wtorek, 26 listopada 2013

Recenzja: "Szczęściarz" Nicholas Sparks



Co byłoby dla ciebie większym zaskoczeniem? Znalezienie zdjęcia pięknej dziewczyny w samym środku piekła na ziemi czy fakt, że owo zdjęcie niewytłumaczalnie chroni cię przed niebezpieczeństwami, przed którymi twoim kolegom nie udaje się ujść z życiem? Nie mając nic do stracenia wyruszasz przez cały kraj, by podziękować nieznajomej, która nieświadomie ratowała Ci życie przez cały ten czas. Nie zawsze jest jednak tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać…

Logan Thibault jest byłym żołnierzem, który ma za sobą niejedną zmianę w Iraku. Z tego właśnie miejsca nie wszystkim udaje się wydostać bez szwanku, główny bohater dokonuje tego z małą pomocą nieznajomej. Talizmanem Logana jest zdjęcie znalezione na pustyni, zdjęcie przedstawiające kobietę, którą po powrocie do domu decyduje się odnaleźć za namową przyjaciela. Victor oprócz uświadomienia Loganowi jego szczęścia związanego ze zdjęciem, próbuje przekonać go, że jego przeznaczeniem jest odnaleźć dziewczynę i wynagrodzić jej to wszystko. Thibault wyrusza pieszo w towarzystwie psa Zeusa aż do Hampton, by osiągnąć wyznaczony sobie cel. Beth, dziewczyna z fotografii, nie ma w życiu lekko z dziesięcioletnim synem i byłym mężem, który jest jednocześnie wnukiem najbardziej wpływowego obywatela miasta. Na głowie ma również masę innych obowiązków, dom oraz babcię, którą musi się opiekować. Czas na wielką miłość zawsze się znajdzie, nie zawsze jednak nie będzie ona niczyją przeszkodą.

Nicholas Sparks to autor, którego znamy głównie jako autora literatury romantycznej. W większości trafia zapewne do damskiej części czytelników, a ekranizacje jego powieści są znane na całym świecie i z pewnością każdy z nas słyszał kiedyś o Ostatniej piosence, Pamiętniku, I wciąż ją kocham czy o Jesiennej miłości, które powstały właśnie na podstawie historii spisanych przez Nicholasa. Szczęściarz jest kolejną powieścią napisaną w stylu Sparksa, która dotyczy oczywiście tematu jakim jest miłość.

Postaci w książce nie mamy zbyt wiele, możemy się spokojnie skupić na każdej z nich, bo każda ma swój odmienny i interesujący charakter oraz zmaga się ze swoimi problemami. Choć mają wiele dobrych momentów, muszę przyznać, że niekiedy dialogi wydały mi się wymuszone. Z góry wiadomo, że nie zaistniałyby w normalnej rozmowie. Raziły mnie także niektóre wypowiedzi dziesięcioletniego Bena, który chociaż nad wyraz dojrzały na swój wiek, nie powiedziałby jednak słów tak poważnych i przemyślanych, które czasem się mu zdarzały.

Nicholas Sparks jest autorem, którego styl jest dość charakterystyczny; krótkie, ale treściwe opisy, brak zastojów w akcji czy liczne retrospekcje i podział rozdziałów na punkty widzenia wydarzeń poszczególnych postaci w książce. Szczęściarza czytało mi się bardzo przyjemnie i szybko, budowanie napięcia i zwroty akcji jedynie to ułatwiają. Sparks pokazuje życie takie, jakie jest, problemy, które może mieć każdy z nas oraz odnajdywanie szczęścia, do którego tak uparcie dążymy.

Historia Logana uświadamia nam, że warto jest walczyć o miłość, nawet jeśli nie będzie to proste. Jest ona także podnoszącą na duchu opowieścią o życiu, poszukiwaniu w świecie własnego miejsca oraz mierzeniu się z problemami niezależnymi od nas. Sądzę, że każdy byłby w stanie odnaleźć w tej powieści coś dla siebie, bez względu na wiek czytelnika. Pozwólmy sobie zrozumieć, że nasze losy, tak jak losy bohaterów książki, to często szczęście w nieszczęściu.

Ocena: 7/10

"Kiedy ktoś jest tak wyjątkowy, wiesz o tym prędzej, niż się spodziewasz. Poznajesz to instynktownie i masz pewność, że cokolwiek się stanie, już nigdy nie będzie nikogo takiego jak on."

wtorek, 19 listopada 2013

Recenzja: "Carrie" Stephen King



Niewinna, wyśmiewana i dręczona, a przecież taka sama jak cała reszta. Wychowana przez fanatyczkę religijną, trzymana na niewiarygodnie krótkiej smyczy, dorastająca pod kopułą niewiedzy stworzonej przez matkę. Dziewczyna będąca codziennie obiektem żartów, wyzwisk czy pełnych obrzydzenia spojrzeń. Los podstawia jej nogę niemal na każdym kroku, czyhając na upadek przy salwach śmiechu. Ta znosi ze spokojem upokorzenia i chichoty nieświadomie rosnąc w siłę. Z dnia na dzień kumuluje w sobie złość, której kiedyś już nie będzie potrafiła trzymać na wodzy. A wtedy wszyscy jej oprawcy pożałują, wszyscy zobaczą jej prawdziwą naturę. 

Carrie to zwyczajna dziewczyna. Nie jest uderzająco piękna, ale nie jest też brzydka. Nie jest głupia, nie zrobiła nic, czym mogłaby podpaść swoim rówieśnikom. A pomimo to, została popychadłem i obiektem drwin ze strony znajomych ze szkoły. Carrie jest w oczach innych dziwadłem, które nie ma prawa bytu, jest powodem do śmiechu i wytykania palcami. Nie różniłaby się tak bardzo od swoich kolegów, gdyby nie moc, którą posiada. Moc, która apogeum osiąga na wiosennym balu w Chamberlain w stanie Maine w roku 1979. 

Cała powieść jest mieszanką narracji, artykułów z gazet, zeznań świadków i ocalałych oraz fragmentami książek naukowych czy psychologicznych. Oprócz głównego biegu wydarzeń, autor podrzuca nam przerywniki w postaci wyżej wymienionych form, które pozwalają nam już z samego początku zorientować się jak potoczy się akcja i czego możemy spodziewać się w finale powieści. King serwuje nam różnego rodzaju teorie i przypuszczalne zbiegi wydarzeń, które mogły mieć miejsce w rodzinie Carrie. Chociaż nauka wyklucza zjawisko telekinezy, niektóre fragmenty zakładają, że powodem zaistnienia tej nadnaturalnej sytuacji były niefortunne powiązania genetyczne, podobne do dziedziczenia hemofilii.

Moja przygoda ze Stephenem Kingiem rozpoczęła się stosunkowo niedawno. Wciąż dziwię się sama sobie, że jeszcze te cztery czy pięć lat temu pochłaniając stosy książek nie trafiłam na żaden horror jego autorstwa. Aż wreszcie podsunięto mi „Miasteczko Salem” i tak wpadłam po uszy. Pamiętam, że nieco ciężko było mi przebrnąć przez początki Salem, opisy niemiłosiernie mnie nudziły, ale czytałam, czytałam, czytałam aż ostatnie 200 stron przemknęło mi przed oczami w ciągu kilku krótkich godzin. Zamknąwszy oprawę książki wpatrywałam się w las, którego widok miałam wtedy przed oczami i kontemplowałam tak, jak tylko mogłam w wieku 15 lat. Z kontemplacji tych wynikło, że jest to naprawdę dobra książka. Naprawdę dobra książka, z której pokroju niczym wcześniej nie udało mi się spotkać. Teraz mając już za sobą te pierwsze, ciężkie zmagania z tego typu literaturą, z ogromnym zaciekawieniem zabrałam się za lekturę Carrie. 

Powieść ta jest, jak wszyscy zainteresowani wiedzą, debiutem Kinga. Mogę nawet powiedzieć, że debiutem nie byle jakim. Wyraźnie widać, że to jego początki, styl jakim teraz operuje nie różni się zupełnie od Carrie, ale jest o wiele bardziej wyraźny niż w powyższym horrorze, w którym elementy grozy są nie tyle co straszne, a przykre. O tak, mamy momenty, to oczywiste. Ale nie tyle powieść mnie przeraziła, a raczej zasmuciła. Potworem wychodzącym z szafy nie jest tu sama Carrie, która zrobiła to, co zrobiła, ale jej matka. Religijna aż do przesady Margareth White. Margareth wyrządzała Carrie krzywdę od jej najmłodszych lat, od wyzwisk, po zrażanie do najmniejszych rozrywek, aż po zamykanie na długie godziny w komórce. Matka Carrie nie była świadoma swojej ciąży prawie do samego jej końca. Uważała natomiast, że powiększający się brzuch jest powodem raka, na którego cierpi, i który będzie powodem jej śmierci, po czym będzie mogła dołączyć do swojego męża po drugiej stronie. Uważam, że to właśnie Margareth poprzez motywy, które nią kierowały jest grozą tej książki.
King w większość akcji swojej powieści umieścił w murach liceum Carrie. Szkoła średnia potrafi być naprawdę parszywym miejscem dla niektórych nastolatków. Nie zawsze wiąże się z najlepszym czasem w życiu człowieka, często jest to właśnie najgorszy czas, który trzeba przetrwać. Carrie jest dość przykrym przykładem torturowanej nastolatki, która mierzy się ze strachem, niebezpieczeństwami i agresją ze strony tych wyżej postawionych w szkolnej hierarchii. Tym samym przedstawione postacie wydawały się tak realne jak tylko mogłyby być.

Carrie nie jest typowym horrorem, który mógłby sprawić, że będziemy się bać szmerów za oknem, nie zmusi nas do schowania głowy pod kołdrę, ale zmusi nas do myślenia. Do przemyślenia tego, że największym potworem w tym świecie może być człowiek. King wybrał temat stosunkowo nieskomplikowany, ale dobitnie uświadomił nam jak niesprawiedliwy potrafi być los i jaką krzywdę może wyrządzić głupota ludzka. Carrie jest powieścią ponadczasową, a dla fanów Kinga pozycją obowiązkową.

Ocena: 10/10

„Tylko że żal jest jak plaster na zranione uczucia. Możesz powiedzieć, że jest ci przykro, kiedy wylejesz kawę albo kiedy spudłujesz podczas gry w kręgle. Prawdziwy żal jest tak samo rzadki jak prawdziwa miłość.”

środa, 13 listopada 2013

I'm getting social.

Złota jesień jest już daleko za nami, odeszła przynajmniej na kolejne dziesięć miesięcy i zastąpił ją ten brzydszy, przedzimowy okres. Ja natomiast nie narzekam i pomimo wszystko udaje mi się przeżyć listopad, a i nawet go nie znienawidzić. A poza tym... rutyna, rutyna i jeszcze raz rutyna. Bo kiedy nie jestem w szkole, to czytam książki, a kiedy nie czytam książek, to się uczę, a czasem także staram się brać udział w wydarzeniach typu maraton z języka angielskiego. Bo przecież nie powiem, że jestem leniwa.

A nawiązując do tytułu... W tak zwanym międzyczasie wpadłam w szpony bezlitosnych i zabierających resztki wolnego czasu aplikacji, które przypadkiem znalazły się na moim telefonie. O, tak, mam tu na myśli twittera i instagram. Broniłam się rękami i nogami przed założeniem konta na tych uzależniających portalach, ciekawość jednak wzięła w górę i najwyraźniej wpadłam w to jak wszyscy inni. Zapamiętać: ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Nie pozostaje mi w tym temacie nic poza zaproszeniem Wam na instagram, bo na twitterze ostatnio wieje nudą.

Jak już wspomniałam, nuda, rutyna i monotonia powoli przejmują moje życie, więc postaram się jakoś z tym walczyć. Czas zrobić coś dla siebie i mieć coś czym można by pochwalić się w podsumowaniu roku. A przynajmniej nie dać za wygraną. Postaram się zrobić coś dla siebie, obiecuję.

_____________________________________________________________________________________

Najbliższe czytadła prezentują się natomiast tak:


Miłego wieczoru!

niedziela, 3 listopada 2013

Miesiąc w obiektywie - podsumowanie października

Październik nie był dla mnie niezwykle ciekawym miesiącem, dlatego też przychodzę do Was głównie z podsumowaniem projektu organizowanego przez Kamilę. Polegał on na robieniu zdjęć cały październik oczywiście.

Październik był pełen urokliwych widoków złotej jesieni, był miesiącem kiedy zaczęłam wylewać swoje złote myśli na twitterze, choć nie wiem jeszcze jak długo tam wytrwam, zrobiłam masę zdjęć (dużo więcej niż we wrześniu), a i pogoda temu sprzyjała.

Nie rozpisując się zbytnio żegnam ten miesiąc, a przy tym zaznaczę, że jesteśmy już bliżej końca tego roku, świąt i całej zimowej atmosfery.
Wszystkie projektowe zdjęcia możecie obejrzeć tu - październik w obiektywie.






Udanego listopada!