poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Miasto niebiańskiego ognia" Cassandra Clare

Miasto niebiańskiego ognia to szósta i już ostatnia część serii Dary Anioła autorstwa Cassardry Clare. Przygodę z jej książkami rozpoczęłam w 2009 roku, więc jak łatwo obliczyć, ponad pięć lat temu. Może będę do bólu sentymentalna, ale Jace, Clary i reszta moich ukochanych bohaterów przez ten czas sprawiała, że się śmiałam i płakałam, łamali oni moje serce po to, by zaraz je skleić, a potem złamać ponownie. Clare zafundowała mnie i rzeszy swoich fanów porządny roller coaster emocji, a w dodatku z ciekawą historią i lekkim piórem, kupiła nas całkowicie. Moja pierwsza jej książka, czyli Miasto kości, pojawiła się na moim regale zaraz po premierze i kusiła tajemniczą okładką. Blondwłosy chłopak zerkając na mnie ukradkiem sprawił, że bardzo szybko sięgnęłam po książkę, o której nie wiedziałam jednak nic konkretnego. Zdawkowy blurb mówiący o półaniołach, wampirach i trudnej miłości zachwycił mnie oczywiście całkowicie i już po chwili moje ledwo trzynastoletnie oczy chłonęły słowa Cassandry Clare jedno po drugim. Wpadłam bez reszty w tą historię, która na moje szczęście nie okazała się drugim Zmierzchem, a czymś o parę stopni ambitniejszym. Pozwoliłam zatem by zakończenie Miasta kości rozbiło mnie emocjonalnie i cierpiałam tak, jak tylko trzynastolatka cierpieć może. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwałam kolejnego tomu i tak mi już zostało, że ani się obejrzałam, a trzymałam w ręce już szóstą część historii o Nocnych Łowcach. 

Miasto niebiańskiego ognia podejmuje zdarzenia z piątego tomu serii, Miasta zagubionych dusz. Jace i spółka mają za zadanie powstrzymać demonicznego brata Clary, Sebastiana, przed zniszczeniem gatunku Nefilów, którzy z kolei chronią świat przed działaniem szeroko pojętych sił piekielnych. Po masie ataków na instytuty, Nowy Jork nie jest już bezpieczny i bohaterowie są zmuszeni przenieść się do rodzimego kraju Nocnych Łowców, Idrisu. Jedynym sposobem do powstrzymania Sebastiana zdaje się być użycie niebiańskiego ognia, który płynie w żyłach Jace’a. Ten wciąż walczy o kontrolę nad nim, by użyć go jako broni. Clary i jej przyjaciele są gotowi zrobić wszystko, by uratować ich świat przed zniszczeniem.

Jeżeli czytałeś książki Cassandry, to wiesz w jak przyjemny sposób kreuje swoje historie, tworzy dających się lubić bohaterów, a następnie odwraca ich losy o sto osiemdziesiąt (nie trzysta sześćdziesiąt) stopni. Pod tym względem nie zawiodła mnie w ostatnim tomie serii. Jak zwykle udało jej się mnie rozśmieszyć, a zaraz potem spowodować powódź łez. Lub niekiedy zrobić to w tym samym czasie. Czytelnicy Miasta niebiańskiego ognia, którzy są fanami Darów Anioła lub przynajmniej są na tyle ciekawi końca serii, na pewno odnajdą się w świecie Nefilów, stylu i kreacji historii, która dla mnie przynajmniej była przyjemnie znajoma, jak stary, dobry przyjaciel. Wszystko jest tak samo jak było, Dary Anioła to rozległa fabuła, ale wszystko ma tam swoje miejsce. Clare wciąż balansuje pomiędzy akcją i romansem, postacie walczą z Jonathanem Morgensternem, ale wciąż znajdują czas, by martwić się sercowymi rozterkami; może zbyt często, ale o tym później.

Miasto niebiańskiego ognia rozpoczyna się śmiercią i na kolejnych stronach trup ściele się gęsto. Następnie akcja nieco zwalnia i niemiłosiernie się ciągnie, ale z czasem autorka wplata w fabułę Darów Anioła serię Diabelskich Maszyn i nadchodzącą już The Dark Artifices. Ktoś, kto prequel opowiadający o Tessie Gray ma jeszcze przed sobą, w szóstym tomie nie ma czego szukać. W pewnym momencie dwa światy łączą się, a mnie w oku kręci się łezka, bo jestem boleśnie świadoma tego, co już było. Połączenie trzech serii i trzech postaci jakimi są Clary, Tessa i wkrótce Emma, było świadomym zabiegiem, swoistym inside joke od autorki. Cassandrze udało się zakończyć jedną serię, ale jednocześnie podtrzymać prequel i sprawić, że emocjonalnie powitałam znajome postaci ponownie. Serie Clare nigdy tak naprawdę się nie kończą. Bohaterowie już zawsze się gdzieś pojawiają, nawiązują do innych czy są czyimś wspomnieniem. To samo pisałam przy Mechanicznej księżniczce, jedna historia się kończy po to, by kolejna mogła się rozpocząć. 

Nie wszystko jest jednak piękne i sentymentalne… Po pierwsze, książka jest zdecydowanie zbyt długa. Wiem, wiem, ja też nie chcę się z nimi rozstawać. Jednak, hej!, rozwleczona do granic możliwości historia nie jest dobrym wyjściem. Zbyt dużo przestojów, niezliczenie wiele ckliwych momentów (ale ja podobno nie mam serca, więc możecie się nie zgodzić) i parę zupełnie bezcelowych rzeczy, których brak nie zaszkodziłby fabule absolutnie. Dwa, nic niewiarygodnie nieprzewidywalnego się nie stało. Ja lubię być zaskakiwana, lubię rwać włosy z głowy i w napięciu przewracać kolejne strony. Wszystko, co mogłoby spowodować zaskoczenie zostało odsunięte na bok, czytelnika nic nie boli, tętno czytelnika jest w normie i wszyscy czytelnicy są szczęśliwi. Żadnych niespodzianek. Żadnego szoku pourazowego. Trzy, seria The Dark Artifices. Kroniki Bane’a zrozumiem. Diabelskie Maszyny były rewelacyjne, tak. Pod paroma względami książki te przyprawiły mnie o szybsze bicie serca częściej niż zrobiły to Dary Anioła. Najgorsze i najlepsze zarazem jest to, w jaki sposób obie te serie się łączą. Jeśli Tessa, Jem i Will nie są Ci znani, to Brat Zachariasz w Darach Anioła pozostanie tylko Bratem Zachariaszem i nie będzie to dla Ciebie czymś wyjątkowym. Z drugiej strony jeśli czytałeś Diabelskie Maszyny, te dwa światy zazębiają się dla Ciebie wręcz idealnie i widzisz jak w mistrzowski sposób historia Nocnych Łowców trwała, trwa i będzie trwać. Ale po co kolejna seria? Po co robić coś po raz drugi bazując na tym samym? Przecież jeśli po raz kolejny, i kolejny, i kolejny będziemy dostawać to samo, straci to swoje znaczenie. Więc dlaczego? Wiem, wiem, nie odpowiadaj.

Pomimo wszystko, Miasto niebiańskiego ognia to coś, co fani chcieli dostać. I ja też. Częściowo rozminęło się to z moimi oczekiwaniami, ale nie zmienia to faktu, że zakończenie serii po tylu latach było jednocześnie przyjemne i bolesne. To tak, jakbyś dostał pudełko czekoladek i cios pięścią prosto w brzuch. Gorzki posmak pozostawiło u mnie jednak zakończenie, ale pewnie nie z powodu, o jaki mnie podejrzewasz. Clary, Jace, Simon, Isabelle, Alec, Magnus i cała reszta zasługuje na nieco inne zakończenie. Może bardziej tragiczne, może bardziej znaczące. Happily ever after tu nie pasuje… Miasto niebiańskiego ognia jako zakończenie serii jest jedną z tych książek, jakie zapamiętujesz, bo lubisz je, masz do nich sentyment tak jak ja, a po jakimś czasie chętnie do nich wracasz. Jednak powracanie wciąż do tego samego, tylko w nieco innym wydaniu jest trochę jak picie tej samej herbaty codziennie z innego kubka. Niestety, rzadko kiedy ma sens.

"Świat nie jest wcale podzielony na zwyczajnych i wyjątkowych. Każdy ma w sobie potencjał i może się taki stać. Jeśli tylko masz duszę i wolną wolę, możesz być wszystkim, robić wszystko, wybierać wszystko."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!