wtorek, 29 października 2013

A tymczasem w Krakowie...

Dzisiaj o tym, co dla wielbiciela książek jest jedynym z powodów do uśmiechu podczas niekiedy szarej jesieni. Otóż Targi Książki w Krakowie. Na jednych w tym roku miałam już okazję być, edycja miała miejsce w Katowicach, ale jednak nie mogła się równać tej w Krakowie - ta była zdecydowanie lepsza. 

Zacznę od tego, że owe targi trwały cztery dni, ja wybrałam się tam akurat w sobotę, najwygodniejszy dla mnie dzień z racji, że w Krakowie nie mieszkam. Pierwsze stwierdzenie jakie mi się nasunęło, to „proszę, nie mówcie mi już więcej, że Polacy nie czytają książek”. Tłumy były niesamowite, nawet kiedy jeszcze przed otwarciem stałam w kolejce do wejścia. W całej hali było też niewymownie duszno, a przeciskanie się pomiędzy kolejkami do autorów łatwe nie było. W tym roku byłam tam jedynie by upolować jakieś przyjemne promocje, nie nastawiałam się właśnie zbytnio na autorów czy różnego rodzaju spotkania, bo zwyczajnie nie miałam tyle czasu. Ogółem było bardzo przyjemnie wszystko zorganizowane, wydawnictw masa, więc spodziewam się, że każdy znalazł tam coś dla siebie. Mnie osobiście najbardziej zadowoliło stanowisko wydawnictwa Prószyński i S-ka, gdzie kupiłam aż cztery książki (ach, King razy dwa).

Same targi były dla mnie również okazją, by spotkać się z Izulkową, moją blogową znajomą, której również książki pochłaniają sporą część życia jak zdążyłam się przekonać. Cieszę się, że miałyśmy okazję spędzić ze sobą trochę czasu gubiąc się w misternym labiryncie alejek i z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz. :)

Stosunkowo szybko zwinęłam się na dworzec, na autobus do domu, ale po dwóch godzinach wędrowania po dusznej sali byłam wyczerpana. Cena biletu ulgowego wynosiła jedynie pięć złoty, obowiązkowo trzeba było się zaopatrzyć w mapkę, bo jak już mówiłam zgubić się było bardzo łatwo. Literackich sław było mnóstwo, między innymi mogliśmy załapać się na autograf od Jakuba Ćwieka, Andrzeja Pilipiuka, Katarzyny Bereniki Miszczuk, Martyny Wojciechowskiej czy Wojciecha Cejrowskiego. W tym roku na takie atrakcje raczej nie stawiałam, ale może w przyszłym, kto wie… Jeśli dojazd z dworca na targi będzie prostszy, możliwe, że zostanę tam trochę dłużej i wkręcę się w kilka spotkań. 


 Stephen King - Carrie & Christine | Samantha Shannon - Czas żniw | Jodi Picoult - Bez mojej zgody & Głos serca

Jakby na to nie patrzeć, takie wydarzenia są mega motywujące. Sami możemy się przekonać ile osób łączy zapał do literatury, a także ile autorów, tak naprawdę osób takich jak każdy z nas, stwarza historie, które łączą nie setki, a tysiące z nas.
_______________________________________________________________________________

Info:
Od 10 listopada adres bloga zmienia się na good-impression.blogspot.com

piątek, 25 października 2013

Recenzja: "Profesor" Charlotte Brontë



Oto nadeszła wiekopomna chwila, kiedy po raz pierwszy zabrałam się za klasykę z własnej, nieprzymuszonej woli. I to nie byle jaką klasykę. Moim pierwszym spotkaniem z tego rodzaju literaturą była lektura Profesora autorstwa Charlotte Brontë, XIX-wiecznej angielskiej pisarki i najstarszej z sióstr Brontë. Znana przede wszystkim z Dziwnych losów Jane Eyre jest jedną z ważniejszych postaci klasyki brytyjskiej literatury. U mnie na pierwszy ogień poszedł właśnie Profesor, który jest jednocześnie debiutem Charlotte.

Głównym bohaterem jak również narratorem powieści jest młody, dopiero co wkraczający w dorosłe życie William Crimsworth. Wciąż poszukując własnej tożsamości i indywidualności rezygnuje z pomocy swojego dawno niewidzianego brata, który nie żywił do niego zbyt ciepłych, braterskich uczuć. Rezygnuje więc także z profitów swojego arystokratycznego pochodzenia i wyrusza do Brukseli, by odnaleźć własne miejsce. Przy pomocy przyjaciela Williamowi udaje się zdobyć posadę nauczyciela języka angielskiego w szkole z internatem. Tam na swojej drodze spotyka dwie diametralnie różniące się od siebie kobiety, które odgrywają niemałą rolę w życiu naszego bohatera poddając go wątpliwościom wiele razy.

Charlotte wykreowała wspaniały obraz dziewiętnastowiecznej Europy, ciekawie przedstawiła zwyczaje i sposób myślenia ówczesnych ludzi, ciągłą walkę o pozycję, władzę i trudy zarabiania przyzwoitej pensji. Samemu Williamowi nic nie przychodzi łatwo, nieustannie dąży do swojego celu i stara się odnaleźć swoje miejsce na obczyźnie jaką jest dla niego Belgia, podczas gdy jedynymi co mu towarzyszy są jego wiedza
i wykształcenie. Przedstawione tu relacje damsko-męskie i postać profesora pozwalałyby nam sądzić, że słowa wyszły spod pióra mężczyzny, a nie kobiety. Język, jakim nas uraczyła autorka pozwala nam przenieść się w jej czasy, a precyzyjne opisy kultury
i zachowań ludzkich XIX wieku potęgują to wrażenie u czytelnika.

Postacie są bardzo intrygujące, każda ma swój odmienny, niekiedy modelowy w ówczesnych czasach charakter, a ich wypowiedzi nieraz spowodowały, że na mojej twarzy wykwitł uśmiech. Nie potrafię nawet opisać jak bardzo uwielbiam język, którym posługują się bohaterzy niedzisiejszych powieści. Wyższość, arogancja i wyważone słowa wprost ociekające ironią natychmiastowo wprowadzają mnie w klimat takich powieści. Cóż więcej powiedzieć. Charlotte jest mistrzynią w konstruowaniu barwnych dialogów i pięknych opisów swoich powieści.

Co ciekawsze, w losach Williama możemy bardzo łatwo odnaleźć wątek autobiograficzny. Charlotte wraz z siostrą Emily przed debiutem swojej powieści wyjechała właśnie do szkoły z internatem w Brukseli. Nauczała tam angielskiego w zamian za naukę. Tam zakochała się w swoim przełożonym, który jednak nie odwzajemniał uczuć młodej autorki i uważał je za niestosowne. W efekcie tego, Charlotte została odsunięta od posady. Ta choćby historia zachęca mnie do głębszego zaczytania się w perypetiach sióstr Brontë, gdyż ich losy wciąż nie są nam do końca znane.

Profesor to powieść zdecydowanie warta poznania. Język i fabuła nie przyciągną oczywiście każdego, tego typu książki nigdy nie są lekką lekturką, trzeba się z tym zgodzić. Sama akcja nie jest dynamiczna, a niektóre opisy są czasem przydługawe, ale całość wypada naprawdę wspaniale. Biorąc poprawkę na to, że Profesor był Charlotte, wciąż jest perełką angielskiego klasyki. Pomimo upływu czasu te powieści pozostają żywe, a wiele zachowań czy uczuć wcale nie różni się tak bardzo od tych dzisiejszych.

Ocena: 9/10 

"Wszystko osiąga w pewnej chwili swój kres, zarówno każdy rodzaj uczucia, jak i każde położenie w życiu."

niedziela, 20 października 2013

"We got places to go, we got people to see"

Częstotliwość dodawania notek wzrosła u mnie ostatnio do tygodnia jak widać. No cóż, dzisiejsza będzie z kolejnymi zdjęciami do projektu oraz napomknę o dwóch sprawach.
Sprawa pierwsza to taka sprawa, że jutro, czyli 21 października, mojemu blogowi stuknie już roczek. Kiedy przypomniałam sobie, żeby sprawdzić datę pierwszego dodanego posta, byłam prawie pewna, że rocznica tej daty już niedawno minęła, ale jak widać udało mi się tego nie przegapić. Rok to co prawda niedługo, ale tradycyjnie chciałam Wam powiedzieć, że nie sądziłam, że będę tu tak długo. Należę do osób, u których słomiany zapał jest na porządku dziennym, więc obstawiałam maksymalnie kilka miesięcy działalności, nie dłużej. Z perspektywy czasu cieszę się, że tak długo zostałam, bo w ostatnich miesiącach poznałam wiele pozytywnych, wspaniałych osób. Choćby dla przykładu dziewczyny, z którymi spotkałam się po raz pierwszy twarzą w twarz na spotkaniu kilka tygodni temu. Z niektórymi jestem blisko, z niektórymi nie, ale dziękuję każdemu z osobna. :)

Podsumowując... na dzień dzisiejszy mam dwustu dwudziestu sześciu obserwatorów, a to jest mój sto czterdziesty piąty post. Dziękuję Wam jeszcze raz!

A druga sprawa to taka, że Marta miała wczoraj urodziny, więc jeszcze raz życzę jej wszystkiego najlepszego! :)

_____________________________________________________________________________________

14.10.2013
15.10.2013 | 16.10.2013
17.10.2013
18.10.2013
20.10.2013
Miłego dnia!

sobota, 12 października 2013

Where did you go?

Siedząc w fioletowym fotelu z ciepłym kubkiem herbaty piszę do Was, jako że zdałam sobie sprawę, że sposobność do tego miałam ostatnio tydzień temu. Tydzień upłynął mi nieco zbyt sennie pod znakiem Mickiewicza i Słowackiego, którzy razem wzięci tworzą mieszankę wybuchową. Adam i jego wesoły inaczej Konrad oraz Juliusz, któremu wciąż jest smutno nie dają licealiście pożądanego powera. Dramaty humanisty.
Ale nie rozgadując się zbytnio zaznaczę, że to post fotograficzny. Kolejne fotografie z projektu Miesiąc w obiektywie + to, co ostatnio gra u mnie w tle.






W jesienne dni w ostatnim czasie królują u mnie Arctic Monkeys z najnowszym albumem, ale także...

sobota, 5 października 2013

Where we got left to run?

Wrzesień dłużył mi się niesamowicie, więc cieszę się, że wreszcie nastał październik. Rutyna dopadła mnie co prawda już dawno temu, ale wciąż nie mogłam się doczekać kiedy ten pierwszy miesiąc szkoły dobiegnie końca. W nocy śpię, późnymi wieczorami się nie uczę, więc jest jako tako lekko, ale kiedy przychodzi piątek padam ze znużenia. Sobota jest dla mnie dniem kiedy się wyłączam, wyciszam i praktycznie nie robię nic pożytecznego. Odpoczynek. Relaks.

A jesienna chandra? Nie dopadła i nie dopadanie (a przynajmniej mam taką nadzieję). Polubiłam jesień, polubiłam październik. Październik jest fajny, jest ładny i jest przyjemny. Teraz, kiedy już wpadłam po uczy w fotografię prawdziwie dostrzegam piękno tej pory roku. Czerwienie, pomarańcze czy żółcie spadających drzew i wcześnie zachodzącego słońca. Tymi myślami kierowałam przystępując do projektu "Miesiąc w obiektywie", o którym możecie poczytać w zakładce u góry (albo w linku tu).


piątkowe przyjemności
_________________________________________________________________________________

"Miesiąc w obiektywie" - dzień czwarty.