poniedziałek, 28 września 2015

"Opactwo świętego grzechu" Sue Monk Kidd

Satysfakcja. Czym jest? Wycieczką do Ameryki, życiem u boku ukochanej osoby, założeniem rodziny, awansem w pracy… Gonimy za samospełnieniem, często kompletnie zapominając o rzeczywistości, po to, by po latach stwierdzić, że to jednak nie to. Łapiemy się czegoś, trzymamy mocno i stajemy się więźniem marzenia sprzed lat. Zawód, wypalenie, zmęczenie. Gdzie szukać pomocy, gdy jest już za późno, by zmieniać całkowicie swoje życie? Czy nawet najbardziej szalona, lecz upragniona decyzja może uszczęśliwić? To, co było powróci, przypomni o sobie i sprawi, że zatęsknimy za rutyną. Stabilizacja to coś, czego prędzej czy później wszyscy zapragniemy, nawet jeśli od czasu do czasu przychodzi zwątpienie. 

Gdy Jessie Sullivan była małą dziewczynką, jej ojciec zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Dziewczynka dzieliła z nim niezwykłą więź, więc gdy go zabrakło, zmuszona została żyć jedynie z matką u boku. Nigdy nie układało im się wspaniale i dziś, gdy Jessie jest już dojrzałą kobietą, sprawy również nie idą po jej myśli. Z rodzinnego gniazda wybyła w wielki świat córka jej i Hugh, rozpoczynając studia w innym mieście. Dom opustoszał, etat matki zmalał do niemalże jednej czwartej, nuda i rutyna stały się uciążliwe, a w końcu telefon z wieściami o samookaleczeniu się matki całkowicie druzgoczący. Jessie Sullivan wyjeżdża do rodzinnego miasta, do przeszłości, którą myśli, że całkowicie zostawiła już za sobą, problematycznej matki i kryzysu tożsamości.

Opactwo świętego grzechu to moje drugie spotkanie z Sue Monk Kidd. Pierwsze przy Sekretnym życiu pszczół było cudowne. Pochłonęłam w jeden dzień, opiłam się ładnymi słowami i wciąż uśmiecham się na myśl o tej miodowej historii. Czarne skrzydła tak polecane, tak kochane, tak urzekające…wciąż przeze mnie nieprzeczytane, przyznaję ze wstydem. Sue Monk Kidd znana jest przede wszystkim z poruszania tematu niewolnictwa w Ameryce, walki o prawa kobiet czy ograniczeń nakładanych na poszczególne grupy w społeczeństwie. Bo barier być nie powinno. Bo nie ma ludzi gorszych i lepszych. I o tym mówi nam w obu tych książkach amerykańska pisarka. Opactwo świętego grzechu jest zgoła inne. Czy gorsze? Niekoniecznie, lecz bardziej intymne, poruszające problemy nie tyle społeczne, co wewnętrzne, problemy jednostki. Sue Monk Kidd zagłębia się w kobiecy umysł i odkrywa kawałek po kawałku kryzys wieku średniego i przewartościowanie wartości, które następuje w pewnym momencie życia. 

Sue Monk Kidd raz za razem zachwyca mnie językiem w swoich powieściach i sprawia, że niemalże płynę przez kolejne rozdziały. I tu mnie nie zawiodła. Ledwie zauważyłam, gdy przewracałam ostatnią znów stronę. Jej książki są wyjątkowe, muszę przyznać, emanują pewną przyciągającą czytelnika magią, nie sposób się oderwać. Opactwo świętego grzechu kuleje jednak pod względem fabuły, bo była ona zaskakująco dość prosta, średnio rozbudowana i bądź co bądź bez efektu fajerwerków. W tej powieści autorka postawiła na zwyczajną kobietę wiodącą typowe życie czterdziestoletniej kobiety. Co się zmienia? Jej córka wyjeżdża, matka po latach daje o sobie znać w nieprzyjemny sposób, a związek z mężem traci swą wyjątkowość, namiętność i staje się nudnym i znanym punktem w jej życiu. Jessie Sullivan szuka dreszczyku emocji w ramionach innego mężczyzny, sądzić by można, że ostatniego do tej oto roli. Myśli naszej bohaterki nie pozostawiają pytań, czytamy z niej jak z otwartej księgi, przeżywamy wzloty i upadki, poznajemy jej pobudki. To natomiast sprawia, że choć rozumiejąc powody poczynań bohaterki, nie mogłam jej polubić. 

Sam tytuł mówi jednak o opactwie, a to z kolei jest miejsce cudowne, tajemnicze i niebywale magiczne. To tam właśnie znajduje się Syreni Tron, o którym krążą niesamowite legendy, a turyści przybywają na wyspę właśnie z jego powodu. Klasztor, małomiasteczkowość i woda otaczająca społeczność, której warunki dyktowane są właśnie przez ten żywioł. Ten niepokój, ta wyjątkowość tego miejsca i kobiety mieszkające tam całe swe życia, a w które Sue Monk Kidd tchnęła zdumiewającą energię, oczarowują w Opactwie świętego grzechu. Wciąż pod wrażeniem kunsztu literackiego autorki, choć nieco przybita decyzjami głównej bohaterki, wyczekiwać będę na jej kolejne książki na mojej półce. „Opactwo świętego grzechu” to powieść mądra, wyważona, dość intymna jak już wspomniałam i refleksyjna, oczywiście. Bo w życiu nie wszystkie nasze wybory będą trafne, nie każde marzenie możliwe do zrealizowania i nie każda wyimaginowana utopia tak wspaniała jak w założeniu.


wtorek, 22 września 2015

"Między światami. Moje życie i niewola w Iranie" Roxana Saberi

Jesteśmy ludźmi wolnymi. Nieważne jak głośno wykrzykiwalibyśmy, że jesteśmy więźniami własnej rzeczywistości, że jesteśmy zniewoleni przez rodziców, szefa, pracę domową, zbyt krótką dobę, komunikację miejską czy niewystarczającą ilość spodni, jesteśmy ludźmi wolnymi. Możemy swobodnie wyjść na świeże powietrze, używać nici dentystycznej i grzebienia, rozmawiać z bliskimi, spotykać się ze znajomymi, jeść co tylko nam się podoba, korzystać z Internetu i pisać maile, których nikt poza ich odbiorcą nie przeczyta. Dla Roxany Saberi wolność zaczyna się wtedy, gdy można korzystać z długopisu, nosić własną bieliznę i spać z głową na poduszce. Dziennikarka była jednak przez długie miesiące przetrzymywana w zupełnie innym świecie. Przetrwała, ale co ważniejsze, odzyskała wolność. 

Życie Roxany Saberi rozpadło się na małe kawałki 31 stycznia 2009, gdy brutalnie została wyciągnięta ze swojego irańskiego mieszkania i wpuszczona w wir przesłuchań, absurdalnych zarzutów i zimnych pomieszczeń z kratami w oknach. Dziennikarka oskarżona została o szpiegostwo dla amerykańskiego CIA na terenie Iranu i tym samym działanie na szkodę arabskiego państwa. Jej historia wywołała burzę w mediach na całym świecie, w każdym jego zakątku ludzie jednoczyli się z niesłusznie osądzoną kobietą, śledzili najświeższe doniesienia, wyczekiwali na proces, prowadzili głodówki wraz z Roxaną i dopingowali ją w walce o wolność. Teherańskie więzienie Evin to okrutne miejsce. Więźniowie zwykle niewinni, zmuszani są do fałszywych zeznań, maltretowani są psychicznie i fizycznie, spędzają miesiące i lata w nieludzkich warunkach po to, by irańskie władze miały na koncie masę rzekomych szpiegów i sprawiały pozory bezpieczeństwa na terenie własnego kraju. Z Evin nie każdy wychodzi, więźniowie często znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Roxana Saberi została zwolniona 11 maja 2009 roku

Sześć lat wcześniej, dziennikarka rozpoczęła pracę nad własną książką. Książką, która pokazywałaby Iran od podstaw, od wewnątrz i z punktu widzenia jego mieszkańców. Sama jest perskiego pochodzenia, czuła się związana z krajem, o którym ma zamiar pisać, więc nie zaprzestała pracy. Roxana przeprowadziła masę wywiadów z ludźmi z różnych środowisk kulturowych, spotkała na swojej drodze wiele interesujących postaci i zgromadziła tony dokumentów, artykułów i materiałów dostępnych dziennikarzom. Nie zdawała sobie sprawy, że jej każdy krok był monitorowany, każdemu wyjazdowi towarzyszyli tajni agenci, a każda rozmowa telefoniczna podsłuchana i spisana w aktach. Irańskie władze miały w rękach całe jej życie, od nazwisk znajomych, po przeprowadzone rozmowy, codzienne zwyczaje i odbyte podróże, nawet te prywatne. Na ich podstawie ułożyli skomplikowane oskarżenie, które było niczym innym jak przeinaczeniem faktów i dopisaniem własnych, nieprawdziwych teorii. 

Między światami. Moje życie i niewola w Iranie to obraz irańskiego społeczeństwa i systemu politycznego z pierwszej ręki. Roxana Saberi powracając z więzienia Evin skrzętnie spisała całą historię od wtargnięcia agentów do jej mieszkania, po odzyskaną wolność. Była to długa droga, której towarzyszyły zwątpienie, złość, niemalże psychiczne złamanie dziennikarki, strajki i przyjaciółki więźniarki, które wspierały swoją wiarą w lepsze jutro, otwartymi ramionami i własnymi historiami. Życie kobiety w Iranie nie jest usłane różami. Strach, poddanie mężczyznom, wieczny hedżab zakrywający włosy, czyli jeden z najważniejszych atrybutów kobiecości. Saberi od początku poddana była manipulacji. Została zmuszona do fałszywych zeznań z obietnicą szybkiego wyjścia na wolność, przekonywana o własnej samotności, pozbawiona kontaktu z rodzicami i nękana wizją spędzenia w Evin całego życia. Czasami zdawało się, że śmierć może być jedynym wyjściem… Że ta coś zmieni. Już nie dla niej, ale dla innych współwięźniarek, kobiet i mężczyzn, którym przypisywano nieprawdopodobne życiorysy. 

 Roxana Saberi wykazała się ogromną odwagą odmawiając fałszywych zeznań i walcząc o prawdę. Między światami to nie tylko dzieło literackie, to nie opowieść o niewoli, którą przeczytamy w książce, to nie coś, co ma swój koniec. To rzeczywistość. To się dzieje tam naprawdę. Saberi otrzymała międzynarodowe wsparcie i pomoc w uwolnieniu się od kolejnych absurdów irańskiego reżimu. Co z resztą? Innym pozostał jedynie strach, brak kontroli i zimna podłoga ze starym kocem w nocy. Ludzie przychodzą i odchodzą, często znikają bez śladu. W Iranie dziennikarze nie są mile widziani, niepotrzebnie wywlekać na światło dzienne te wszystkie tajemnice, aresztowania i egzekucje, które trzymają w ryzach bezwolne społeczeństwo. Stabilizacji w kraju nie zapewni kontrola i przerażenie. Gdzieś między światami istnieje więzienie Evin pełne pojedynczych historii, poniżanych kobiet i bitych mężczyzn. Książki Roxany Saberi nie sposób ocenić, dobrze jednak być świadomym tego, jak wyglądać może czyjaś codzienność w odległym kraju.

"Aktywistki walczące o prawa kobiet, studenci, związkowcy, dziennikarze, blogerzy, pracownicy naukowi, politycy i wielu innych stawało pod zarzutami politycznymi, choć reżim w swoich oskarżeniach wolał się powoływać na względy bezpieczeństwa, a nie na pobudki polityczne."


piątek, 18 września 2015

"Barca vs. Real" Alfredo Relaño

Real Madryt i FC Barcelona to największa rywalizacja w świecie futbolu. Dla kibiców są jak dobro i zło, Mickiewicz i Słowacki, Charles Xavier i Magneto, Thor i Loki… Nie chcę zbytnio popłynąć w tym szaleństwie, ale mam nadzieję, że dobrze zobrazowałam tą sytuację. Sama nazywam siebie madridistą. Tato zaszczepił we mnie miłość do piłki nożnej i to dzięki niemu co mecz przywdziewam królewską biel. Meczem nad meczami jest El Clasico. Zdarza się co najmniej dwa razy w sezonie, zatrzymuje czas i wstrzymuje oddechy kibiców obu drużyn. Największa gra toczy się oczywiście poza boiskiem i między innymi o tym pisze się książki. Temperatura rośnie, wydaje się niebotyczne kwoty pieniędzy, a wielkie nazwiska tworzą historię. Na to nie można być obojętnym. Nawet jeśli nie jesteś specem w temacie ligi hiszpańskiej, El Clasico sprawi, że opowiesz się za którymś z gigantów dzisiejszej piłki. 

Moja przygoda z futbolem trwa już parę dobrych lat. Obejrzałam niejeden mecz, przeżyłam masę wzlotów i upadków mojej drużyny, martwiłam się kontuzjami, cieszyłam z dobrych transferów, Złotych Piłek zdobytych przez Cristiano czy zwycięstw w meczach z Barcą. Raz nawet widziałam żywe legendy piłki nożnej w stosunkowo niewielkiej odległości ode mnie z miejsca na trybunie Stadionu Narodowego, tu w Polsce. Pomimo porażki, wspominam ten dzień z niemalejącą ekscytacją. Każdy mecz Realu śledzę z dużymi emocjami przed ekranem telewizora w domowym zaciszu czy w towarzystwie innych sportowych wariatów w podziemnym klubie ubrana w białą koszulkę z Królewskim herbem, która jest moim osobistym skarbem. Jestem madridistą. Podczas słuchania hymnu mam ciarki na plecach, ze zlotów kibiców mam wspaniałe wspomnienia, a na półkach mojej biblioteczki trzymam również książki o futbolu i jego gwiazdach. Dobrze mi z tym. Dlatego też wpadła w moje ręce książka Alfredo Relaño. 

Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć to krótko mówiąc historia o tym jak, dlaczego i kiedy Ci z Realu oraz Ci z Barcelony zaczęli się nie lubić. Alfredo Relaño, autor książki, to postać interesująca sama w sobie. Wychowany został przez ojca związanego z Madrytem i matkę, która jest z pochodzenia Katalonką. Pomimo tej sprzeczności, swoje życie sportowe związał z Marcą, El Pais czy dziennikiem As, które stały zawsze po stronie Los Blancos. Po latach przygotowywań i życia w centrum futbolowego chaosu przedstawia nam książkę o rywalizacji największej z wielkich. Książkę subiektywną, lecz trzymającą się faktów, szczerą i dokładną, bo, bądź co bądź, są to informacje z pierwszej ręki. Alfredo Relaño stara się przytoczyć wszystkie, nawet te pomniejsze, sytuacje, które jedynie dolewały oliwy do ognia w rywalizacji klubów na boisku. Nienawiść rosła od samego początku, sytuacja polityczna sprzyjała tym Białym, sędzia natomiast Blaugranie, a z kolei Pan F. przeniósł się z jednego klubu do drugiemu, czym zdenerwował wszystkich tu obecnych. Kibice pamiętają, często są bezlitośni pod wpływem emocji, fani tych dwóch drużyn z przyjemnością odgrodziliby się murem, byleby tylko na siebie nie patrzeć. Rywalizacja Realu i Barcelony jest tak piękna, jak brutalna. 

Książka Alfredo Relaño nie jest oczywiście jedyną na rynku o tej tematyce. Czy jednak jest warta przeczytania? Oczywiście, informacje zebrane podczas kariery dziennikarza, cytaty, fragmenty wywiadów czy innych książek o Gran Derbi, zdjęcia i komentarz autora. Barca vs. Real jest jak na dzisiaj kompletna, Relaño zaczyna od samego początku i kończy w okolicach ubiegłego sezonu. Liga trwa, do pierwszego El Clasico możemy już odliczać dni i godziny, a historia się toczy. Real i Barca to nieskończona historia, powstanie jeszcze wiele takich książek, będzie miała miejsce jeszcze nie jedna afera czy inny kontrowersyjny transfer. To piłka nożna, Czytelniku, nigdy nie wiesz, co się stanie w przyszły weekend.


poniedziałek, 14 września 2015

"Tease" Amanda Maciel

Na podstawie obejrzanych przeze mnie amerykańskich filmów traktujących o młodzieży, porwałabym się na stwierdzenie, że szkoła średnia to najgorszy i jednocześnie najlepszy czas w życiu człowieka, a co ważne, na pewno siejący największe zniszczenie w głowie, w umyśle, w głupim nastolatku. To czas huśtawek nastroju, pierwszych miłostek, zdrad, seksualnych poszukiwań, przyjaciół na zawsze i na chwilę, ale także kółek tematycznych w szkołach, króla i królowej balu, grup nie możesz siedzieć przy naszym stoliku, dokuczania, wyzwania, wojen na fajność i przemocy w sieci, która boli bardziej niż fizyczna. Amerykańskie nastolatki zakochują się w łobuziakach, wampirach, motocyklistach, Johnie Travolcie czy też sieją spustoszenie na balach maturzystów starając się zabić cały rocznik i osoby towarzyszące. Żyjąc w Polsce, porównałabym ten okres zniszczeń i odchyleń od normy do naszego gimnazjum. To właśnie siedlisko królowych szkoły, poszukiwania własnej tożsamości, szantaży i pierwszych wyskoków z alkoholem podkradzionym dziadkowi. Licealiści mają natomiast w głowach imprezy, weekendy ze znajomymi i widmo matury. W dwudziestym pierwszym wieku wyzwisko na szkolnym korytarzu to nic takiego. Staje się bolesne, gdy wyświetla się na twoim facebookowym koncie, tweetcie od nieznanego konta czy przerobionym zdjęciu z twoją twarzą. Wtedy boli. Co jednak lubię powtarzać – życie jest jakoś piękniejsze po skończeniu szkoły. School hero, life zero – Amerykanie też to wiedzą. 

Emma Puntam popełnia samobójstwo zaciskając pętlę na swojej szyi. Sara i jej znajomi nie zauważyli momentu, w którym docinki stały się znęcaniem, zwykły brak sympatii nienawiścią, smutek depresją, a Emma przeszłością. Dziewczyna nie widzi swojej winy w tragedii, to nie ona zabiła, nie ona jedna dokuczała. Sara chce swoje życie z powrotem. Codzienność zmienia się jednak nie do poznania. Reporterzy, kamery, szkoła letnia, psycholog i niekończące się zeznania w lodowato zimnym pokoju. Emma zabiła się sama. Po co szukać winnego? Spojrzenia całej szkoły, całego miasta kierowane są na grupkę nastolatków. Sprawców, morderców, okrutnych i bezlitosnych. Emma spogląda na Sarę z każdej gazety, w której szerzone są teorie spiskowe na temat śmierci nastolatki. Skoro to ona wszystko zepsuła, sama się zabiła, to dlaczego ten ciężar gdzieś w środku wciąż daje o sobie znać? 

Sara nie zawsze cieszyła się opinią popularnej dziewczyny. Jeszcze jakiś czas temu niczym się nie wyróżniała, a na szkolne piękności i wysportowanych przystojniaków mogła sobie jedynie popatrzeć. Z odsieczą przyszła Brielle. Dziewczyna popularna, towarzyska, ekscentryczna, łatwo zjednująca sobie przyjaciół i co ważne, rozrywkowa. Nowa przyjaciółka Sary wciągnęła ją w świat ładnych ludzi, imprez, randkowania i nieprzejmowania się jutrem. Sara wybiła się na opinii swojej towarzyszki, stała się zauważalna, zyskała cudownego chłopaka i mogła poczuć się kimś ważnym u boku Brielle. Gdy ktoś rzuca nam pod nogi wszystko, o czym kiedykolwiek marzyliśmy, łatwo zapomnieć o moralności, a granice szybko się zacierają. Oprócz wachlarza zalet w towarzystwie, Brielle ma również cechy takie jak zachłanność, chęć zemsty czy zwykłej zaczepki, byle by nie było nudno. Ona jest jak narkotyk. Jest toksyczna, zwłaszcza dla przyjaciół. Sara długo tego nie widziała, jednak po śmierci Emmy, gdy świat staje na głowie, dziewczyna zaczyna podważać nawet to, co swego czasu brała za pewnik. 

Tease to jedna z tych powieści na rynku wydawniczym, która traktuje o rzeczach ważnych, nieprzyjemnych i jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Przemoc już dawno zawitała na internetowe fora, serwisy społecznościowe czy inne strony dostępne młodzieży. Nauczyciel na lekcjach informatyki powie, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi w Internecie, nie wolno przeklinać, a krytyka powinna być tylko i wyłącznie konstruktywna. Historia Emmy zdarzyć by się mogła jednak w szkole mojej, twojej, Anki, Maćka czy Marioli. Dzieciaki lubią czuć władzę, dzieciaki lubią się znęcać. To daje przewagę, a przewaga jest bezpieczna. Piętnastolatek nie myśli o konsekwencjach, a o tym, jaką ochronę zapewnić sobie samemu. Tak naprawdę w szkołach wszyscy jesteśmy trochę głupi, pomimo tych wszystkich mądrych rzeczy, których nas uczą. Książki takie jak Tease mogłyby uczyć nieco inaczej. I robią to. Mówią o tym, czego nie robić, uwrażliwiają, pokazują co będzie gdy… oraz są na czasie z dzisiejszymi zagrożeniami. Cóż z tego, że wciąż robią to nieco nieudolnie i infantylnie. 

"Krótko mówiąc: ktoś umiera, więc wszyscy żywi automatycznie są od razu winni."

 

wtorek, 8 września 2015

Stosik 4/2015

Wrzesień już nie straszy mnie tak jak w zeszłym roku. Jest zapowiedzią jesieni, rzeczy nowych i nieznanych, lecz równie trudnych jak wszystkie poprzednie. I choć koniec lata trwa, ja dopiero zaczynam żyć wakacjami. Zawsze za późno, zawsze nie w porę, zawsze nie tak. Niepoprawnie. Chwile trwają, dni uciekają mi jakoś między palcami, a ja już nie mam do czego odliczać. I oddycham pełną piersią. Gdyby był to blog jakkolwiek lifestylowy, mogłabym ciągnąć te przemyślenia przez następne pięć akapitów, ale nie chcę dopuścić do ekshibicjonizmu. Powiem tyle, Czytelniku - życie jest jakoś piękniejsze po skończeniu szkoły. Bawię się w bycie na wpół niezależnym młodym dorosłym i, póki co, jest dużo lepiej niż mi mówiono. Mam wrażenie, że wreszcie zaczynam wygrywać w życie. Passo, trwaj!

Słowo wstępu nastąpiło. Teraz będę się dzielić literaturą. Lepszą i gorszą, tak sądzę. W ostatnich dniach przybyło mi dużo nowości wydawniczych, ale mam tu także książki pożyczone, bo jak powszechnie wiadomo - warto się dzielić dobrą literaturą. Od agencji Business&Culture dwie świeże przedpremierowe Tease Amandy Maciel, która w połowie wygląda lepiej niż świadczyłoby o tym jej opakowanie oraz Pulse Gail McHugh, czyli drugi tom niezbyt wymagającej historii z erotyką w tle i dużo bardziej zabawnymi wątkami w moich oczach niż w pierwotnym założeniu. Jak na kibica przystało, Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć Alfredo Relaño, czyli kolejna skarbnica wiedzy Madridisty od Wydawnictwa Sine Qua Non. Od Literackiego natomiast prebook Opactwa świętego grzechu Sue Monk Kidd, w której słowie pisanym zakochałam się tuż po maturze oraz Narzeczona Schulza Agaty Tuszyńskiej, czyli powieść o wybrance człowieka, który ową maturę niemalże sponsorował na poziomie rozszerzonym. Od Gagata pożyczone Zaproszenie na egzekucję Nabokova i Fräulein France Romaina Sardou, czyli koniecznie to przeczytaj, bo to Twoje klimaty kończą wrześniowy stosik. Kto zna, kto lubi, kto chce, łapki w górę i komentarze w sieć!


wtorek, 1 września 2015

"Nieprzewidziane konsekwencje miłości" Jill Mansell

Miłość. Uderza znienacka, atakuje młodych i starszych, przemeblowuje dobrze znaną codzienność i nie pozwala spać w nocy. Strzeż się. Ciebie również trafi. Zapewniam, że kilka razy. Boisz się, prawda? Zaangażowanie, zdjęcie maski silnej dziewczyny, szczere do bólu rozmowy prowadzone do późnych godzin wieczornych oraz wszystkie te pozornie nic nieznaczące gesty, których nigdy byś się po sobie nie spodziewała. Teraz jest bajkowo. Lecz co będzie potem? Licz się z konsekwencjami, bo odkochać się nie da. Co zrobisz, nic nie zrobisz, rzekłabym. 

Sophie Wells to utalentowana fotografka, która na brak zleceń narzekać nie może. Pożądana przez klientów gotowych zapłacić duże pieniądze za profesjonalną sesję, żyje od zdjęć do zdjęć bez miłości, bez chłopaka czy nawet kota czekającego w pustym mieszkaniu. Mówi, że z tym skończyła. Że się nie umawia. To właśnie słyszy Josh, zauroczony dziewczyną z aparatem, gdy raz za razem zaprasza na wspólne wyjście. Problem nie tkwi w nim. Sophie odmawia każdemu. Jej przeszłość zna z kolei jej najlepsza przyjaciółka, Tula, która szczęścia w swoim życiu nie ma za grosz. Tula to urocza, zabawna dziewczyna, która wytrwale wiąże koniec z końcem i choć zakochać mogłaby się już zaraz, wpada na chłopaka, którego skreśla już na starcie. Riley to surfer, wakacyjny playboy na plaży pełnej pięknych kobiet w skąpych bikini. Chłopak całe życie spędza u boku ciotki, która finansuje wszystko, czego zapragnie, by ten mógł obijać się cały boży dzień. Miłość uderza także Dot, babcię Josha, która swe uczucia lokuje pomiędzy swojego byłego męża a bogatego Antoine’a wprost ze snów. Trzy pary, trzy historie, jeden wątek. 

Czego ty tu w ogóle szukasz?, pytam samą siebie dzierżąc książkę z modelowo piękną parą na okładce. Ja, która zaśmiewa się przy Terrym Pratchettcie, relaksuje przy Dostojewskim, kolekcjonuje książki o tematyce sportowej i zerka ze wstydem na nieprzeczytany stos powieści Jodi Picoult. Co ja robię? To nie jest tak, że mam jakiś ulubiony gatunek. Ja nie mam gustu literackiego. Nie mam. I już. Czytam co wpadnie mi w ręce, co gdzieś tam zostało okrzyknięte klasyką, a gdzieś indziej uznane za gniot nad gniotami. Bo ja często, tak na przekór chyba, lubię to, czego inni nienawidzą. I nienawidzę tego, co inni kochają, tak dla jasności. Z literaturą kobiecą próbuję już od bardzo dawna. Przeszłam Grocholę i choć się ubawiłam, to nie wracam, nie dałam radę Szwaji, za Michalak nawet się nie brałam, Picoult ledwie spróbowałam, Munro mnie nie zachwyciła całkowicie, a Ahern znienawidziłam, bo nie lubię czuć jak obumierają moje szare komórki. Sarę Waters jednak pokochałam, więc nie jest ze mną chyba tak źle, lecz sama stawiam ją na półce obok Bronte i Austen, bo jest dobra. W poszukiwaniu współczesnych Pana Rochestera i Darcy’ego sięgam czasem po romanse. Jestem kobietą i próbuję czytać literaturę kobiecą. 

Nieprzewidziane konsekwencje miłości to powieść łatwa, niewymagająca i przewidywalna. Lecz nie tak do bólu, bo od połowy wciągnęłam się i popłynęłam z nurtem przypadkowych spotkań bohaterów, zabawnych sytuacji i nie do końca zrozumiałych odwołań do Przyjaciół czy Doctora Who, które na dłuższą metę nie miały racji bytu. Jill Mansell skacze od bohatera do bohatera, przedstawiając krótkie scenki z ich udziałem. Sophie zmaga się ze wspomnieniem narzeczonego, Tulę prześladuje obraz nieroba, którego w wielu egzemplarzach oglądała u boku własnej matki, a Dot w wieku poważnym i konsekwentnym, zakochuje się na miarę szesnastolatki i zauroczona nowym mężczyzną w jej życiu, daje się ponieść uczuciu. Jest uroczo, mało problematycznie i prawie śmiesznie. Bo to chyba taka specyfika. Lata temu czytałam bardzo podobną książkę. Było późne lato i jakoś wpadła mi w ręce książka na jedno popołudnie. Pełna była miłostek, uśmiechów i jednorożców, aniżeli poważnych problemów, które autorka tamtej książki usiłowała zarysować. Nieprzewidziane konsekwencje miłości to bądź co bądź bardzo podobna książka. O tamtej już nie pamiętam, nie wiem o czym była. O tej też szybko zapomnę, jednak pamiętać będę, że zajmowała mi czas pomiędzy sierpniowymi spacerami nad Wisłą. 

Najnowsza powieść Jill Mansell to nie najgłupsza książka, mówi przecież o rzeczach oczywistych. O tym, że się boimy, że się wahamy, że nie chcemy być ponownie zranieni. A wszyscy lubimy książki o miłości, koniecznie z happy endem, bo to bardzo budujące. Nieprzewidziane konsekwencje miłości to przyjemna książka, która może Ci się spodobać lub może Ci się znudzić, ale jest jedną z wielu podobnych na rynku, a skoro jest ich aż tyle, to ktoś je czyta, prawda? Mówię to ja, która nie przeczytała ani jednej z książek Johna Greena, zaśmiewa się przy emocjonalnych powieściach erotycznych i w tym roku prawdopodobnie już nie ruszy żadnej książki Jodi Picoult. Jestem kobietą i znów poległam w kobiecych powieściach. Ale nie wierz mi, Czytelniku. Ja nie mam gustu. 

 
PS. Chcesz ją przeczytać? Do piątku trwa u mnie rozdanie, w którym wygrać można dwa egzemplarze najnowszej powieści Jill Mansell, zapraszam! KLIK