niedziela, 30 listopada 2014

"Półbrat" Lars Saabye Christensen

Mówią, że z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciach. Możliwe. Wierzę w to, że co poniektórzy mają to szczęście, że potrafią znieść swoich najbliższych częściej niż raz do roku zimową porą. Rodzinę się kocha i nienawidzi jednocześnie, szanuje i gardzi się nią, jest się z jej powodu dumnym, ale też zażenowanym. Każda rodzina ukrywa pewne niewygodne sekreciki, tajemnice, które powtarzane z ust do ust nigdy nie wyjdą na światło dzienne, poza krąg rodzinny. Nasza rodzina nigdy nie jest taka, jaką byśmy chcieli mieć. Zawsze pozostaje pewien defekt, pewna niedoskonałość, która objawia się choćby w pojedynczym człowieku. To groteskowa parada osobliwości, rodziców, babć i dziadków, sióstr i braci, półbraci… 

Przenieśmy się więc do Norwegii. Tam rodzina Nilsenów co dzień zmaga się z traumą poprzednich lat, rzeczami, o których nie mówi się głośno, a zakopuje głęboko w pamięci. Jej dzieje opowiada Barnum, z początku chłopiec, później dorosły mężczyzna, człowiek obdarzony wyjątkowym darem opisywania rzeczywistości, bolesnych zdarzeń przedstawionych w pustych słowach. Zakończenie II wojny światowej zapoczątkowało falę nieszczęść i cierpienia w rodzinie Nilsenów. Od tamtego czasu minęło parę lat, a teraz Vera, dojrzała już kobieta, wychowuje dwóch synów, którzy choć niewinni, naznaczeni są bólem poprzednich pokoleń. Barnum dojrzewający w apatycznej rzeczywistości szuka samego siebie, ogląda się za przyrodnim bratem, wspiera matkę i za wszelką cenę nie chce być odbiciem własnego ojca. 

Półbrat to książka o niedoskonałościach, o niepełności, która wciąż i wciąż jest powielana. Jak gdyby człowiek żył jedynie połowicznie, połowicznie jadł, połowicznie spał, połowicznie kochał i połowicznie nienawidził. Półbrat to jedna z najsmutniejszych książek, które mogę teraz przywołać w pamięci. Historia ta jest dziwnie słodko-gorzka, gdzie każdy wesoły moment jest jednocześnie smutny jeśli nie dla głównego bohatera, to dla innej postaci. Opowieść Christensena jest głęboko osadzona w realiach powojennych, które choć nieco inne od tych polskich, emanują smutkiem, szarością, ulgą, ale też zniszczoną nadzieją. Społeczeństwo ówczesnej Norwegii jest niepewne, powoli podnosi się na nogi, ale jednocześnie obawia się choćby cienia uśmiechu na twarzy, gdyż ten mógłby spowodować rozpoczęcie się na nowo koszmaru.

Dom Nilsenów to kilkupokoleniowa rodzina. Najstarsza jest tam Stara, której mąż zaginął wiele lat temu podczas wyprawy na Grenlandię, jej córką jest Boletta, o której partnerze niewiele wiemy, ona sama lubuje się w nocnych wyprawach alkoholowych na tak zwany Biegun Północny. Najmłodszą kobietą z tych trzech jest Vera, która wychowuje swoich dwóch synów. Barnum to młodszy chłopiec, syn Arnolda, z którym Vera stara się ułożyć życie, Fred to ten starszy, syn przemocy i cierpienia, nade wszystko nienawidzi ojca swojego brata i intensywnie kreuje swój obraz czarnej owcy rodziny. Ludzie przychodzą i odchodzą, a Barnum, cichy i pełen kompleksów, dojrzewa gdzieś obok i z wiekiem zaczyna widzieć rzeczy, które wolałby pominąć. Perypetie rodziny wpływają na kreatywność chłopca, który z podświadomej ucieczki w świat snów robi swój największy atut. 

Półbrat to historia pełna niedopowiedzeń, gdzieś choć czasem pewne wątki łączą się ze sobą, to i tak prawda odkryta jest jedynie częściowo. Każdy bohater powieści dorzuca swoje pięć groszy do wydarzeń w tej tajemniczej rzeczywistości, wszyscy są wyraźni i oryginalni, ale każdy z nich żyje we własnym świecie. Prym wiedzie tu oczywiście motyw rodziny. Najciekawszą, najbardziej intrygującą więzią rodzinną jest ta pomiędzy Barnumem a Fredem. Tajemniczy starszy brat jest jednocześnie odległy i bliski, przerażający i kochający zarazem, jest dla młodszego chłopca wzorem do naśladowania, ale i największym ciężarem. Fred rzuciłby się w ogień dla swojego półbrata, czemu zaprzecza linia graniczna wytyczona przez niego we wspólnym pokoju. Kochają się i nienawidzą jednocześnie, wracają do siebie po to, by wkrótce znów się rozstać. To trudna i piękna więź, która jeszcze przez długi czas będzie odżywała w mojej pamięci.

O Półbracie można by pisać długo i nieskładnie. To opowieść o sprzecznościach, o przeciwieństwach, które jednak coś łączy. Jest to powieść obfitująca w ukryte między wierszami znaczenia, pewne namacalne niemal emocje, które w pozornie beznamiętnych słowach pozostają gdzieś w czytelniku. Po jej przeczytaniu wciąż czuję i smutek, i ulgę. Christensen pozbawił swojej książki wartkiej akcji, dynamicznych dialogów czy spektakularnego zakończenia. Czuję ulgę, bo pozornie nieszczęścia Nilsenów się zakończyły, jednak czy tak naprawdę ktoś z nich jest szczęśliwy? Jak już mówiłam, to słodko-gorzka historia. Christensen zachwycił mnie ciekawym, typowo skandynawskim językiem, a sam Barnum, niewolnik własnych snów, ujął spostrzegawczością i trafnymi refleksjami. Półbrat już zawsze będzie wywoływał na mojej twarzy smutny uśmiech.

Ocena: 8/10

"Najważniejsze jest nie to, co widzisz, lecz to, co ci się wydaje, że widzisz."

piątek, 21 listopada 2014

American Horror Story: Asylum

Ryan Murphy i Brad Falchuk w drugim sezonie serialu American Horror Story straszą równie dobrze jak w Murder House, a może nawet lepiej. Kto by pomyślał, że panowie ci są także twórcami serialu o zupełnie innym klimacie, a mianowicie Glee. Horror, o którym będę mówić ma zupełnie inną konwencję niż młodzieżowy musical czy każdy inny serial. Twórcy postanowili nie ciągnąć jednego wątku w nieskończoność, a w każdym sezonie serialu opowiedzieć odrębną historię. Czy się sprawdziło? Oczywiście! Już na samym starcie zapewniło AHS sukces. Poprzednio straszył nas nawiedzony dom, czyli Murder House, w drugim sezonie przedstawiony został mój ulubiony motyw pośród historii strasznych, czyli zakład psychiatryczny. Panie i panowie, witam w Briarcliff!

Akcja rozgrywa się w przedziwnym zakładzie dla obłąkanych, w którym niemal wszystko krzyczy, że poziom szaleństwa jest wysoki. Asylum odkrywa przed nami tajemnice szpitala z roku 1964, mroczne sekrety oraz ukrywaną na wszelkie sposoby przeszłość pacjentów, lekarzy, opiekunów i pracowników. Briarcliff jest szpitalem, który prowadzi Kościół, toteż władzę sprawuje tam siostra Jude. Pacjentami są zwykle osoby obłąkane, chore psychicznie, ale także mordercy i psychopaci, którzy zostali uznani przez sąd za niepoczytalnych. Pewnego dnia do szpitala Briarcliff trafia młody Kit Walker, którego policja uważa za jednego z najniebezpieczniejszych przestępców; nadano mu pseudonim Bloody Face, który zawdzięcza morderstwom popełnianym w maskach zrobionych ze skór ofiar. Bloody Face zamknięty, Ameryka bezpieczna. Czy aby na pewno?

Asylum rozpoczyna się w teraźniejszości od zwiedzającej ruinę Briarcliff pary podczas miesiąca miodowego. Są fanami horrorów i niestraszne im stare szpitale psychiatryczne, a ich celem jest odwiedzenie wszystkich w Ameryce. Zakład, w którym znajdują się teraz ma bogatą, choć niechlubną historię obfitującą w zakonnice uzależnione od alkoholu, opętania przez demony, lekarzy eksperymentujących na ludziach, nieludzkie zabiegi, amputacje, anioły śmierci, kosmitów, krew, ból fizyczny i niewyobrażalne cierpienie. Mieszanka wybuchowa. W latach sześćdziesiątych o pacjentach Briarcliff zapomnieli wszyscy, nawet Bóg.

Po raz kolejny obsada American Horror Story stworzyła coś niesamowitego. Jako, że mam za sobą Murder House, zobaczyłam parę znajomych twarzy, ale także te nowe mnie nie zawiodły. Jessica Lange, która na swój sposób jest twarzą tego serialu, wcieliła się tym razem w rolę cieszącej się autorytetem siostry Jude. Kobieta prowadząca Briarcliff udowadnia każdemu z osobna, że jest godna zajmowanego przez nią stanowiska, jest nieustępliwa, rygorystyczna i zdecydowanie uciążliwa dla pacjentów. Zawsze uważałam, że osoby w takim stopniu religijne muszą mieć w swojej przeszłości coś, co składnia ich do przyjęcia ślubów. I tym razem się nie pomyliłam, zakon był dla dawnej Jude ucieczką od nieszczęść i samotności, które odcisnęły się piętnem na tej pięknej kobiecie. Siostrę Jude poznajemy z wielu stron, a jej religijna twarz to dopiero początek i niewinna odsłona tej bohaterki.

W tym sezonie oprócz dominującej Jessici Lange miałam okazję podziwiać Lily Rabe w roli siostry Mary Eunice. Początkowo niewinna, nieco głupiutka i naiwna młoda kobieta, która zjawia się na każde kiwnięcie ręką swoich przełożonych. Sytuacja drastycznie się zmienia, a blondynka jest dla zła łatwym celem. Po niewinnej Mary Eunice ani śladu, bezwzględność i niemoralność to nowe cechy młodej zakonnicy. Kolejnymi interesującymi postaciami w Briarcliff są doktor Arthur Arden, który najbardziej ze wszystkich bohaterów chce ukryć sławetną przeszłość, oraz psychiatra Oliver Thredson, w którego roli wystąpił Zachary Quinto. Bądź co bądź jest to historia nie o wymienionych wyżej postaciach, a o Lanie Winters oraz Kitcie Walkerze, którzy choć niewinni, przeszli przez piekło. Lana Winters grana przez Sarę Paulson, która w pierwszym sezonie wystąpiła w stosunkowo małej roli, w Asylum wysuwa się na pierwszy plan. Jej bohaterka to młoda, zdeterminowana i pewna siebie dziennikarka, która za punkt honoru obiera sobie napisanie artykułu o szpitalu psychiatrycznym. Irytująco ambitna  i bezwzględna toruje sobie drogę do Briarcliff i w momencie, gdy materiał do artykułu jest na wyciągnięcie ręki, wpada w pułapkę własnej dumy. Dzięki siostrze Jude Lana staje się jedną z pacjentek, a od tego momentu jej życie to fala cierpień i prób wyleczenia homoseksualizmu. Z drugiej strony mamy znanego z pewnością nawet tym, którzy serialu nie oglądają, Evana Petersa w roli Kita Walkera. Młody chłopak zamierza założyć rodzinę z ukochaną, choć na przeszkodzie staje mu fakt, że Alma jest czarnoskóra, co wówczas nie było pożądane, oraz siły nadnaturalne. Kit wpada w ciąg poniżeń i upokorzeń, na które zupełnie nie zasługuje. Jest bez winy, ale życie wobec niego miało nieco inny plan.

American Horror Story: Asylum po raz kolejny zachwyca klimatem i muzyką. Oprócz znanych nieco psychodelicznych dźwięków z czołówki serialu, w drugim sezonie sprezentowano nam francuski utwór Dominique, który początkowo pogodny i wesoły, zestawiony z szpitalem psychiatrycznym nabiera nowych cech i wydał mi się niemal infantylny i nie na miejscu, sięgnął szczytu ironii, co muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobało. W AHS: Asylum sprezentowano mnóstwo różnych rodzai horroru i powiązano jest z innymi motywami, które pozornie tak różne, tworzyły jedną, wspólną historię. Między osobami chorymi psychicznie znajdują się przedstawiciele kościoła, wobec demona staje anioł śmierci, nazista stoi ramię w ramię z mordercą, a przy brutalnej sile człowieka przeciwwagą są obcy. Na pierwszy rzut oka mogłoby to nie współgrać, ale koniec końców jakoś się to ze sobą zgrywało. Jednym, co spowodowało mój przesyt różnorodnością byli kosmici; elementy sci-fi były tu zupełnie niepotrzebne i historia brzmiałaby równie dobrze, równie strasznie i równie złowieszczo bez tego wątku.

Scenariusz, klimat i obsada zapewniają wyśmienite widowisko. Na tle poprzedniego sezonu, Murder House, Asylum nie wyszedł ani trochę gorzej, a zaryzykowałabym stwierdzenie, że nawet lepiej. Pozornie sztampowy motyw szpitala psychiatrycznego zaciągnął mnie przed ekran trzynaście razy i choć nie każdy element jest dziełem sztuki, nie każdy wątek jest stuprocentowo dopracowany, to ja jestem usatysfakcjonowana. Było brutalnie, było odrażająco, było dziwacznie, ale i czasem chwilowo nijako, ale serial ma swój urok i choć ja wymieniłam jego odrażające cechy, to taki właśnie jest. I taki ma być, bo wszyscy potrzebujemy nieco brzydoty. Potem pozostaje nam jedynie zamknąć za sobą drzwi zakładu dla obłąkanych i wrócić do rzeczywistości.

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Emancypantki" Bolesław Prus


Druga połowa dziewiętnastego wieku była dla kobiet w Polsce przełomowym czasem. Narodziny miał wtedy nurt emancypacji, który opanował głowy kobiet niedocenianych, nieszczęśliwych i zawziętych. Dziewiętnastowieczna kobieta zaczęła szukać własnej tożsamości, uniezależniała się od mężczyzn i była gotowa pracować na siebie, by nikt nie mógł zarzucić jej, że nie potrafi żyć na własną rękę. W niektórych kręgach emancypacja ta była traktowana jako przelotna moda, coś, co trwać będzie jedynie krótki czas. Emancypantki z czasem przerodziły się w dzisiejsze feministki, ale czy ruchy te wciąż mają wspólny cel?

Magdalena Brzeska to młoda, ambitna dziewczyna pochodząca z niewielkiej miejscowości o nazwie Iksinów. Bohaterkę poznajemy w chwili, gdy uczy na pensji u pani Latter. Ta z kolei jest jedną z pierwszych kobiet w powieści, która stanęła na nogi i sama zaczęła się utrzymywać. Nadciągają jednak nieprzyjemności i właścicielka warszawskiej pensji popada w kłopoty finansowe. Madzia jest zmuszona do powrotu do rodzinnego miasteczka. Młoda dziewczyna wprowadza tam zamęt swoimi nowoczesnymi poglądami łamiąc funkcjonujące od lat konwenanse. Długo nie zagrzewa tam miejsca i udaje się dalej szukać swojego miejsca w świecie emancypacji.

Emancypacja wywarła na kobietach duży wpływ i choć w mniejszym lub większym stopniu odbiła się na ich życiu, to zyskała sobie wiele zwolenniczek. Prus będąc przeciwnikiem tegoż ruchu przestawia nam szereg kobiet samodzielnych, dla których bycie emancypantką było powodem do dumy, niekiedy jednak przesadzonej. Najbardziej zapaloną emancypantką, którą poznajemy jest panna Howard, która głosi wszem i wobec swoją wyższość nad mężczyzną, żąda wprowadzenia zmian w wychowaniu dziewcząt i wpaja im obrazy kobiet niezależnych na przestrzeni wieków. Gniewna i złośliwa, często zmieniała zdaje wpadając tym samym ze skrajności w skrajność. Przedstawiona przez Prusa jednak humorystycznie, nazywana przez jednego z bohaterów „narwaną babą”. Kolejną samodzielną kobietą jest Ada Solska. To przyjaciółka Magdy, bogata i nieszczęśliwa. Uznano ją za emancypantkę, gdyż nie myślała o ślubie i życiu rodzinnym, a oddała się nauce podejmując studia, czytając i często znikając w swoim laboratorium. Ada żyje z dnia na dzień, nie ma celu, jest nieśmiała, co oczywiście nie pozwala jej na życie na salonach, które mogłaby wieść kobieta o jej pozycji. Emancypacja wprowadziła ją w błędne koło, jednocześnie jeszcze bardziej odcinając ją od ludzi.

Główna bohaterska natomiast, Madzia, to młoda kobieta pełna ideałów. Pomimo to, tak naprawdę jest jeszcze naiwna, głupiutka i ciężko jej się odnaleźć w wielkim świecie. Po tragicznej śmierci pani Latter, dziewczyna nieco się gubi i jej życie zaczyna być pasmem niepowodzeń i awantur. Emancypacja jedynie zaszczepiła w niej chęć pracy i odciążenia bliskich, Madzia nie głosi radykalnych idei, ani nie pała nienawiścią do całego gatunku męskiego. Jako młoda dziewczyna przeżywa rozterki miłosne, a jej serce rozdarte jest pomiędzy przystojnym Kazimierzem Norskim a szlachetnym i interesującym Stefanem Solskim, bratem Ady. Sposobem na życie Madzi staje się prowadzenie pensji, tak jak swego czasu robiła pani Latter. Dążenie do tego celu wymaga od niej przedsiębiorczości i zawziętości, ale jej wysiłki często są daremne. W czasie powieści z dobrotliwej dziewczyny dojrzewa do wyznawczyni pracy u podstaw. Jej dobre intencje i bunt przeciwko niesprawiedliwości jest warty podziwu, ale Madzia w działaniu tym jest niemal osamotniona.

Bolesław Prus stał się świetnym obserwatorem wielkich przemian, które wpływ miały również na naszą rzeczywistość. Emancypantki to opowieść o kobietach. Kobietach zagubionych, zdeterminowanych, ale także tych niedojrzałych. To także powieść o plotce i o jej powstawaniu. Powtarzana kilkukrotnie staje się bronią i w dużej mierze wpływa na postrzeganie człowieka.  Prus opisał ówczesne społeczeństwo ze wszystkimi plusami jak i minusami nie szczędząc słów. Autor wyjątkowo satyrycznie podsumowuje ruch emancypantek między wierszami wyrażając własną opinię. Główna bohaterka sama nie wie czy do niego należy, a jej środowisko bardzo chętnie odpowiada na to pytanie. Koniec końców Madzia zostaje niestety zniszczona przez świat, do którego dążyła, przez ludzi jej bliskich, a także tych dalszych, przez idee i marzenia. Magdalena Brzeska jest ofiarą czasów, w których przyszło jej żyć.

Autor Lalki zadziwił mnie swoim pięknym językiem i własnym subiektywizmem ukrytym na kartach powieści. Jestem osobą, która zazwyczaj ucieka gdzie pieprz rośnie od lektur i tak samo zrobiłam z najsławniejszym utworem Prusa. Emancypantki to książka, przez którą wręcz przepłynęłam, stosunkowo szybko i bezboleśnie. Dała mi ona nieco wyraźniejszy obraz pierwszych kobiet walczących o swoje prawa i ciekawą plejadę postaci, szczególnie tych drugoplanowych. Nie używając  mądrych słów powiem, że kobiety jakie były, takie są. A tu po raz kolejny mężczyzna w perfekcyjny sposób pokazuje zachowania płci pięknej jak i sposób myślenia.

"My, kobiety, pojmujemy bohaterstwa, których świat nie uznaje..."

piątek, 14 listopada 2014

"Sklepy cynamonowe" Bruno Schulz

Dzieci postrzegają świat zupełnie inaczej niż dorośli, to pewne. Świat widziany oczami tego małego człowieka, który głową ledwie sięga stołu jest magiczny, barwny, wesoły, baśniowy. Dziecko często przeinacza widziane zjawiska dopisując sobie coś, czego nie było czy opowiadając niestworzone historie, na które ktoś najzwyczajniej machnie ręką i wróci na ziemię. Cofając się do czasów ponad dziesięć lat temu widzę, że świat był wtedy fascynujący na każdym kroku, a kolejny dzień przynosił następne nowe wrażenia. Gdy byliśmy dziećmi nigdzie nam się nie spieszyło, w jakiś dziwny sposób doba była dłuższa i starczała by zrealizować wszystkie wówczas niesamowicie ważne plany. Świat był miejscem dużo bardziej ciekawym niż jest teraz, rodzice byli bohaterami, a przyjaźnie zawierało się na całe życie. 

Sklepy cynamonowe to zbiór kilkunastu opowiadań, których narratorem jest dorastający Józef. Opisuje on dom rodzinny, jego bliskich czy miasteczko, w którym się wychowuje. W centrum wszystkich zdarzeń znajduje się postać Ojca, który stopniowo coraz bardziej oddala się od swojej rodziny na rzecz przejmujących kontrolę nad nim urojeń. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, Józef chłodnym spojrzeniem opisuje nerwową matkę, emanującą erotyzmem pomocnicę Adelę oraz resztę domowników czy rodzinę.

Bruno Schulz to nazwisko bezsprzecznie ważne w literaturze. Przed lekturą Sklepów cynamonowych miałam z nim do czynienia przy Procesie Franza Kafki, przy którym ten pomagał w tłumaczeniu i zilustrował. Człowiek wszechstronny, pisarz, malarz, krytyk, tłumacz. Bądź co bądź, jego dorobek jest dość szczupły, bo należą do niego tylko dwa tomy opowiadań. Przy wydaniu pierwszego, czyli „Sklepów cynamonowych”, pomogła mu pisarka Zofia Nałkowska. Schulz wzbudził także negatywne emocje u czytelników, którzy potępiali autora i zarzucali mu między innymi bezużyteczność. Zrobiło się o nim głośno, szczególnie w rodzinnym Drohobyczu, i wstąpił tym samym do środowiska warszawskiego.

Opowiadania Schulza zaczynają się w czasie jesieni, która w oczach Józefa kipi kolorami, dusznym powietrzem i powiedziałabym nawet, że dziwnym erotyzmem, który nie jest dość kompletny czy zrozumiały w oczach Józefa. Jest on wrażliwy na różnorodne emocje, które w swojej narracji nasyca baśniowością i groteską w niepokojący sposób. W opowieściach snutych przez Józefa nie ma chronologii, okres dzieciństwa jest dla niego ważny i przedstawiony w leniwy, spokojny sposób. Powolna akcja przypomina sen i na swój sposób zahipnotyzowała mnie surrealizmem zdarzeń, tajemniczymi symbolami, a szczególnie opowieścią o Ojcu, którą wciąż staram się zrozumieć. Realizm miesza się z przeobrażeniami Ojca, elementami, które składają się na trzynasty miesiąc czy sprzecznymi zjawiskami. Świat ten jest zdeformowany i zniekształcony, a Józef wciąż zdaje się nieprzerwanie trwać.

Wariacje na temat domu rodzinnego Schulz naznacza przerysowaniem, barwami, muzyką i zapachami, które tworzy w wyraźnie naturalistycznym stylu. Józef często utożsamiany jest z autorem, tak samo postać Ojca przypomina według niektórych samego Jakuba Schulza, który w oczach dziecka jest cudotwórcą. Kobiety Bruno Schulz przedstawia niemal jako manekiny. Są one puste, sztuczne i tandetne, choć prawie każda z nich nosi w sobie pewną sekretną zmysłowość. Opowiadania, w których o nich mowa noszą tytułu traktatów, co sugerowałoby ich autentyczność. Z drugiej strony mamy natomiast chorobę Ojca, którą Józef postrzega jako coś naturalnego, co nadaje bezpiecznemu domowi rodzinnemu nieco magii, fantazji. Zniknięcie Ojca nie jest wytłumaczone, może odszedł, może umarł, może zamienił się w jednego ze swoich ptasich towarzyszy.

Sklepy cynamonowe na chwilę oderwały mnie od rzeczywistości i przeniosły do Drohobycza, do świata Schulza. Przed moimi oczami wciąż przewijają się dziwne miejsca, tajemniczy ludzie i sam Ojciec, wszystko to, czego nawet sam Józef nie mógł wówczas w pełni rozumieć. Sklepy cynamonowe to poszarpane fragmenty życia, snu, marzeń i koszmarów.

"Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza."