niedziela, 27 lipca 2014

"Fangirl" Rainbow Rowell

Cath pisze fanfiction. Wraz z Wren, jej siostrą bliźniaczką należą do fandomu Simona Snowa. Czytają książki, oglądają filmy, przebierają się za bohaterów tej opowieści oraz wspólnie piszą alternatywne przygody, które w kręgach wielbicieli Simona są niezwykle popularne. Magiczny świat, szkoła dla przyszłych czarodziejów, relacja Simon/Baz i ten jedyny wybraniec, który pewnego dnia ocali świat. Brzmi znajomo? Simon Snow to w tym świecie Harry Potter, a jego fani rządzą światem i Internetem. Drogi Cath i Wren, które kończą szkołę, zaczynają się rozchodzić niebezpiecznie szybko. Cath wciąż żyje i oddycha fandomem, Wren jednak powoli wyrasta z tej fascynacji i chcąc poznawać nowych ludzi, odmawia siostrze dzielenia pokoju w colleage’u. Cath dotychczas prowadzona przez siostrę, znajduje się na głębokiej wodzie i musi zacząć radzić sobie sama.

Od samego początku chciałam pokochać Fangirl. Słyszałam i czytałam mnóstwo pozytywnych opinii, ale jednocześnie bałam się, że na przekór wszystkim nie znajdę w niej nic niezwykłego. Fangirl jednak okazała się jedną z najlepszych i najbardziej pozytywnych książek jakie przeczytałam w tym roku. Rainbow po raz drugi oczarowała mnie swoim stylem i stworzyła książkę zabawną, realistyczną oraz łączącą wątek miłosny w perfekcyjny sposób. Osadziła swoją bohaterkę w nowym, niepewnym dla niej otoczeniu jakim był colleage po latach w boleśnie znajomym miejscu, gdzie nigdy nie była tak samotna jak teraz. Pierwszy krok w dorosłość jest dla niej bolesny, a bez siostry u boku czuje się zagubiona.

Fangirl może być jednak nieco niezrozumiała dla tych, którzy nigdy nie mieli styczności z żadnym fandomem, fanfiction, fanartami… coś takiego może okazać się dla nich kwintesencją masowego szaleństwa. Ale, ale… środowisko to nie postradało zmysłów, może się wydać jednak dziwne na pierwszy rzut oka. Cath jest typowym przykładem fangirl, która dzień i noc śledzi i wyszukuje coraz to nowe opowieści, rysunki i wszystko co związanego jest tu z Simonem Snowem. Jest ona introwertyczką, jest nieco aspołeczna i to realne, rzeczywiste życie przenosi na drugi plan. Fandom jest jej ucieczką. Cath zamyka się sama w pokoju i pisze. Wtedy nic nie jest ważniejsze.

Nową lokatorką Cath jest Reagan, której niemalże ciągle nie ma w pokoju. Pojawia się na chwilę i znika, a za nią wiernie kroczy Levi, którego Cath z początku traktuje jak chłopaka swojej lokatorki. Reagan jest lojalną przyjaciółką i nielojalną dziewczyną, zdaje się nie należeć do najmilszych osób pod słońcem w przeciwieństwie do Levi’a, który zaraża uśmiechem wszystkich wokół. Barista ze Starbucksa jest niesamowicie pozytywny i czarujący. Wren z kolei wraz ze swoją współlokatorką postanawiają żyć życiem młodych i niezależnych udając się na każdą imprezę w okolicy. Dziewczyna oddala się od swojej siostry i niemal traci z nią kontakt. Spoiwem łączącym siostry jest ojciec, który wychował swoje córki samotnie. Nie czuje się najlepiej i gdy zostaje sam zaczyna mieć problemy, których nie ma szansy rozwiązać w pojedynkę.

Postacie są perfekcyjnie rzeczywiste, dorastają i zmieniają się z każdym rozdziałem. Cath była uroczo niezdarna, szczególnie gdy z początku odżywiała się jedynie batonikami, ponieważ była zbyt nieśmiała, by zapytać kogokolwiek gdzie jest stołówka i jak to wszystko funkcjonuje. Cath zręcznie unikała sytuacji, w których musiałaby stanąć z kimś twarzą w twarz. Żyła w świecie Simona, w świecie fanfiction. Uwielbiałam ten pisarski aspekt. Polubiłam Cath jako autorkę Carry On, Simon, które ma grono wiernych fanów. Ciekawie było wraz z nią przechodzić przez wszystkie doły i braki weny, a i te momenty, gdy wpadając w pisarski szał potrafiła pisać przez całą noc. Sto słów, tysiąc słów, pięć tysięcy słów… Realny świat prędzej czy później dopadł i ją. Romans, którego tu nie zabrakło był słodki, uroczy i tak chwytliwie prosty. Bez pośpiechu, bez miłości od pierwszego wejrzenia, bez pokrewnych dusz. Tak po prostu. Tak prawdziwie.

Pomiędzy rozdziałami Rowell uraczyła nas krótkimi wstawkami z tych prawdziwych książek, jak i fanfiction pisanego przez Cath. Były one dość przypadkowe i niedługie, pozwalały jednak złapać o co właściwie chodzi w świecie Simona Snowa. Co dziwne jednak w świecie Fangirl funkcjonuje i świat Simona, i świat Harry’ego, do którego mamy nawiązanie, o czym już napisałam. Snow nie zastąpił Pottera, a pobił go i był po prostu sławniejszy, czego jakoś nie potrafię sobie przetłumaczyć. Umiem jednak sobie wyobrazić, że kiedyś pojawi się taka seria, która popularnością dorówna książkom Rowling, lecz nie będzie to dokładnie taki sam świat. Koniec końców Rainbow Rowell ma lekkie pióro i operuje fantastycznym językiem pełnym inteligentnych dowcipów i luźnych, ale nieprzesadzonych dialogów.

Teraz rozumiem dlaczego aż tyle ludzi dało się zaczarować Fangirl. Ta z kolei podobała mi się dużo bardziej niż Eleanor & Park, którą czytałam całkiem niedawno. To idealna książka NY, która opowiada o wkraczaniu w dorosłość, samodzielnym życiu i tych już nieco poważniejszych związkach. Rowell manipulując nieco gatunkiem i literaturą młodzieżową wprowadza nieco świeżości na półkach księgarni. Ta urocza historia nieraz wywołała u mnie uśmiech i przypomniała moją własną fascynację Harry’m Potterem i światem czarodziejów.

Ocena: 10/10

"Real life was something happening in her peripheral vision."

PS. Książki Rowell wkrótce powinny być wydane w Polsce. Wydawnictwo Otwarte kupiło już prawa do trzech tytułów ("Fangirl", "Eleanor & Park" i "Landline"). Trzymamy kciuki za Rainbow w Polsce!

czwartek, 24 lipca 2014

"Trzy metry nad niebem" Federico Moccia

Wyświetlanie zdjęcie.JPG


Nad Tobą rozgwieżdżone niebo, ryk motocyklu zagłusza wszelkie odgłosy świata, a wiatr w dzikim tańcu plącze Ci włosy. Pęd i niebezpiecznie wysokie liczby na liczniku to wszystko o czym możesz myśleć. Nie czujesz jednak zagrożenia, a niepohamowaną radość. Masz ochotę krzyczeć pod wpływem targających Tobą emocji i ekscytacji. Liczy się tylko tu i teraz.

Babi to przykładna dziewczyna z dobrego domu, na co dzień uczęszczająca do prywatnej szkoły, gdzie z ocenami nie ma większego problemu. Wiedzie spokojne życie, niczego jej nie brakuje i jest już na ostatniej prostej do matury. Jej codzienność zmienia się pod wpływem Stepa, który pewnego dnia pojawia się w jej życiu. Jest on typowym chuliganem, a jego dzień to siłownia, imprezy i zwykle niepotrzebna bijatyka. Co więc może ich łączyć? Babi i Step zaczynają się uczyć nawzajem życia. Dziewczyna staje się nieco bardziej odważna i śmielsza, a chłopak zaczyna zauważać, że nie wszystko w tym świecie można osiągnąć uderzeniem pięści.

Trzy metry nad niebem wpadły do nas z hukiem jako ekranizacja włoskiej powieści idola nastolatek. Swego czasu można było ową powieść znaleźć wszędzie... Na półkach księgarni, na blogach, podejrzewam, że również w gazetach, ale także na facebooku, gdzie mnożyły się statusy oznaczone smutną minką i łezką w oku. Odłożyłam ją sobie na wakacje jako fajną, ckliwą opowiastkę, której typu lubię sobie od czasu do czasu poczytać. Postrzegałam tą książkę jako krótką, chwytającą za serce historię miłosną, która wyciśnie mi z oczu parę łez i nie da o sobie zapomnieć. Gdybym wiedziała jak bardzo się pomyliłam...

Trzeba przyznać, że historia ta jest uroczo typowa. Ona - dziewczyna z dobrego, bogatego domu, praktycznie bez problemów i nieobciążona żadnymi uciążliwymi obowiązkami. On - chłopak na motorze, chętny do bójki, po godzinach bawi się w złodziei z kumplami. Step, na punkcie którego żeńska część czytelników powinna oszaleć, był dla mnie niemożliwie odpychający. Przy pierwszym spotkaniu ze swoją wybranką powiedział jej parę niemiłych słów, które zostały ze mną już do końca książki. Jest on facetem, od którego wolałabym się trzymać jak najdalej. Pierwszy do walki, często z tymi, którzy nie mieli nic wspólnego ze sprawą, nieuznający płacenia w żadnej możliwej sytuacji, agresywny i nieprzyjemny. Na nieco chaotycznym początku książki czytamy o tym, jak Step przeszedł ogromną przemianę ze zwykłego, chodzącego do szkoły chłopaka w mięśniaka, któremu wydaje się, że jest wyjęty spod prawa. Nie wzbudza sympatii, co? Babi to z kolei olśniewająca blondynka, która uczy się bardzo dobrze, popołudniami biega po okolicy z przyjaciółką i jeździ na kawę do pobliskiej kawiarni. Oprócz swojej diety i dbania o sylwetkę zdaje się nie mieć żadnych zainteresowań. Jest nieco naiwna i zwykle łatwo ją do czegoś przekonać, co najwyraźniej zawdzięcza chęci poznania nocnego życia we Włoszech. Pod koniec książki na szczęście odzyskuje trzeźwość myślenia, ale... shh, spoilers.

Główni bohaterowie nie byli dla mnie najszczęśliwsi w tej powieści... drugoplanowi też mnie niestety nie zauroczyli. Pallina, przyjaciółka Babi, była tą, która wciągnęła ją w to przyjemne inaczej towarzystwo i sama była także dziewczyną jednego z kumpli Stepa, który podobnie jak przyjaciel uwielbiał ryzyko i przekraczanie prędkości. Daniella, siostra głównej bohaterki, była natomiast zachwycona popularnością siostry w kręgach młodych, wolnych i żyjących na krawędzi. Kryła Babi podczas jej ucieczek, po czym wypytywała o szczegóły w wyścigów motocyklowych, którymi ta początkowo gardziła. Matka Babi i Danielli była chyba jedyną konsekwentną osobą w tej całej historii, starała się pilnować córki najlepiej jak umiała, choć ze względu na pracę nie było to zbyt efektywne. Martwiła się o dziewczęta i, o zgrozo, nie wahała się wymierzać im siarczystych policzków, gdy te coś przeskrobały lub zwyczajnie jej czymś podpadły.

Całe imprezowe towarzystwo, do którego dołączyła Babi opisane było niezbyt szczegółowo. Zaliczyć można do niego oczywiście wszystko wymienione powyżej... nielegalne wyścigi, kradzieże, bijatyki, krzywdy osób trzecich. Po trupach do celu, można by rzec. Z początku jednak spodziewałam się fajerwerków. Motocykle, wyścigi, szczególnie te nielegalne to w książkach czy filmach jeden z moich ulubionych motywów. Oczekiwałam fajnych opisów takich wieczorów, atmosfery rodem z Need For Speed, ale szybko przekonałam się, że chyba nie o to chodziło. Wyścigi te miały najwyraźniej zaznaczyć niepokorny charakter bandy Stepa i pokazać, że motocyklista równa się kryminalista, a ja z autopsji jednak wiem, że wcale tak nie jest. Uwielbiam adrenalinę i wiatr we włosach, jednak tu naznaczone one były zupełnie niepotrzebnym ryzykiem i tragicznymi w skutkach wypadkami.

Trzy metry nad niebem to książka na dwa wieczory, a jej wielkim plusem jest to, że ze względu na lekki język czyta się ją dość szybko. Miłość Babi i Stepa rozwija się bardzo powoli i niepostrzeżenie ewoluuje we włoską wersję Romea i Julii. To opowieść o pierwszej, namiętnej i intensywnej miłości, która na moment zabiera resztki naszego zdrowego rozsądku. Trzy metry nad niebem to lekki romans, który zawraca w głowie, historia o konsekwencjach i mniej lub bardziej trafnych wyborach, które musimy podjąć, gdy dorastamy. Bądź co bądź daje nam jednak zapomnieć o bożym świecie na parę godzin, a i czasem zastanowić się co by było, gdyby...

Ocena: 4/10

"Nikt nie kocha, tak jak my kochamy, nikt nie cierpi, tak jak my cierpimy."


poniedziałek, 21 lipca 2014

Stosik 3/2014

Ciepło, cieplej, gorąco! Wakacje zaczęliśmy jakieś niecałe trzy tygodnie temu, ale mój pierwszy typowo wakacyjny wyjazd wciąż przede mną. Wyjeżdżam już niedługo, a co za tym idzie - wakacyjny stosik. Przez te dwa miesiące głównie nadrabiam zaległości i staram się ich sobie nie robić, ale wyjdzie jak wyjdzie... Co więc będę czytać w lipcu?
  • Federico Moccia Trzy metry nad niebem - czyli akcja nadrabiamy zaległości; wreszcie kiedy cały szum ekranizacji minął, zabieram się za książkę, którą zdobyłam na wyprzedaży w Matrasie.
  • Robert Galbraith Wołanie kukułki - j.w.; kryminał to gatunek, którego wcale nie spodziewałabym się po J.K. Rowling, ale cieszę się, że nie skończyła z pisaniem wraz z końcem Pottera, więc ciekawa jestem jak zaprezentuje się z tej strony.
  • Rainbow Rowell Fangirl - j.w.; kolejna książka Rowell, na punkcie której szaleją booktuberzy, więc i ja chciałam poszaleć, przekonajmy się jak daleko może zajść fangirling, zamówiona z Book Depository.
  • Morgan Matson Since You've Been Gone - autorka Lata drugiej szansy zaserwowała nam podobno przyjemną, wakacyjną lekturę, której okładka jest obłędna. Zamówiona na BD posłuży mi jako letni umilacz. 
  • Blake Crouch Wayward Pines - Szum - pierwszy tom serii, na której podstawie serial ma się już niedługo pojawić. Niejednokrotnie porównywana z Miasteczkiem Twin Peaks, Z Archiwum X czy Lost, które są jednymi z moich ulubionych telewizyjnych serii, jak więc mogłabym sobie odpuścić?
  • Michelle Hodkin The unbecoming of Mara Dyer - książka, która zalegała na moim regale tak długo, że zdążyłam doczekać się informacji o wydaniu jej w Polsce. Szaleństwo na jej punkcie wciąż trwa, a ja chcę się przekonać czy należyte jeszcze przed jej polską premierą; Book Depository.
Na koniec pytam o Wasze zdanie, przemyślenia na temat powyższych tytułów.  Czytaliście którąś z nich, słyszeliście o nich coś ciekawego? A co Wy czytacie w wakacje?

piątek, 18 lipca 2014

"Duma i uprzedzenie" Jane Austen

Jak wiecie (lub nie) uwielbiam wiek XIX, który jest dla mnie czasem dam i dżentelmenów, pięknych sukien i wystawnych obiadów, rozmów inteligentnych i niesamowicie dwuznacznych wypowiedzi. Bądź co bądź, za książki Austen zabierałam się dość długo. Po siostrach Bronte, które bezsprzecznie należą do epoki autorki Dumy i uprzedzenia, udało mi się poznać twórczość postaci z kanonu historycznych już angielskich pisarzy.

Państwo Bennet wraz z pięcioma córkami na wydaniu zamieszkują jedną z angielskich prowincji. Choć nie są ubodzy, żyją skromnie, a ich majątek nie jest na tyle duży, by zapewnić odpowiedni posag dziewczętom. Nieopodal w Netherfield pojawia się dwóch zamożnych kawalerów, pan Bingley i pan Darcy. Wydanie córek za wysoko postawionych mężczyzn byłoby dla Bennetów czystym błogosławieństwem. Panowie jednak na pierwszy rzut oka nie wydają się najprzyjemniejszymi w okolicy, w górę bierze urażona duma i uprzedzenia powstałe w wyniku nieporozumień. Przed Elizabeth, córką państwa Bennet, długa i skomplikowana droga, by dotrzeć się z mężczyzną, który zawrócił jej w głowie.

Duma i uprzedzenie oprócz wszystkiego, co już wymieniłam na początku, ukazuje nam życie wyższych sfer na przełomie XVIII i XIX wieku, pomimo, że skupia się głównie na romansie. Autorka wplata wiele przemyśleń bohaterów, które zazwyczaj przerastają niezbyt liczne dialogi. Te natomiast są mądrze wywarzone, często sarkastyczne, a pięknie dobrane słowa zazwyczaj zawierają to drugie dno, ważne w relacji między bohaterami. Każda z postaci z kolei jest jak najbardziej oryginalna. Znajdzie się ta odważna, samodzielna kobieta, łagodna marzycielka czy głupiutka nastolatka, a każda z nich ma własną historię do opowiedzenia. 

Dałam się oczarować głównie panu Darcy’emu i Elizabeth, bo ci mieli swój urok osobisty, obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Darcy spodobał mi się przede wszystkim dzięki jego sposobie bycia. Dumny, wyrafinowany, nieco arogancki… ale tylko podczas pierwszego spotkania. Jest osobą, która zyskuje przy bliższym poznaniu. Darcy woli trzymać się na uboczu, nie okazywać uczuć publicznie i nie spoufalać się zbytnio z innymi. Elizabeth natomiast emanuje niezależnością, jest inteligentna, nie dba przesadnie o reputację i opinię innych, jest śmiała i charakterem przypomina swojego ojca, który podobnie jak Darcy stroni od rodziny czy znajomych.

Duma i uprzedzenie pokonuje bariery, pokazuje jak mylne może okazać się pierwsze wrażenie w świecie, gdzie ważne jest skąd pochodzisz, jak duży jest Twój majątek i jak wysoko postawiony jest Twój małżonek. Elizabeth i pan Darcy są legendarną parą angielskich klasyków, dlatego też śmiało mogę powiedzieć, że warto poświęcić popołudnie czy dwa, by poznać tą miłosną historię, która wciąż i wciąż do nas powraca jako ta ponadczasowa. Dokładnie dziś mija 197. rocznica śmierci Jane Austen, dajmy więc szansę jej powieściom, choćby dlatego, że po tylu latach są stale czytane i lubiane. Kto wie, może i Ty zakochasz się w klasyce?

"Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci."

środa, 9 lipca 2014

"Eleanor & Park" Rainbow Rowell

Eleanor & Park porządnie poruszyła zagraniczną blogosferę i jako książka z gatunku Young Adult wzbudzała ochy i achy w różnych sferach internetu. Nie mogłam więc tego zignorować. Niektórzy wylewali nad nią wodospady łez, niektórzy byli tylko wzruszeni. Mnie do płaczu nie doprowadziła, ale sprawiła, że usłyszałam w mej głowie przeciągłe awwww... podczas jednej z uroczych scen, które niejednokrotnie się tu pojawiały.

Do rzeczy. Przenosimy się do roku 1988. Tam poznajemy chłopaka i dziewczynę, którzy żyją w przekonaniu, że nigdzie nie pasują. Eleanor i Park poznają się w autobusie, gdzie chcąc nie chcąc siedzą obok siebie. Dla dziewczyny to pierwszy dzień w nowej szkole, gdzie z powodu jej sylwetki, która nie jest sylwetką cheerleaderki o rozmiarze 36, słyszy wiele niemiłych słów. Rodzinie Eleanor daleko do perfekcji, szczególnie ojczymowi, który terroryzuje jej bliskich, co oczywiście odbija się na dziewczynie. Ta robiąc wszystko by być niewidzialną, z wściekle rudymi włosami i niedopasowanymi ubraniami wyróżnia się jak tylko może. Z kolei Park jest w połowie Koreańczykiem, który będąc typowym outsiderem siedzi na samym tyle szkolnego autobusu, z słuchawkami na uszach i komiksem w dłoni. Zaczynając od jazdy w krępującej ciszy, kończą czytając jeden komiks i trzymając się za ręce. Tak rozpoczyna się opowieść o słodkiej, wzruszającej pierwszej miłości.

Ucieszył mnie fakt, że zostały tu nieco przełamane stereotypy tego typu powieści. Główna bohaterka tym razem nie jest niska, szczupła i o pięknie kasztanowych włosach, a należy do grubszych dziewcząt, nie czuje się dobrze w swoim ciele i ma parę problemów, które nękają ją na co dzień. Ma duńskie korzenie, które nadały jej włosom koloru, za którym wraz z ich kształtem, nie przepada. Eleanor zwykle nosi męskie ubrania i rozwleczone swetry, z powodu czego również robione są jej wyrzuty. Nie jest skończoną pięknością i nie bije rekordów popularności w szkole, dlatego też staje się popychadłem dla innych dziewczyn.

Jej problemy nie kończą się na szkole. Eleanor wracając do domu może spodziewać się jedynie pijanego ojczyma, czwórki rodzeństwa, które tak jak ona nie jedzą odpowiednio i zdenerwowanej matki, która przez swojego męża żyje w ciągłym strachu. Na domiar złego dziewczyna nie ma nawet szczoteczki do zębów, drzwi w łazience i czystych ubrań na zmianę. Z drugiej strony Park ma całkiem niezłe życie. Nie ma najlepszego kontaktu z ojcem, ale wychowywał się w kochającej się rodzinie, jego rodzice wciąż o niego dbają i zapewniają wszystko, co potrzebne. Te kontrasty perfekcyjnie pokazują różnice pomiędzy codziennością tej dwójki, jak każde z nich odbiera i interpretuje te same sytuacje.

Ta książka była… dobra. Nie tak dobra jak się tego spodziewałam, ale czytało mi się ją szybko i przyjemnie. Po pierwsze – romans. Powiedziałabym, że był to wątek po prostu słodki i uroczy, ale to chyba wszystko. Nie była to raczej ta prawdziwa i głęboka miłość, gdzie obie strony są równie zaangażowane. Elanor i Park nie tyle co siebie pożądali, a potrzebowali siebie nawzajem w tym właśnie konkretnym momencie ich życia. To taka licealna miłość, która sprawia, że nie możecie oderwać oczu od obiektu swoich uczuć, ale nie łamie ona serca na maleńkie kawałki, a należy do krótkich, naiwnych i intensywnych. To takie uczucie, o którym myślimy, że będzie trwać wiecznie, ale kiedy dorastamy i spoglądamy w przeszłość, jawi nam się jako miła przygoda, która po dziś dzień wywołuje uśmiech na twarzy.

Eleanor & Park to opowieść o szybkim zauroczeniu. Eleanor i Park siadają obok siebie, wymieniają spojrzenia, czytają razem komiksy, aż w końcu zaczynają rozmawiać i są po raz pierwszy tak zaintrygowani drugą osobą. Akcja toczy się powoli, bohaterowie dzielą wiele cichych momentów, niespiesznie starają się siebie poznać. Nie ma tu fajerwerków, nie przewracamy strony drżąc ze zniecierpliwienia. Rowell nie stworzyła typowej akcji, kolejności wydarzeń czy też wyraźnie przedstawionego problemu. Eleanor ma kiepską sytuację w rodzinie i pomimo wszystkich niemiłych tego aspektów, nie ma tu konkretnego kłopotu, z którym powinna się zmierzyć. Pojawia się dopiero pod koniec, taka mała przygoda, która rozwiązuje wszystko. Eleanor jednak uparcie przed nią ucieka.

Eleanor nie należy do miłych osób. Często złości się bez powodu, jest czasem apodyktyczna i przesadnie samokrytyczna. Park z kolei jest cichy i delikatny, jest tak uroczą i wielkoduszną osobą, że odnosiłam wrażenie, że osobowość dziewczyny niekiedy go przytłaczała. Ta, jak już wspomniałam, miała przykrą tendencję do uciekania od problematycznych sytuacji, niżeli stawiania im czoła.

Trudno jest mi jednoznacznie ocenić Eleanor & Park. Rowell wywołała u mnie i śmiech, i smutek. Historia była realistyczna i pomimo tych wielu, wielu uroczych momentów nie była przesłodzona. I chociaż jestem do reszty zgorzkniała, to od czasu do czasu lubię karmić moje zlodowaciałe serce takimi opowieściami. To jest to. Krótka, niezobowiązująca lektura, która sprawia, że gdzieś tam w środku robi się nam przyjemnie przyjemnie ciepło i wydobywa z nas emocje, które wszyscy mamy, choć na co dzień ich nie okazujemy.

Ocena: 7/10

"Eleanor was right. She never looked nice. She looked like art, and art wasn't supposed to look nice; it was supposed to make you feel something."

piątek, 4 lipca 2014

"Wilk z Wall Street" Jordan Belfort



Wszyscy wiemy co to Wall Street. Drogie garnitury, Rolexy błyszczące w świetle słońca, maklerzy zarabiający niewyobrażalne pieniądze na miliardowych transakcjach dzień w dzień. Jest to także miejsce zepsucia i degeneracji. Narkotyki, prostytutki i przygodny seks są tu na porządku dziennym. Ale kto by się tym przejmował mając codziennie na swoich kontach ogrom pieniędzy tak łatwo przecież zarobionych?

Wilkiem z Wall Street zwie się Jordan Belfort, który w dość typowy amerykański sposób od pucybuta stał się miliarderem. Jordan jest właścicielem ekskluzywnej willi, stajni dla koni, helikoptera, jachtu i rzeczy, o których byś nawet nie śnił. Ponadto ma dwójkę dzieci i piękną, długonogą żonę. O czym więcej mógłby marzyć? Belfort śmiało opisuje swoją historię i zdecydowanie nie przebiera w słowach ukazując prawdziwą twarz nowojorskiej giełdy. Ta oczywiście jest miejscem, gdzie można się porządnie wzbogacić i zapewnić sobie oraz potomnym spokojną przyszłość… jakim jednak kosztem?

Jordan Belfort ma około trzydziestu lat i spróbował w życiu niemal wszystkiego. Dlaczego? Bo go na to stać. Przedstawia siebie jako porządnego, godnego zaufania brokera. Jest jednak uzależnionym od narkotyków i seksu facetem, któremu wolno wszystko, bo ma pieniądze. Ilość zer na koncie niesie za sobą pewne konsekwencje, nasz bohater jest pozbawiony moralności i jakiejkolwiek wrażliwości. Niejednokrotnie łamie prawo (także moralne) odpychając od siebie rodzinę i bliskich. W końcu niestety niszczy wszystko na czym kiedykolwiek mu zależało.

Belfort serwuje nam pięćset stron codziennego życia bogatych i niemoralnych. Coraz to nowe wybryki naszego tytułowego Wilka zaskakują, dowiadujemy się jak rzucać karłem do celu, które narkotyki zażyć, żeby czuć odpowiedni odlot i jak sterować helikopterem, by się nie zabić po wzięciu cytrynek, ulubionych narkotyków brokerów. Jest tego dużo więcej, choć według mnie nagromadzenie kolejnych i kolejnych szokujących sytuacji sprawia, że już tak bardzo nas one nie wciskają w fotel. Czytanie o coraz to nowych lekkomyślnych i gorszących zachowaniach Jordana nieco mnie przerosło po pierwszych trzystu stronach. Wytrwale czytałam jednak dalej i jak się okazało, było warto.

Wilk z Wall Street to wulgarna opowieść o wzlotach i upadkach amerykańskiego brokera. Jest to prawdziwa historia, która w tej formie ukazana została satyrycznie, momentami nawet była przerysowana, choć to akurat działało na jej korzyść. Książka ta to monolog paranoicznego geniusza, który na swój sposób przestrzega przed takim trybem życia, który prowadził. Przestrzega przed życiem przez duże Ż.  Życiem w tych najwyższych sferach, gdzie w Twoim garażu stoi pięć samochodów, a Ty leżąc w jedwabnej pościeli jesteś budzony przez pokojówkę, która uprzejmie prosi Cię na już podane śniadanie. Brzmi jednak cudownie, prawda? Choć w tym co wydaje się nieskazitelnie idealne zazwyczaj jest jakiś haczyk. Za ogromnymi drzwiami potężnej willi Jordana kryje się wiele brudów, które długo nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Nie dajmy się zmanipulować i nie dążmy do sławy czy pieniędzy. Nie pozwólmy się pokonać przez ciąg narkotykowy i codzienny stres. Trzeba znać umiar. Jordan Belfort go nie znał. Dajmy mu jednak pokazać nam do czego prowadzi takie życie. Wilk z Wall Street to dobra książka dla każdego kto potrafi podejść do niej z dystansem. Jest skandaliczna i ironiczna, czyta się ją łatwo, choć po jej zakończeniu historia głównego bohatera niemało przytłacza. Perfekcyjnie nieperfekcyjne połączenie pieniędzy i charyzmatycznego człowieka, który pociąga za sobą tłumy.

Ocena: 6/10 

"Ilekroć upadłem, zawsze ktoś mnie podnosił. Ilekroć przyłapano mnie na jeździe po pijanemu, zawsze znalazł się przekupny sędzia albo policjant, który przymykał na to oko. A ilekroć straciwszy przytomność przy kolacyjnym stole, topiłem się z twarzą w zupie, zawsze była przy mnie żona, a jeśli nie ona to jakaś życzliwa prostytutka, która ratowała mnie stosując oddychanie usta-usta."