poniedziałek, 29 lutego 2016

"Zawsze nie ma nigdy" Jerzy Pilch, Ewelina Pietrowiak

"Teraz czytam powieści Philipa Rotha – on właściwie olewa konstrukcję, pisze raczej moralitety z sędziwym bohaterem w roli głównej. Facet po sześćdziesiątce, nauczyciel, wplątuje się w romans ze swoją uczennicą. (…) Roth, który w tej chwili jest po osiemdziesiątce, najwyraźniej należy do plemienia niestudzonych, którzy uważają, że najpierw jest długa młodość, a potem krótka starość i śmierć.", czytam i kiwam w porozumieniu głową zerkając na własną kolekcję dzieł Rotha. Są to książki o szczególnej estetyce, a raczej jej braku. Podobnie mam z Jerzym Pilchem. Bo jego to od razu da się poznać po gorzkości wyrazu. 

Kiedyś na zajęciach określiłam obejrzany film jako mocno osadzony w estetyce Pilcha. Spotkałam się w uniesionymi w zaskoczeniu brwiami wykładowczyni na zestawienie takiego wyrażenia, ale i chyba zrozumieniem. Bo z tą moją estetyką Pilcha jest tak, że jest to estetyka brzydka, szara, boleśnie prawdziwa i taka krakowska, gdy tu wszystko przykrywa smog, a w dodatku pada deszcz. Powieści Pilcha wciąż odbijają mi się echem w głowie, a jeden z moich ulubionych polskich filmów, „Pod mocnym aniołem”, dał mi swego czasu porządnie w twarz. Boli do dzisiaj. Dla sportu przechadzam się czasem ulicą Felicjanek, krokami Więckiewicza. Dla sportu przeczytałam także Zawsze nie ma nigdy. Bo krótkie, bo wywiad, bo będzie łatwo i przyjemnie. Przepadłam. 

Zawsze nie ma nigdy to wywiad rzeka do przeczytania na raz. Ku mojemu zaskoczeniu, Pilch otwiera się nieco bardziej, dopuszcza czytelnika rozmowy do myśli wciąż jednak częściowo ukrytych czy to za sprawą znużenia tajemniczością, czy to swojej rozmówczyni. Mówi o czasach studiów, mieszkaniu w Wiśle, w Krakowie, o pisaniu do Tygodnika Powszechnego, o bibliotece swojej i cudzej, o warszawskich spacerach. Pilch mówi także o samotności i o literackich fascynacjach, co pochłonęło mnie najbardziej. Nazwiska znane i cenione, dzieła przeczytane i te, których nieprzeczytania się wstydzę. Pojawiają się także osoby, które dla mnie już nieosiągalne, niemalże nierzeczywiste, dla Pilcha były jednak codziennością, epizodem w życiu. Przewija się gdzieś tu Barańczak, loteryjki Szymborskiej, konflikt Herberta i Miłosza, słowa księdza Tischnera. 

Wywiad jest zapisem z rozmów między marcem a sierpniem ubiegłego roku. Jerzy Pilch rozmawia z Eweliną Pietrowiak, wieloletnią przyjaciółką i byłą partnerką. Pisarz jest i ironiczny, i poważny. Pozwala sobie na dowcipy, anegdoty, ale przy niektórych pytaniach pozwala sobie na zrzucenie maski i obnażenie własnych emocji. Szczególnie, gdy mowa tu o samotności, chorobie, życiowych wyborach. Całkiem serio mówi tu o jest biografii, która, wierzę, że jest już w trakcie realizacji, oraz pracach nad własną autobiografią, które wstrzymał. Erudycja, inteligencja i delikatny pisarski ekshibicjonizm wzbogacony jest czarno-białymi fotografami z życia Pilcha, dzieciństwa, czasów krakowskich i warszawskich. Co więcej? Pokora? Rozliczenie? Brak kreacji? Zawsze nie ma nigdy zaabsorbuje szczególnie czytelników autora Bezpowrotnie utraconej leworęczności i Spisu cudzołożnic. Rozmowa ta mogłaby się ciągnąć w nieskończoność i nie brakłoby tematów. Mam niedosyt. Słuchać pana, panie Pilchu, mogłabym jeszcze bardzo długo. 

"Młodość przygląda się starości zawsze z tym samym rodzajem iluzji - zdaje się jej, że jest wieczna, wiecznie zdrowa, że wie, jak naprawić świat."



[Recenzja również na kulturawkrakowie.pl, zapraszam!]

piątek, 26 lutego 2016

[ROZDANIE] "Klaśnięcie jednej dłoni"

Dzień dobry! Końcem tygodnia mam dla Was rozdanie, w którym do wygrania jeden egzemplarz nowej na polskim rynku powieści Richarda Flanagana. Znacie już zapewne Ścieżki północy, książkę, za którą autor otrzymał nagrodę Bookera w 2014 roku. Jej recenzja tutaj, informacja od wydawnictwa o Klaśnięciu jednej dłoni tutaj, a na blogu już wkrótce jej recenzja. Zapraszam na rozdanie, reguły poniżej, zamykamy 11 marca. Wyniki 12.03!

1. Organizatorem jestem ja, autorka bloga Ja subiektywnie, a nagroda przyszła do mnie w formie egzemplarza od Wydawnictwa Literackiego.
2. Konkurs trwa od 26.02.2016 do 11.03.2016.
3. Zwycięzca zostanie poinformowany drogą mailową i będzie miał 5 dni na podanie adresu do przesyłki. W przypadku, gdy dana osoba się nie zgłosi, zwycięzca zostanie wylosowany ponownie.
4. Nagrodę wysyłam tylko na adres znajdujący się na terenie Polski.
5. Nagroda nie podlega wymianie.
6. Aby wziąć udział w konkursie należy pod tym postem wyrazić chęć udziału, napisać swoje imię/nick oraz podać adres e-mail lub wysłać zgłoszenie na mój adres e-mail: lizabelliie@gmail.com.
7. Byłabym wdzięczna za dodanie na swoich blogach baneru podlinkowanego do tego posta.
8. Będzie mi bardzo miło, gdy polubicie fanpage - tutaj
9. Do konkursu można zgłosić się tylko jeden raz, a każda osoba ma jeden głos i równe szanse w losowaniu.
 

niedziela, 21 lutego 2016

Scenariusz dla moich sąsiadów

Poniedziałek, godzina 18. Samolot podchodzi do lądowania. Ponad chmurami widzę ciężki śnieg. Zmieniamy wysokość, bliżej ziemi porządnie leje. Witamy w Polsce, mówię do siebie i zerkam z powątpiewaniem na moją lekką kurtkę i trampki na nogach. Nie wychodzę, nie. Zabierzcie mnie tam z powrotem. Rozbrzmiewają oklaski. Wylądowaliśmy. Zwyczaj, którego nigdy nie rozumiałam i teraz, już na pokładzie samolotu, wciąż nie rozumiem. Przecież to ich praca, żeby nie doprowadzić do śmierci tych wszystkich ludzi. No nie wiem… spodziewaliście się czegoś innego, klaszczący ludzie? Z drugiej strony, myślę sobie, znam kilku pilotów. Ba, właśnie spędziłam weekend w ich towarzystwie i niezmiennie twierdzę, że wszyscy mają w sobie jakiś mały pierwiastek szaleństwa. Krakowskie lotnisko, hala przylotów. Ciągnę za sobą walizkę, niosę w niej kilka ciuchów, wypycham kieszenie wspomnieniami, złudzeniami, niespodziankami i hiszpańskim powietrzem. Spoglądam na ulewę na zewnątrz i już niemal czuję przemoknięte buty. Musiałam wyglądać bardzo nieszczęśliwie, bo ochroniarz mnie zaczepił i poprosił o dowód. Spokojnie, panie ochroniarzu, jestem niegroźna. Ja tylko właśnie zakończyłam swoją pierwszą i samodzielną wyprawę za granicę. Ja tylko wciąż trochę w szoku. 

Miałam nic nie pisać. Bo nie wiedziałam jak, bo nie wiedziałam o czym, bo chyba trochę leczyłam mentalnego kaca po zachłyśnięciu się wspaniałościami. Ludźmi, kulturą, jedzeniem. Miałam też nie pisać, bo i tak moi znajomi już uważają mnie za osobę niezbyt zrównoważoną. Możliwe, że od momentu, gdy wszem i wobec zakomunikowałam, że po sesji lecę do Hiszpanii, ale nie wiem jak się lata, jak się korzysta z lotniska, jak się pakuje czy jak się mówi po hiszpańsku. A to ostatnie szczególnie zabolało, gdy podczas mojego pierwszego lotu cała obsługa radośnie świergotała po latynosku. Nauczę się hiszpańskiego, obiecałam sobie i kumplowi, który zaczął mnie przedstawiać swym latynoskim znajomym. Nie nauczyłam się jednak wiele ponad proste powitania, co nie dawało mi dużego pola do popisu. To zemsta za te wszystkie wspólne tygodnie w Polsce, Miss Polonia, powiedziałam sobie. 

Niedziela, popołudnie. Przełom. Bo wiecie, czasem te babcie w tramwaju potrafią powiedzieć Ci coś, co będzie już do końca dnia rozbrzmiewać w głowie i siać spustoszenie. Dwadzieścia minut jazdy tramwajem do domu. Na jedną z odleglejszych od centrum dzielnic Krakowa, czy jak to bezceremonialnie wygłasza mój przyjaciel, na krakowskie zadupie. Babcia staruszeczka sadowi się obok mnie. Rozpoczyna wywód od narzekania na najnowszy krakowski tramwaj, który jest tak wypasiony, że niczego mu chyba nie brakuje oprócz cateringu. Bo wie pani, te dzisiejsze trzydziestolatki to takie zimne są, nie ma co z nimi pogadać, mówi, wy, młodsze, to jakieś bardziej otwarte na rozmowę, ale to ja tym facetom współczuję, co z tymi babami żyć muszą. Śmieję się serdecznie, bo babcia i ma trochę racji, i dobra jest w opowiadaniu. Wymienia jeszcze parę spostrzeżeń i rzuca znienacka A pani to się często śmieje?, a ja nie wiem co odpowiedzieć. Mówię, że chyba tak, a zresztą to mnie rozśmieszyła. Bo ci co się najwięcej śmieją, to najsmutniejsi, mówi, o, mój przystanek. Wysiadając patrzy na mnie jeszcze raz i mówi A pani to życzę, żeby sobie pani racjonalnego faceta znalazła, może się jeszcze spotkamy. Do widzenia, bąknęłam pod nosem, bo cała ta przelotna rozmowa zrobiła się nieco dziwna. 

Mogłabym pisać felietony. A raczej chciałabym. Bo chyba jeszcze nieco brak mi polotu. Ale felietony może nie takie jak Carrie Bradshaw, lecz będzie ona moim punktem zaczepienia, bo maniaczę ostatnio Seks w wielkim mieście i uświadamiam sobie, że jestem już trochę stara. Że te nastoletnie latka się kończą. Felietonów tak jak Carrie bym nie pisała. Jej zaangażowany research wykończyłby mnie psychicznie. Bo ona to wygląda na taką, która kilka razy lubi popełnić ten sam błąd. Może ja też nieco…? Lubię popełnić ten sam błąd pięć razy, bo tak. Tak, żeby wiedzieć. Bo nawet nie do końca wiem czego chcę. Bo jest fajnie, siedzimy z pilotami, jestem w Hiszpanii, spaceruję wybrzeżem, a wieczorem piję piwo. A potem już nie wiem co się dzieje, bo około pierwszej w nocy do klubu uderzają jak jeden mąż tłumy, zaczyna grać dziwna muzyka, wszyscy zaczynają podskakiwać i są spoceni i napaleni. Ja wiem, że to nie dla mnie i uciekam. To ciekawy obrazek, ale nieco razi po oczach. Czy oni wiedzą czego chcą? Czy tak podskakując i ocierając się o innych mają jakiś konkretny cel? Taki, który nie trwa tylko tej nocy, oczywiście. Chyba nie, więc tym bardziej staram się zrozumieć ten spęd. Ale jest fajnie. Ludzie tańczą, gra muzyka, a my mamy po dwadzieścia lat. I jest fajnie. Ale czego my, do cholery, szukamy w takich miejscach? Jedziemy dalej krętymi ulicami Valencii i słuchamy Myslovitz.


piątek, 19 lutego 2016

"Biesy" Fiodor Dostojewski

Bies – w przedchrześcijańskich wierzeniach Słowian personifikacja bliżej nieokreślonego złego ducha, demona zła. Nazwa bies wywodzi się z prasłowiańskiego (…) - "powodujący strach, przerażenie". Biesy mogły wnikać w poszczególne osoby i kierować ich działaniami, przypisywano im też pilnowanie skarbów ukrytych w ziemi. Bytowały w lasach, bagnach i w głębinach wodnych.* 

Rok 1870 w prowincjonalnym rosyjskim miasteczku miał być centrum rewolucji. Stiepan Trofimowicz Wierchowieński to ojciec Piotra Wierchowieńskiego, to także liberał i nieszczęsny poeta, karykatura postępowej rosyjskiej inteligencji, jednak nieszczęśliwy i bezradny. Jego syn, jako główny prowokator wszelkich złych zdarzeń, mistrzowsko manipuluje ludem, przekonując go o słuszności nadchodzącej rewolucji, przewiduje zapoczątkowanie socjalizmu. Poświęcenia dla idei są jednym z głównych celów, toteż Aleksiej Niłycz Kiriłłow zamierza zabić się w czasie najbardziej dogodnym. Nie brakuje obrońców prawosławnej Rosji, Iwan Pawlowicz Szatow porzuca swe dawne przekonania socjalistyczne. Główny zaś bohater, Nikołaj Wsiewołodowicz Stawrogin, jawi się w oczach młodego Wierchowieńskiego jako lider rewolucji. Stawrogin skrywa pewien sekret, a odpowiedzialność za czyny ciąży na nim nawet w tym szalonym świecie. 

Fiodor Dostojewski przedstawia w swoich bohaterach kilka ideologii. Piotr Wierchowieński uosabia tu nihilizm, skłania się ku anarchistycznym wizjom, pragnie całkowitego zniszczenia obecnego porządku społecznego, a jedyną słuszną drogą jest dla niego rewolucja. Nie od dziś wiadomo, że Dostojewski Polaków nie lubił, przecież nawet i w Zbrodni i karze przewija się obłudny Polak. Na kartach Biesów mamy do czynienia z pewnego rodzaju słowianofilstwem. To filozofia, która tradycji Słowian przypisuje ogromne znaczenie w rosyjskiej kulturze. Sam Szatow wskazuje tu na misję Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Filozofią jakoby proroczą jest tu Szygalewizm, głoszący podział na dwie nierówne części, podział na posiadających i posiadanych, na władców i lud, na pana i niewolnika. Szygalewizm miał bądź co bądź miejsce po rewolucji październikowej. Dostojewski układa te nurty w logiczną całość i jak w większości jego powieści, są one jasne i zrozumiałe. 

Biesy to w moim odczuciu powieść dużo mroczniejsza niż Zbrodnia i kara czy Bracia Karamazow, które dotychczas czytałam. Możliwe, że w nich szaleństwo było jednostkowe, tutaj już przybiera formę grupową. Okrucieństwo jest rozkoszą, przywiązanie to gra manipulatora, nie ma uczuć czystych, a granica między dobrem i złem zatarła się już całkowicie. Fiodor Dostojewski znów zręcznie tka intrygę, planuje morderstwa i stawia na portrety psychologiczne, co jednak nowe dla mnie w jego prozie, to nie dąży do równowagi, a do całkowitego rozłamu w świecie, który tworzy. A ten świat z kolei przyswoić bardzo trudno. Lektura Dostojewskiego nie jest łatwa, jest ciężka, czasem żmudna, skomplikowana ze względu na masę przypisów, lecz koniec końców wciągająca. Drugą połowę Biesów przyswoiłam niemal na raz. Nie sposób go ocenić. Nie można go oceniać pod względem merytorycznym, artystycznym, składniowym, bo to zakrawa na profanację. Fiodor Dostojewski to fundament literatury rosyjskiej, artysta słowa, które niezmiennie mnie oczarowuje, lecz i zawstydza, bo z każdą jego powieścią dochodzę do wniosku, że nie wycisnęłam z lektury wszystkiego, co jest do wyciśnięcia. Że nie wszystko rozumiem, że nie wszystko doceniam, że wciąż jestem na to za głupia. Wrócę za parę lat, obiecuję sobie. Lecz czy wtedy będę już wystarczająco mądra? 

"Pragnąc więc prawdzie nadać cechy prawdopodobieństwa, trzeba koniecznie zabarwić ją nieco kłamstwem. Ludzie od początku świata tak właśnie postępują."

 
*źródło: wikipedia.org