sobota, 13 czerwca 2015

"Poduszka w różowe słonie" Joanna M. Chmielewska

Zawsze lubiłam perły, choć nigdy żadnych nie miałam i wciąż nie mam. W mojej głowie jawiły się jako pewnego rodzaju przywilej, atrybut kobiet dojrzałych, doświadczonych, szanowanych. Nie były one świecidełkiem na szyi Lisy Simpson, a raczej elementem kreacji babki Mii Thermopolis z Pamiętnika księżniczki, kobiety władczej i dostojnej. Perły to piękna biżuteria, ale to biżuteria świadcząca o szyku, doświadczeniu i pewnego rodzaju elegancji, której ja sama nie jestem w stanie osiągnąć. Perły to pełna kobiecość nie tylko dla mnie. Dla Hanki również. 

Hanka może powiedzieć, że ułożyła sobie życie. Ma stabilną, zadowalającą pracę, mieszkanie tylko dla siebie, matkę i jej nieustanne uwagi daleko stąd, trzydzieści lat i brak partnera. Hanka jednak wcale nie chce by ktokolwiek pojawiał się w jej życiu. W kontakcie z mężczyznami unika ich dotyku, który nie może się przebić przez gruby mur przestrzeni osobistej budowany od lat. Gdy potrzebuje z kimś porozmawiać, zwraca się do Ewy, jej jedynej przyjaciółki już od lat szkolnych. Ewa rozumie i nie pyta bez potrzeby. Życie Hanki jest dla niej wygodne, niezakłócane przez żadne czynniki zewnętrze, które mogłyby powodować, żeby czuła się nieswojo. Pewnego dnia z życia Hanki znika Ewa, a pojawia się pięcioletnia Ania. Kobieta musi wpuścić intruza nie tylko do swojego mieszkania, ale także swojej codzienności, tak pielęgnowanej w samotności od lat. 

Poduszka w różowe słonie to nie nowość na polskim rynku wydawniczym, a wznowienie, które pozwoliło mi poznać nazwisko autorki. Joanna M. Chmielewska to autorka książek obyczajowych, myślę, że w dużej mierze literatury kobiecej, bo po przeczytaniu tej powieści nie wyobrażam sobie innego wyjścia. Nie jest tajemnicą, że zwykle nie sięgam po tego typu powieści, rzadko czuję, że to mój kubek herbaty, przywołując angielski idiom. Historia Hanki jednak na tyle mnie zaciekawiła, że chciałam wiedzieć jak poradzi sobie z pięciolatką osoba o dwóch lewych rękach do dzieci, zupełnie tak jak ja. 

Hanka nie wie jak rozmawiać z dziećmi, nie wie jak się z nimi bawić, jak otoczyć namiastką maminej troski osieroconą Anię, jak spędzać z nią czas i jak przestać jej unikać. Hanka zamyka drzwi pokoju, zakłada słuchawki na uszy i stara się zagłuszyć cichą, lecz wymowną obecność drugiej osoby w mieszkaniu. Ma przecież dość na głowie. Praca, nowy projekt, niezrażonego jej nieczułością, mężczyznę, tęsknotę do dawnego życia, aż wreszcie… tęsknotę do najbliższej jej osoby, Ewy. Przyjaciółka zostawiła ją samą z tak wieloma sprawami. Z samotnością, z pogrzebem, z Anią i z poduszką w różowe słonie, która nie odpędzi wszystkich nocnych mar Hanki. Ania natomiast straciła matkę i poczucie bezpieczeństwa, którego początkowo nie może znaleźć w ramionach cioci Hani. Dom jest obcy, misiek Florian niepocieszony, śniadanie nie do przełknięcia, a smutek nie do wyleczenia. Obie boleśnie doświadczone wspomnieniem raka, który nie zważał na to, że zabiera osobę tak im cenną, obie tak siebie blisko i tak daleko. Ania musi nauczyć się, że śmierć jest nieunikniona i często niespodziewana, Hanka musi nauczyć się jak żyć z dzieckiem przyjaciółki pokonując strach i znajdując dawno zapomnianą czułość. 

Poduszka w różowe słonie to powieść bardzo realistyczna. Krótka, choć bogata w emocje obu głównych bohaterek. Pani Chmielewska wspaniale, moim zdaniem, przedstawiła depresję Ani po stracie matki oraz rozpacz Hanki, w życie której włamał się ktoś niepożądany. Codzienność kobiety zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, samotne wieczory, flirty z nieznajomymi i leniwe soboty tracą rację bytu. To coś, co zostało zabrane bezpowrotnie i teraz sama, bez wsparcia przyjaciółki, uczy się jak pokazać, że ciocia Hania też może być fajna. To trudne, bez dwóch zdań. Poduszka w różowe słonie to powieść bardziej smutna niż wesoła, bardziej realna niż naiwna, często niejednoznaczna i rzadko nużąca. Moje pierwsze spotkanie z twórczością Joanny M. Chmielewskiej było inspirujące, nieco nostalgiczne i pocieszające. W końcu nie ma takiego potwora, któremu nie stawię czoła z poduszką w różowe słonie... 

"Kilka słów, uśmiech, trochę uwagi - wystarczyło tak niewiele zachodu, by dostać w zamian kilka niezbędnych do życia głasków. Bez zobowiązań i wzajemnych oczekiwań. I bez rozczarowań."

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!