poniedziałek, 25 stycznia 2016

"Wieloryby i ćmy. Dzienniki" Szczepan Twardoch

Dzienniki, pamiętniki, słowa i wiersze zapisane na pożółkłych już kartkach starych notatników. Przemyślenia i refleksje te bardzo dojrzałe, te niezwykle infantylne, te, które nie mają w zasadzie żadnego znaczenia, nawet sentymentalnego. 

Bo czasem zrobię tak, że wieczorem wyrwę kartkę i pozapisuję na niej rzeczy, które za trzy, cztery dni nie będą ani aktualne, ani jakoś ładnie brzmiące, ani takie, do których bym wracała, bo mi zwyczajnie wstyd. Wtedy targam, palę, zgniatam i ciskam do kosza te nieszczęsne papiery. Takie rzeczy pisze się z wielu powodów. Z powodów błahych, bo ktoś powiedział mi coś niemiłego, ktoś nie zrobił tego, czego od niego chciałam, ktoś nie jest taki jak go widziałam, ktoś nie wpasowuje się w moją wizję świata, a ja pluję jadem. Na szczęście to tylko chwilowe. Chwilowe i bardzo prywatne. Dlatego chowam te kartki przed światem w najciemniejszym kącie szuflady. 

Oj, nie będzie dobrze, pomyślałam, kiedy ujrzałam zapowiedź dzienników jednego z najbardziej szanowanych przeze mnie polskich autorów. Nie kryję mojej sympatii do Szczepana Twardocha, do jego prozy, do jego wiedzy, bo imponuje mi, że on tak wiele wie, gdy ja wiem dużo, choć przecież tak mało. Nie kryję też moich mieszanych uczuć do Wielorybów i ciem, bo wydawanie dzienników przed czterdziestką to stąpanie po kruchym lodzie, a w niektórych kręgach zakrawać może nawet na samo zachwyt. Było to jakoś w okresie bożonarodzeniowym w 2014 roku, gdy zaintrygował mnie Drach, autor rozkochał mnie w słowach, następnie rozkochał moich znajomych i wielu innych recenzentów. Mówiło się dużo i nie szczędziło pięknych słów. Poszłam nawet na katowickie spotkanie w bibliotece miejskiej na Tauzenie. Szczepan Twardoch rozkochał też te babcie i staruszeczki, i kobiety w średnim wieku, i w ogóle całe kółko czytelnicze. Cóż za śląska epopeja, wielki talent, autor dekady!, krzyczano. Potem też krzyczano, gdy Szczepan Twardoch wsiadł do Mercedesa jako ambasador marki. W moim mniemaniu były to krzyki średnio uzasadnione, a nawet wcale, bo pisarz nie musi być dzisiaj smutny, brudny, biedny i poruszający się komunikacją miejską (choć tu chyba idę za daleko w to szaleństwo). Tak się potem porobiło, że premiery dzienników, i Twardocha, i Dehnela, radośnie zbiegły się w czasie. I tu krzyków też trochę było. 

Wieloryby i ćmy przeczytałam w dwa dni. Znów dałam się uwieść tym ładnym słowom, pięknych w swym bogactwie opisom i jakąś lekkością tych zawiłości uskutecznianych przez Twardocha. No to czemu nie było super? Bo czytamy o spożywaniu posiłków, wytrawnych alkoholi, spacerach po chleb, wędrówkach przez wieś, wycieczkach, na których spożywano interesujące posiłki i pito wytrawne alkohole, o Krakowie, o piciu tam też mniej wytrawnych alkoholi, o późnych, nocnych rozmowach z przyjaciółmi. Wszystko to ubrane w ładne słowa. Dużo Twardocha w Twardochu, a nawet więcej niż zwykle. Szczepan Twardoch ma pewną nie tyle nawet wrażliwość, choć to też, lecz smutek w słowach, w dziennikach widoczny bez dwóch zdań. Skąd moje pytanie, czy manifestowanie go w ten sposób ma sens? I gdzie się kończy Szczepan Twardoch, a zaczyna jego autokreacja? Dlaczego mi się podobało, gdy do tylu fragmentów mam zastrzeżenia? Dlaczego taki ekshibicjonizm? 

Szczepan Twardoch spogląda na nas z okładki wzrokiem Marka Hłaski. To moja pierwsza myśl. Nocne spacery po Krakowie, pijalnie, wypalone papierosy, rozmowy nihilistów i metafizyków… Nostalgia za przedwojennymi literackimi środowiskami? Może. Albo to tylko moje chore wymysły. Trochę śmierci, trochę rozpaczy, trochę melancholii, trochę dojrzewania. Mam nadzieję, że Wieloryby i ćmy to nie wstęp do kreacji mitu Twardocha. Dzięki dziennikom wiemy gdzie był, jakie książki czytał, jak pisze, co go ukształtowało i gdzie lubi się kłaść. Kobiety, kupujcie stoliki nocne! A tak całkiem poważnie, było intrygująco. Wciąż jednak będę się upierać, że nie jest warto stawać się literackim autorytetem w wieku trzydziestu kilku lat. 

"I tak samo chcę patrzeć na przyjaźń: trzeba sycić się nią i radować, wiedząc, że przyjaźń, która się nie kończy, często trwa jedynie dlatego, że zawsze była tylko mdłym koleżeństwem." 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz z osobna i będę uszczęśliwiona jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią. Cenię sobie komentarze wnoszące coś do tego, co napisałam powyżej, więc proszę, komentuj, ale wcześniej przeczytaj post. Dzięki za odwiedziny!