Senne nadmorskie miasteczka i zamknięte społeczności nawiedzone widmem morderstwa to nie tylko wizytówka Stephena Kinga czy Davida Lyncha. Tajemnicze prowincje dzięki nim sprzedają się najlepiej, a osobliwe morderstwo jedynie zwiększa ekscytację. W małym miasteczku, w literaturze czy filmie jest to gwarant, większość mieszkańców ma coś za uszami, autorytety okazują się nie być tak wspaniałe, a detektywom, którzy przyjechali rozwiązać sprawę, niemal nigdy nie daje się kredytu zaufania. Historii takich było wiele, a ja wciąż szukam perełek w tych dzisiejszych, które choć trochę mogłyby mi być namiastką dawnych opowieści z dreszczykiem. Było Twin Peaks – dziś wciąż niedościgniony wzór, było Chester’s Mill – jedna z najwspanialszych kreacji Kinga, było także miasteczko Palokaski, które choć wiele czerpało z innych historii, to koniec końców dawało radę. Przed nami Broadchurch – miasteczko, o którym nie jestem w stanie powiedzieć wiele więcej po przeczytaniu książki niż przed, miasteczko, które zapewne lepiej wygląda w telewizji niż na kartach powieści.
Ciało jedenastoletniego Danny’ego Latimera zostaje znalezione nad brzegiem morza. Rodzice pogrążają się w rozpaczy, społeczeństwo Broadchurch nie może wyjść z szoku, a nowo przyjezdny komisarz Alec Hardy nie jest w stanie znaleźć motywu morderstwa dziecka. Prowadząca z nim sprawę Ellie Miller stara się przełknąć dumę i być profesjonalistką. Hardy sprzątnął jej niemal obiecaną posadę sprzed nosa, gdy ta była na urlopie. Miller jest rozdarta – z jednej strony musi wykonywać swoją pracę, z drugiej walczy z osobistym jej wymiarem, gdyż Danny to syn jej przyjaciółki. Arogancki Alec Hardy gotów jest oskarżyć każdego, jego partnerka zaś chroni dobrze jej znanych współmieszkańców Broadchurch. Nieudolna współpraca musi jednak doprowadzić ich do mordercy. Za zbrodnią w Broadchurch podąża jednak jak cień sprawa z Sandbrook…
Broadchurch Erin Kelly to powieść powstała na podstawie serialu o tymże tytule. Pomysł ten wzbudzał we mnie wiele wątpliwości, ale sama siebie chciałam przekonać, że w formie książki też będzie fajnie. Broadchurch nie jest żadnym uzupełnieniem telewizyjnego hitu w Wielkiej Brytanii, nie skupia się na pobocznych wątkach, nie odkrywa więcej, nie dopisuje ukrytych teorii. Po prostu jest. Erin Kelly jest jednak niepoczątkującą autorką thrillerów i swego rodzaju kryminałów, więc czy przerobienie scenariusza (nie jej autorstwa, rzecz jasna) na powieść nie jest pójściem na łatwiznę? Odgrzanie historii z ekranu telewizora najwyraźniej nie wyszło tak, jak tego oczekiwałam. Reklama serialu, brak pomysłu, łatwy zarobek czy wykorzystanie okazji? Cokolwiek by to nie było, próba ta jest dość niezgrabna.
Jak to zwykle bywa w nadmorskich miasteczkach, budzą się one do życia w okresie letnim, w okresie wakacji, kiedy to turyści uderzają tabunami w te namiastki raju. Broadchurch w hrabstwie Dorset przygotowuje się właśnie do kolejnego sezonu, lecz niespodziewanie spada nań wiadomość o śmierci jedenastoletniego chłopca. Gorzej, to zabójstwo. Detektywami przydzielonymi do sprawy są nowy w mieście Alec Hardy oraz mieszkanka Broadchurch, Ellie Miller. Pomiędzy partnerami nic nie gra tak jak powinno, konflikty sięgają od przydzielenia stanowisk do sposobów pracy. Hardy ze świeżym spojrzeniem, lecz również nękającymi go demonami poprzedniej, nieudanej sprawy, nie potrafi nawiązać zgodnej współpracy z Miller, która jako że mieszka w mieście od lat, zna niemalże każdego mieszkańca, więc gotowa jest obronić własną piersią każdego podejrzanego. Sąsiad przecież nie mógłby zabić dziecka, zna go już tak długo… Dowodów jak na lekarstwo, a Hardy i Miller zdają się poświęcać każdą chwilę na wzajemne dogryzanie. Jaki był jednak motyw zabójcy małego Danny’ego Latimera?
Zapowiadało się ciekawie. Zabójstwo chłopca, na pierwszy rzut oka policji, przedstawione tak, jakoby było to samobójstwo, zaginiona deskorolka, ślady krwi na łodzi i nieporadne ułożenie ciała przez sprawcę. Obiecująco. Dodatkowo fragmenty, w których autorka przedstawiła ostatnie chwile życia Danny’ego były dość ekscytujące, lecz później wędrując od punktu A do punktu B, brnęłam znużona przez kolejne etapy śledztwa wraz z monotonną akcją powieści. Scenariusz filmowy to jedynie szkic tego, co widzimy. To dialogi, didaskalia i wskazówki. Aktorzy zaś za zadnie mają stworzenie atmosfery, dramatyzmu i postaci od podstaw. To gra aktorska sprawia, że lubimy bądź nienawidzimy pewną postać. W książce nie spotykamy się z bohaterami z krwi i kości, lecz ze szkicami, płaskimi i dość bezosobowymi mieszkańcami Broadchurch. Tego zabrakło powieści Erin Kelly. Aktorów.
Broadchurch to ciekawa historia, lecz opowiedziana słowami Erin Kelly nie wiem czy traci, lecz z pewnością nie daje tego, czego oczekiwałby czytelnik. Nie jestem pewna pobudki, dla której powstała ta powieść, jednakże zawodzi przy całej swej reklamie i całkiem świetnym zapowiedziom. To prosty, zwyczajny, nieco zaskakujący przy końcu kryminał z interesującą zbrodnią i bohaterami, których nijak polubić. Wciąż mam mieszane uczucia, bo ani pomysł, ani jego klimat nie należą do autorki, co łatwo wyczuć. Wkrótce zabiorę się za serial, a ten, mam nadzieję, da mi to, czego oczekiwałam od powieści.
"Broadchurch nie leży na trasie donikąd i nikt nie zagląda tutaj przypadkiem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!