czwartek, 1 października 2015

"Pulse" Gail McHugh

Literatura erotyczna już dawno ewoluowała w przedziwny twór powtarzalnych historii, postaci, scen czy imion. Nawet okładki mają podobne, bo po co się wysilać przy czymś, co z założenia nigdy nie było czytadłem ambitnym. Nie wiem czy pamiętasz, Czytelniku, ale kiedyś dawno, dawno temu, tego typu powieści promowane były boskim Fabio, który z rozwianym włosem i gołą klatą spozierał na przechodniów z kioskowej półki. Książeczki te kosztowały grosze, czy, niech będzie, 9.99 zł za sztukę. Historie o Fabio i niewinnych dziewicach powracają lata później. On, milioner, miliarder, właściciel firmy okraszonej własnym nazwiskiem i koniecznie Industries na końcu. Ona, niewinna, zbłąkana, zagubiona w świecie lub nieufna wobec mężczyzn. Powtarzamy ten sam scenariusz. Jednakże youtubowy cykl Złe książki jako relacja z czytania tejże intrygującej kategorii literackiej uświadamia mnie, że czasem sięgamy nowych, niższych nawet, poziomów. Pulse Gail McHugh trzyma klasę tomu pierwszego. Nie wiem czy to dobrze, ale znana spirala seksualnych przeżyć bohaterki wciąż się kręci. 

Emily ma za sobą burzliwe rozstanie i zerwanie zaręczyn z Dillonem, mężczyzną zaborczym, nieodpowiedzialnym, dominującym nad nią w każdym możliwym rejonie życia. Gavin, z którym zdecydowała się związać, zniknął bez śladu, nie odbiera telefonu ani nie oddzwania po nagranych wiadomościach. Dziewczyna jednak zbiera się w sobie i decyduje zawalczyć o to, co w życiu wybrała. Emily i Gavin jednak nie mogą czuć się samotnie, w ich życiu wciąż i wciąż jest ktoś trzeci. 

Czytając Collide, pierwszy tom tej serii, miałam wrażenie, że pod namiętnymi pocałunkami, toną alkoholu, niesmacznych odzywek i scen seksu kryje się coś więcej. Że Gail McHugh porusza trudny temat, a przynajmniej podświadomie stara się to zrobić. Bo jest więcej takich dziewczyn jak Emily i jest więcej takich ich Dillonów, którzy tworzą toksyczne związki niszcząc się nawzajem. Sądziłam, że autorka chce powiedzieć, że to niefajne. Że tak nie powinno być. I to się udało w pewnym stopniu, a przynajmniej ja tak to odebrałam. Bo chyba za bardzo chciałam, żeby było to coś więcej niż romans i dylemat typu kogo wybrać? Multimiliardera czy zwykłego miliardera? Bo okazało się, że Emily otacza się takimi osobistościami będąc jedynie nauczycielką na zastępstwie i kelnerką dorywczo. Collide pod tym względem sięgała granic absurdu i nieprawdopodobności na każdym kroku nowojorskiego chodnika. Pulse ma tych bzdur nieco mniej, ale również opowiada zupełnie inną i bardziej przyziemną historię. 

Miłość Emily i Gavina to TA miłość. Ta miłość, o której kręci się filmy, jak sami mówią, pisze się piosenki i czeka z zapartym tchem, by zobaczyć swoją drugą połówkę po choćby dniu rozłąki. To miłość jedna z wielu, nie pierwsza i niejedyna w Nowym Jorku. Ale wyjątkowa, bo dotyczy właśnie nich. A zapewniam Cię, czytelniku, że każda Twoja miłość będzie tą jedyną, tą po grób, tą wieczną i najpiękniejszą. Bo co tu dużo mówić, historia Emily i Gavina nie jest niezwykle intrygująca. Nie różni się wiele od zwykłych, ludzkich związków, jeśli nie będziemy liczyć otoczki absurdu, o której wspomniałam wcześniej. Takie rzeczy się nie dzieją, więc to odcinam. Druga rzecz to bohaterowie. Emily jakiś czas temu straciła matkę, a i teraz nie ma się do kogo z rodziny zwrócić o pomoc. Prowadzi niepoukładane nowojorskie życie, nie może uwolnić się od byłego, często jest lekkomyślna i zdecydowanie nie należy do osób odpornych psychicznie. Gavin to natomiast wcielenie doskonałości, o perfekcyjnym ciele, nienagannych manierach, pięknej duszy i takcie w towarzystwie. Gavin zawsze wie, co należy zrobić. Nierzeczywiści bohaterowie w większości nie muszą się martwić o rzeczywiste problemy. A ja nie lubię perfekcji. 

Wciąż zastanawiać się będę jak by się to potoczyło, gdyby Emily miała kilka centymetrów za dużo w udzie, Dillion kilka zer mniej na koncie, a Gavin wzbogacony o krzywy zgryz i pieprzyk pod lewym okiem siedziałby za biurkiem w standardowych godzinach pracy. Nie zrozum mnie źle, Czytelniku, nie szukam dziury w całym. Ale miło byłoby poczytać o zwykłych, przyziemnych bohaterach. Ani ja, ani Ty nie mamy wiele wspólnego z wielkim światem obrzydliwie bogatych firm i zegarków wartych odsetki ich wartości. A gdybyśmy chcieli zasmakować tego prestiżu, sięgnęlibyśmy po Greye czy inne odcienie szarości… Pulse pod wieloma względami powiela dobrze znaną wszystkim historię. Ale czy potrzebujemy ich więcej? Dzisiaj każdy bohater może być Christianem, dlaczego więc chcemy być Anastasią?

"Ignorując przenikliwy dźwięk rozgrzewanych silników prywatnego samolotu Blake Industries, Gavin zastanawiał się, czy Emily będzie pamiętać te rzeczy, których on nigdy nie zapomni. Nadal nie docierało do niego, że to naprawdę koniec." 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!