niedziela, 1 lutego 2015

"Panie z Cranford" Elizabeth Gaskell

Twoja ciężka, znoszona suknia ciąży przy każdym kroku, gdy zmierzając do salonu na popołudniową herbatkę, unosisz lekko jej rąbki. Wybiła już dwunasta, godzina wizyt. Lada chwila goście zapukają w drzwi, przyjaciółki spragnione są nowych ploteczek. Nisko opłacana służąca przywita Was czarną herbatą i własnoręcznie robionymi ciasteczkami. Nadszedł czas na omówienie ostatnich wydarzeń w naszym miasteczku, poszperaniu w życiu prywatnym sąsiadów i ocenienie czy owe sprawy są w dobrym guście czy też nie. Przedstawienie trwa, a panie klasy średniej wyznaczają tutejsze trendy niczym arystokracja. Pamiętaj, wizytę należy odwzajemnić po trzech dniach! 

Panie z Cranford to zbiór scenek z życia tego prowincjonalnego miasteczka opowiadanych słowami Mary Smith. Jest to młoda i wyjątkowo niezależna dziewczyna, która akurat mieszkanką Cranford nie jest, a raczej jego stałą bywalczynią. Dzięki znajomościom jej ojca, zamieszkuje w domu sióstr panny Matyldy i panny Deborah. Panie te są tak różne jak dzień i noc. Deborah, starsza siostra, jest pewna swoich przekonań, apodyktyczna, inteligentna i zaradna, krytycznym okiem patrzy na cranfordzką społeczność. Panny Matty z kolei jest nieco nieśmiała, niepewna siebie i własnego intelektu, chwilami nieco naiwna, wyrozumiała i łagodna, marzy o dziecku, którego nigdy nie dane było jej mieć. Siostry Jenkyns, panny Pole i Forester oraz reszta mieszkańców to nad wyraz ciekawe przypadki, gdzie każdy z nich pochwalić się może własnymi słabostkami, historyjkami, anegdotkami powtarzanymi na popołudniowych spotkaniach, zabawnymi zachowaniami czy bolączkami dręczącymi późnymi wieczorami. 

Panie z Cranford to nie tylko plejada ludzkich charakterów wzniesiona do rangi stereotypu, ale także cudowna w swoim bogactwie miniatura Anglii XIX wieku. Historyjki z codziennego życia przedstawiają hierarchię wartości prowincjonalnego miasteczka, między innymi rangę śmietanki towarzyskiej, niedzielne wyprawy do kościoła, targ w tygodniu, spotkania przy herbacie czy najbardziej odpowiednie dla kobiety rozrywki, czyli pisanie listów i robótki ręczne. Bliskie stosunki między paniami zawężają się jedynie do kilku sąsiadek, natomiast z resztą mieszkańców nie są one chłodne, a raczej uprzejmie obojętne. Bohaterki uważające się za kwintesencję Cranford żyją na pokaz, dla innych, nie dla siebie, ich zadaniem jest uprzejma rozmowa z gośćmi i komitet powitalny dla nowych mieszkańców. Kobiety te nie tyle co odnajdują w takim życiu przyjemność, a raczej obowiązek narzucony na nie z góry przez panujące zasady. Domem i kuchnią zajmuje się służba, ten luksus wypada posiadać. Narratorka Mary Smith przedstawia życie w Cranford jako pełne konwenansów i sztywnych zasad z należytym szacunkiem, ale także ironią wyczuwalną przy każdej opowieści. Nie oszukujmy się, ówczesna rzeczywistość emanowała absurdalną dziś etykietą. 

Cranford ma swoje dziwactwa utrzymane w absolutnie poważnym nastroju. Wśród mieszkańców znajdziemy takie sytuacje jak elegancka oszczędność, czyli zapalanie na raz tylko i wyłącznie jednej świecy (nieważne jak lichej, nieważne, że jest noc), osłanianie dywanu przed promieniami słońca, by przypadkiem nie wyblakł (dodam, że gazety te są zszywane) i natychmiastowe przesuwanie ich, gdy tylko zmieni się kąt ich padania, jedzenie pomarańczy samotnie w zaciszu własnego pokoju (robiono w nich dziurki i wysysano z nich sok), bo publicznie było to niewiarygodnie wulgarne oraz wiele innych śmiesznych czy też nie przyzwyczajeń. Zasady związane z odwiedzinami również były ściśle określone. Wizyty odbywały się od południa do około piętnastej i trwały nie dłużej niż piętnaście minut, a odwzajemnić ją należało w określonym czasie, by było to uprzejme i jednocześnie nienatarczywe. Zachwyciły mnie te scenki, życie Cranford toczące się spokojnym tempem, obserwowanie jak postaci się zakochują, doświadczają złamanego serca, pobierają się, umierają czy osiągają osobiste sukcesy. 

Elizabeth Gaskell okazała się fantastyczną obserwatorką rzeczywistości i błyskotliwym humorem przedstawiła codzienność, kobiet głównie, epoki wiktoriańskiej. Cudownie zarysowała ówczesne skandale, mentalność pań cranfordzkich, które dziś bez wątpienia nazwalibyśmy feministkami, ich czasem urażoną dumę i przezabawne przekonanie o własnej wyjątkowości. Autorka w zaledwie dwustu stronnicowej powieści zawarła tak wiele, poruszyła ważne tematy społeczne takie jak, różnice klasowe, ubóstwo, zaczątki emancypacji kobiet w połączeniu z ciętym dowcipem i inteligentnym spojrzeniem na świat. Styl Gaskell jest zaskakująco plastyczny i sugestywny, dzięki czemu autorka przeniosła mnie w czasie na parę dobrych godzin. Mini serial wyemitowany przez BBC oddał kompletnie klimat powieści, więc nie wyjeżdżajmy jeszcze z Cranford, co? Pora na kolejne ploteczki! 

"Na pewno panie zauważyły, że mężczyźni zawsze przewidują, co się zdarzy, ale jakoś nigdy nikogo nie ostrzegą, nim to się zdarzy. Mój ojciec był mężczyzną, więc znam nieźle ten ród." 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!