___________________________________________________________________________________
Stephena
Kinga nie trzeba przedstawiać. Nie po raz pierwszy się tu pojawia i nie po raz
pierwszy pozostawił mnie w tym przyjemnym zaskoczeniu po dreszczyku emocji
związanym z lekturą książki jego autorstwa. Stanął na wysokości zadania i niech
nie zmyli Was to, że wielkim straszydłem w tym horrorze jest samochód. I choć
ten pomysł możecie uznać za… mało straszny?, to wcale, a wcale tak nie było.
King po raz kolejny uraczył mnie historią o życiu, a także miłości i obsesji,
której skutki były opłakane.
Christine.
Kim jest Christine? Christine to Plymouth fury rocznik ’58, który na
nieszczęście Dennisa i Arniego pojawił się w ich życiu pod koniec wakacji. Z
początku może nie wydawało się to tak straszne. Ot, stary samochód do naprawy.
Ciężko powiedzieć kto kogo wybrał, ale sądzę, że Christine Arniego. Ten stracił
dla niej głowę, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Niezdrowa fascynacja, a
wręcz obsesja pochłonęła siedemnastolatka, który głuchy na ostrzeżenia
przyjaciela, rodziców i dziewczyny spędzał z nią dnie i noce, cały wolny czas
poświęcał właśnie jej. Ale może to nie było jeszcze tak złe. Najgorzej zrobiło
się, gdy zaczęli ginąć ludzie, a sam Arnie przestał być sobą. Dosłownie.
Arnie
Cunningham to typowy nieudacznik. Pryszczaty siedemnastolatek, który w szkole
średniej jest kozłem ofiarnym dla tych, którzy potrzebują się na kimś wyżyć.
Zwykły, niski i niczym niewyróżniający się chłopak, który utalentowany jest
jedynie w jednym kierunku. Mechanika samochodowa to coś, co go fascynuje.
Inteligentny młody mechanik ze stabilną przyszłością. Co mogło pójść nie tak?
Wszystko wciąż toczyłoby się swoim tempem, gdyby Dennis i Arnie nie pojechali
tamtego pamiętnego lata drogą w pobliżu domu LeBaya.
Zakup
rozpadającego się samochodu rozpoczyna falę zmian w życiu obu chłopców.
Poświęcając więcej czasu Christine Arnie opuszcza się w nauce, staje się
bardziej uparty i pewny siebie oraz nieco zgryźliwy. Jego pryszcze w magiczny
sposób znikają i zaczyna umawiać się z najpiękniejszą dziewczyną w szkole, o
której marzy większa część męskiej szkolnej społeczności. Związek Leigh i
Arniego jest tak piękny i niewinny jak tylko może być pierwsza miłość. Do
czasu, gdy Christine staje się zazdrosna i nie może znieść konkurencji.
Cała
historia opowiadana jest po raz kolejny przez Dennisa, przyjaciela Arniego i
uczestnika większości zdarzeń w życiu swojego kumpla, który przeszedł chyba
przez największe piekło w całej książce. Jest bystry, dociekliwy, wiarygodny i
ludzki, bo nie raz przyznaje, że się boi. To na jego barkach spoczywają losy
przyjaciela, rodziny czy dziewczyny oraz całego Libertyville, na którym ciąży
samochód widmo.
King
znów powoli i spokojnie dawkuje napięcie, które punkt kulminacyjny osiąga w
ostatnich rozdziałach. Akcja nie jest porywająca, gromy nie są nieustannie
ciskane w mieszkańców Libertyville, a krew nie leje się hektolitrami, bo nie o
to chodzi. Stephen niespiesznie kreuje opowieść co jakiś czas uchylając rąbka
tajemnicy, której sekretu i tak nie poznamy dokładnie. Przewracając ostatnią
kartkę powieści pozostawia nas z wieloma pytaniami, na które odpowiedzi możemy
się jedynie domyślać tworząc najróżniejsze teorie spiskowe. I w tym właśnie
tkwi sekret.
Ocena: 10/10
"Arnie kochał ja i nienawidził, bał się i
uwielbiał, potrzebował jej i musiał od niej uciec, ona należała do
niego, a on do niej..."
Świetna książka. Uwielbiam takiego Kinga...
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale żadnej książki Kinga nie czytałam, ale po tylu pozytywnych recenzjach najwyraźniej powinnam nadrobić straty :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam chyba żadnej jego książki, ale jutro wybiorę się do biblioteki i to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam tej książki (:
OdpowiedzUsuń