Szczupły, ubrany w biel mężczyzna wskakuje na scenę i machając rękami pobudza wrzaski publiczności. Is this just fantasy? Freddie Mercury zasiada przy fortepianie i wydobywając pierwsze dźwięki utworu, zatraca się w muzyce. Mama, just killed a man Publiczność Wembley jednym głosem rozpoczyna balladę wraz z wokalistą. Put a gun against his head Wszystkie ręce są już w górze poruszając się w jedynym rytmie Pulled my trigger, now he’s dead Freddie popisuje się swoim niebywałym vibrato. Mama, life had just begun Queen works – głosi jeden z napisów wśród publiczności. But now I’ve gone and thrown it all away Kamerzysta stara się uchwycić wszystkich członków zespołu na scenie. Nie wiem czy wie, że jest świadkiem występu jednego z legendarnych zespołów dwudziestego wieku. Mama, didn’t mean to make you cry Przed Freddiem stoją dwa kubki piwa i kilka innych z reklamą napoju Pepsi. If I’m not back again this time tomorrow Zbliżenie na twarz Mercurego skupionego na muzyce. Carry on, carry on, as if nothing really matters Freddie posyła spojrzenie publiczności nieustannie wtórującej muzykowi. Oni jednak z pewnością wiedzą, że mają do czynienia z legendą. Utwór trwa dalej, muzyka przyspiesza zapowiadając kolejny fragment Bohemian Rhapsody. Przedstawienie musi trwać

Queen nie da się nie znać. Po prostu się nie da i już. Jeśli w naszym muzycznym życiorysie nie zaliczyliśmy fazy Queen, znamy ich przez rodziców, wujków i ciocie, których rozkwit buntu i fascynacji muzyką przypadł na największe królewskie utwory, radio, talent show, znajomego, cover na youtube… Queen dziś gościnnie występuje z Adamem Lambertem, dawniej z Freddiem Mercurym, który bezapelacyjnie jest twarzą owego zespołu i żaden inny wokalista, choćby nie wiem jak dobry, nie zastąpi go. Można próbować i od czasu do czasu wskrzeszać pamięć o legendzie, bo przecież pozostali muzycy wciąż żyją. Farrokh Bulsara odszedł tuż po założeniu Queen – w roku 1970. Freddie Mercury odszedł 24 listopada 1991 po przegranej walce z AIDS. 

Do Queen zawsze żywiłam sympatię. Nie mogłam beznamiętnie opuścić kompozycji takich jak wspomniane już Bohemian Rhapsody, Somebody To Love, Show Must Go On czy Another One Bites The Dust. Wielbiłam je od pierwszego przesłuchania, a i wciąż są one gdzieś w mojej pamięci w wielokrotnie przesłuchiwanego przez moich rodziców koncertu na płytce. Pomimo wszystko, gdy już mój gust muzyczny stał się kompletnym tworem, stałam w opozycji do nich, maglując piosenki The Beatles, zespołu, który częściowo nakłada się na działalność Queen. Grzeczna czwórka z Liverpoolu o przepisowych grzywkach bardziej do mnie trafiała aniżeli dramatyczna i przerysowana kompozycja rocka i funku, choć i takie utwory czasem lubię. Biografię liverpoolskich muzyków już mam za sobą, teraz nadszedł czas na legendę zupełnie innego formatu. Bo choć i Lennon miał swoje grzeszki, to Mercury pobił go kilkukrotnie. Ale ci Wielcy przez duże w nigdy nie byli moralnymi ideałami, nieprawdaż? 

Queen. Królewska historia to historia Queen, dla mnie - nie największego fana zespołu, historia kompletna, wystarczająca. Mark Blake poświęcił długi początek Farrokhowi Bulsarze, jego latach szkolnych, zespołowi Smile i 1984 oraz innym mniej lub bardziej zorganizowanych grup, z którymi muzycy Queen mieli styczność. Blake nie nakreślił jednak poszczególnych wizerunków artystów, a skupił się jedynie na zawsze miłym, uprzejmym i pomocnym Brianie Mayu oraz Freddim Mercurym o dwóch twarzach – nieśmiałym i zakompleksionym chłopcu oraz gwieździe pomiatającej maluczkimi w ciągu imprez i taniej miłości. Roger Taylor i John Deacon są jednocześnie obecni i nieobecni na kartach tej powieści, a i wiele o nich mogło być pominięte lub, jak w przypadku depresji Deacona, jedynie wspomnianych w kilku słowach. 

Queen. Królewska historia to zbiór anegdot mniej lub bardziej znanych, słynnych momentów zespołu takich jak Live Aid czy klip do I Want To Break Free, sukcesach oraz porażkach i życia poza kulisami. Queen odbyli olbrzymią drogę do sukcesu, która dla jednego z nich urwała się przedwcześnie. Nie mnie oceniać jakimi ludźmi byli prywatnie, Queen stworzyli coś, co wciąż jest pamiętane i odtwarzane nawet po tylu latach od pewnego końca ich historii. Dlatego też powstają książki lepsze i gorsze, książki takie jak ta, by na nowo podsycić ogień w sercach fanów czy też zupełnie go rozpalić u innych. 

Ocena: 8/10

Dobranoc, słodkich snów

piątek, 8 maja 2015

"Sekret" Charlotte Brontë

Dawno, dawno temu, kiedy na świecie nie było jeszcze ani mnie, ani Ciebie, młodzi Charlotte i Branwell Brontë zaczęli tworzyć swoje historie. Snuli opowieści o Verdopolis czy Angrii, o świecie wymyślonym, imaginacji młodzieńczych umysłów. Wspólnie tworzyli sagi przez kilkanaście lat o miłostkach, sekretach i ówczesnych dylematach. Dzielona pasja zaowocowała krótkimi opowiadaniami, gdzie rodzeństwo nie narażając się na krytykę brnęło drogą wyobraźni, która nie raz łamała konwenanse, poczucie rzeczywistości i chronologię. To był ich świat, prywatny raj, do którego nikt nie miał wstępu. 

Charlotte Brontë to nie tylko Jane Eyre, o której by tu dużo nie mówić – jest mistrzostwem, ale i kolejne powieści takie jak Villette czy Profesor, a sięgając dużo wcześniej, wreszcie Sekret. Historie nieco oderwane od rzeczywistości, niepełne, pisane odręcznie, niedoskonałe… Są jednak zapowiedzią wielkiej autorki, twarzy angielskiej literatury XIX wieku. Świat stworzony przez młodziutką autorkę nie jest porywający czy niezwykle szczegółowy, miesza się tu sen z jawą, a wiele zdarzeń jest dziełem przypadku. W miniaturach składających się na Sekret nie ma jednak wiele fantastyki, jakby można było się tego spodziewać z zapowiedzi. Brontë owszem, eksperymentuje z formą, wplata w prozę także poezję, bawi się słowem, ale i bohaterami. Ci z kolei, choć mieszkańcy afrykańskiego państewka, należą do codzienności Charlotte, pisze ona bowiem o lordach, markizach, guwernantkach, damach w wielopokojowych królestwach. Sekret to zalążek jej twórczości, bliski tematom, które rozwinie dopiero później. W Sekrecie pisze o tajemnych spiskach, Lily Hart mówi o zakazanej miłości, o miłości niespełnionej traktuje Albion i Marina, a pozostałe opowiadania dopełniają obyczajowe historyjki młodej Brontë. 

Opowiadania lepsze i gorsze są dopiero wprawą tej niezwykłej autorki, a i nie były pisane z myślą o publikacji. Wiele z nich traktuje właśnie o miłości, motywie nieodłącznym dla angielskich sióstr. Niektóre przypominają romantyczne ballady, inne sielanki, ale wszystkie zawierają kwintesencję XIX wieku, klimat, tajemnicę, zakazaną miłość, relacje różnych sfer społeczeństwa. Najpiękniejsza według mnie, Lily Hart, opowiada o dziewczynie, która wraz z matką udziela pomocy rannemu mężczyźnie. Seymour i Lily angażują się w relację niełatwą, okupioną samotnością i cierpieniem. Kolejny rok niesie jej jednak nowe niespodzianki. Nie sposób ocenić pisarskiej zabawy Brontë, traktuję więc tą książkę jako ciekawostkę, jako książkę na jeden dzień czy parę godzin, jako cenny nabytek wszystkich miłośników twórczości angielskich sióstr, które wciąż są zagadką. 

Sekret może więc być uzupełnieniem kolekcji angielskich klasyków, ale i miłą oraz niezobowiązującą przygodą dla amatorów gatunku czy samych sióstr Brontë. Sama Charotte uzależniona niegdyś od stworzonej krainy, nie myślała z pewnością o wielkich dziełach. Sekret to zapowiedź nieśmiertelnych romansów, pierwsze próby pisarskie i sekret samej autorki. 

"Posępne wielce są umarłych domy,
Posępne, mroczne, ciemne,
Wokół nich groza niezgłębiona
I cisza nadaremna."